Reklama

Anna z Poznania

Tak bardzo chciałam,żeby to były wyjątkowy prezent. Coś niecodziennego, wyrafinowanego, i niezwykle gustownego. Coś co na długo pozostaje w pamięci, cieszy przez długi czas, i zawsze budzi miłe wspomnienia. Od sklepowych "łowów" i miejskich pielgrzymek do sklepu do sklepu porobiły się mi pęcherze na stopach. W dłoniach dzierżyłam całą masę siatek, siateczek, toreb i torebeczek kryjących gwiazdkowe upominki dla najbliższych. Brakowało tylko tego jednego. Najważniejszego. Dla kogoś szczególnie ważnego. Dwoiłam się i troiłam, wytężałam swoje szare komórki zmuszając je do niewolniczej pracy. Jednak niczym Pomysłowy Dobromił nie potrafiłam wpaść na nic genialnego. Moja głowa przypominała pustą kulę tak jakby mój mózg chwilowo wyszedł sobie na spacer. Próbowałam spacerować od wystawy do wystawy z nadzieją , że nagle to "coś" mrugnie do mnie oczkiem ze sklepowej witryny, a ja z radością powiem tak to jest właśnie to czego szukam. Niestety wszystkie eksponowane wśród świątecznej dekoracji przedmioty chwilowo zachwycały swą oryginalnością by już za chwilę okazać się groteskowo przyziemne lub beznadziejnie tandetne, lub bezsensownie prymitywne. Gdy zegar na ratuszowej wieży wybijał piątą straciłam już nadzieję, na znalezienie skarbu. Zrezygnowanym krokiem ruszyłam w stronę tramwajowych przystanków. Ze złością w luksusowym sklepie kupiłam przepiękny wełniany włoski sweter. I choć był niezwykle gustowny to jedyną rzeczą która zaskakiwała niezwykłą oryginalnością była jego nieziemska cena. Aż nagle... Wcale nie chciałam tam wchodzić W zasadzie w ogóle nie lubię tego typu sklepów. Najczęściej pachną stęchlizną, kurzem i dymem papierosowym. Jednak nogi jakby odmówiły mi posłuszeństwa. Otworzyłam drzwi komisowego misz-masz. Zapachniało piernikowymi kadzidełkami, wokół piętrzyły się zielone girlandy ozdobione kolorowymi lampkami. Na ławach można było znaleźć dosłownie wszystko od pojedynczych filiżanek do kawy, ręcznie malowanych wazoników, obrazów w starych złoconych ramach, książek, porcelanowych pierrotów, kolorowych puszek na pierniki, dziecięcych zabawek i stosów kaset i płyt. Bezwiednie zaczęłam przekładać najpierw winylowe krążki później kilkuletnie już płyty Cd. Aż natknęłam się na ukochanych ukochanego depeszów. Pierwszy album. Okładka nie nadgryziona zębem czasu. Płyta zupełnie niezniszczona, ani jednej rysy. A do tego dwa zupełnie najprawdziwsze autografy Martina i Davida... Czułam, że musze ją kupić.

Reklama

Gdybyście tylko mogli zobaczyć jego oczy, gdy rozerwał kolorowy papier, okrzyk zachwytu, i tą czystą niczym nie zmąconą szczerą radość.

Ozdobiona czerwoną książką płyta, wygrzebana w stosie komisowych cudów okazała się najbardziej zaskakująca niespodzianką wśród prezentów. Niepozorna mała płyta, choć od pamiętnej gwiazdki minęły już lata to ona po dziś dzień stanowi najwartościowszy egzemplarz naszej płytoteki.

Praca została nagrodzona w konkursie "Prezent idealny"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy