Reklama

I tak cię kocham

Brno, trzy lata temu, motocyklowe mistrzostwa świata. Adam Badziak, mistrz Polski w klasie superbike, mija trybunę, jadąc prawie 200 km na godzinę. Agnieszka Szulim, prezenterka TVP, widzi na telebimie, jak Adam wchodzi w zakręt - ułamki sekund, motocykl przechyla się, kierowca koziołkuje, leci gdzieś poza zasięg kamery! Upadek wygląda dramatycznie. Agnieszce wali serce. Co z nim?!

- Po chwili idzie w moją stronę. Cały i zdrowy. Adam tłumaczy mi ciągle, że to nie jest niebezpieczny sport, że upadek to jeszcze nic groźnego - opowiada. Ale gdy mąż wyjeżdża na zawody, musi zagłuszyć złe myśli. Rzuca się w swoje sprawy: dyżury w studiu Jedynki, reportaże, prowadzenie imprez. I tylko liczy dni do powrotu. Warto.

Reklama

- Pamiętam, gdy zobaczyłam go pierwszy raz. Siedziałam na imprezie, już chciałam iść, koleżanka mówiła: Zaczekaj, zaraz przyjdzie superchłopak, poznasz go. Wszedł - wysoki, ubrany na czarno. A ja modliłam się, żeby to był ten, na którego czekamy. I był. Wychodząc za niego, wiedziałam: nie będzie lekko. Mieć męża przystojniaka na motocyklu to próba charakteru.

Znowu wychodzisz?

Trzy nierozpakowane torby zagracają salon, psy szczęśliwe, że pan wrócił do domu. Dla Agnieszki i Adama to było najdłuższe rozstanie - trzy miesiące, jego wyprawa przez Amerykę. Ale Adam nie umie usiedzieć w domu:

- Aga, gdzie mój dres?! - Zwariowałeś?! Tyle cię nie było, a ty idziesz na siłownię?! - złości się Agnieszka. Ale tylko chwilkę.

W grudniu kupiła nową kurtkę, gogle. Cieszyła się na ich pierwszy wspólny wyjazd w góry. Pojeżdżą na snowboardzie, zobaczą kawałek Austrii. I nagle ten pomysł z wyprawą Adama. On i Przemek Saleta mają przejechać na motocyklach z Kalifornii do Miami. Mogła zaprotestować: zima powinna należeć do niej, nie ma wyścigów, treningi są rzadsze. - Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby mu zabronić. Motocykl to całe jego życie.

Wiedziała to od początku. Musiała nauczyć się tolerancji. W sezonie startowym nie ma go w domu od środy do niedzieli, czasami znika na dwa tygodnie.

- Letni urlop udał nam się zaledwie raz, byliśmy tydzień we Włoszech i to tylko dlatego, że on został tam po rundzie mistrzostw świata. Zupełne szaleństwo - kręci głową Agnieszka. Czemu to toleruje?

- Lubię samotność, to mi ułatwia rozstania. Jestem jedynaczką, muszę się czasem zaszyć, pobyć osobno. Byle nie za długo - mówi. Gdy mąż wyruszył do Stanów, ona pojechała na obiad do mamy. I... została na trzy tygodnie.

- U mamy jest fajnie, tęsknota dokucza mniej. A ja do kilkumiesięcznych rozstań z Adamem chyba jeszcze nie dojrzałam - uśmiecha się. Bunt? No tak, bo jak każda kobieta miewa momenty, kiedy chce być najważniejsza na świecie.

- Była Wielkanoc i moje urodziny. Proszę Adama: Zostań, wyjątkowo. I co? Pojechał na zawody! - Ale przysłałem ci kosz kwiatów - broni się mąż.

Gwiazda i macho

Wrzesień, ich ślub. Trochę zwariowany. Trwa jeszcze poprzednia msza, ksiądz komentuje: Co się tam dzieje przed kościołem?! Koledzy pana młodego hałasują motorami. Zbierają się fani. Fanki też! Następnego dnia czyta w internecie: "Szulim usidliła przystojniaka". Pod ich zdjęciami komentarz: "Gdybym miała takiego faceta, trzymałabym go na krótkiej smyczy".

W roli dziewczyny mistrza Agnieszka debiutowała trzy lata wcześniej. Poznań, mistrzostwa Polski. Jej chłopak na torze, ona na trybunach. Adam zdejmuje kask, uśmiecha się w stronę widzów.

- Trudno było nie dostrzec, jak patrzą na niego dziewczyny. Byłam zazdrosna. I czujna - opowiada żartem Agnieszka. - A zazdrość czasem zmusza do przekraczania zasad. Przyznaję, ja pierwsza zaczęłam sprawdzać w komórce jego połączenia i wiadomości. Na niektóre SMS-y odpisywałam bez wiedzy Adama. Chciałam wystraszyć wielbicielki! Ale przeszło mi z czasem. Dzisiaj nawet lubię, kiedy kobiety oglądają się za moim mężem. Teraz to Adam przejął moje metody - śmieje się. - Kiedyś widzę: szpera w mojej komórce. Nagle znajduje "dowód zbrodni", podtyka mi pod nos wyświetlacz: "Dzięki za wspólne tańce".

- "Kto wysyła takie SMS-y mężatce?!", oburza się. Uśmiałam się, bo wiadomość pochodziła od mojego przyjaciela... geja! Byłam z nim na imprezie, kiedy Adam wyjechał. Mąż ma z tym kłopot:

- Agnieszka jest piękną kobietą. Czasem, gdy jestem na zawodach, pracuje mi wyobraźnia, z kim się spotyka. A popularność Agnieszki życia nam nie ułatwia.

- Szczególnie gdy media kłamią na mój temat - dodaje ona. - Trzy lata temu zadzwoniła dziennikarka z kolorowego tygodnika: "A z kim pani mieszka?", pyta. Ja mówię, że sama. Wtedy jeszcze nie wprowadziłam się do narzeczonego. I co widzę w gazecie? Wielki tytuł: "Agnieszka Szulim szuka miłości" - opowiada. Inna scena: bal dziennikarzy. Poszli z Adamem. Ale kolega kręcił reportaż o mistrzu Polski w tańcach. Poprosił, żeby z nim zatańczyła. Rano w gazecie tekst: "Narzeczony podpierał ściany, a Szulim całą noc szalała w objęciach tajemniczego nieznajomego". - Adam przecież widział, że było inaczej. Ale jak miałam to wytłumaczyć jego mamie?

Będzie dom?

Różowa łazienka?! Okropność! - protestuje Adam. - Jeszcze się przekona - śmieje się Agnieszka. Niedługo wykończą dom w Magdalence.

- To będzie pierwsze wspólne miejsce. Wprowadziłam się do Adama, ale to było mieszkanie kawalerskie, bez szafy, bez pralki. Teraz razem wybieramy kafelki, meble. To okazja, żeby pobyć razem. Mój mąż zaplanował już dziecięcy pokój.

- Przy Agnieszce poczułem, że nadszedł czas na założenie rodziny, na dzieci. - A ja dopiero do tego dorastam - droczy się Agnieszka i głaszcze Amelkę, ukochaną suczkę.

- Na razie to jest moja córeczka - żartuje. A poważnie dodaje: - Żeby mieć dziecko, trzeba najpierw wyhamować. Pół roku spędzamy oddzielnie. Ja nawet nie gotuję w domu. Wybrałam meble do kuchni, urządziłam. A moja mama mówi: Może to i ładne, ale obiadu tutaj wygodnie nie zrobisz. Nie? No to pójdziemy do restauracji. Nawet kiedy spotykamy się w domu wieczorem, też nie siadamy razem do kolacji, bo gdy rano prowadzę w telewizji Kawę czy herbatę, kładę się spać o dziesiątej. Adam chciałby jeszcze pogadać, ale ze mnie wychodzi egoistka - mówi Agnieszka.

Niedopasowani? Związek wysokiego ryzyka? Agnieszka nie zadaje sobie takich pytań.

- Obserwuję inne pary, widzę, co dzieje się ze związkami, które miały być idealne. Nikt nie dał nam gwarancji na miłość do końca życia. Ale mamy dobre wzory: pochodzimy z poukładanych rodzin, nasi rodzice tworzą udane małżeństwa. Jednak jestem realistką, wolę podchodzić do uczuć z rezerwą, niż stwierdzić któregoś dnia, że cały świat zawalił mi się na głowę.

Rok temu. Pod budynek telewizji podjeżdża ciężki motocykl. Kierowca parkuje, ściąga kask. Na skórzaną kurtkę wysypują się jasne włosy. Agnieszka.

- Pokochałam motocykle - mówi. - Na początku naszej znajomości wciągnęła mnie atmosfera zawodów. Raz porzuciłam nawet drugiego dnia festiwal w Sopocie, żeby pojechać na tor do Adama. Dziś jestem zakręcona prawie tak samo jak on - śmieje się. I dodaje:

- Dzięki temu rozumiem, co w życiu kręci Adama. Nie mogę być zazdrosna o pasję. W aucie mam naklejkę ze zdjęciem idola. I wcale nie chodzi o męża. To Travis Pastrana, 25-letni mistrz motocyklowego freestyle´u. Chciałabym go poznać. Już widzę ten tytuł w plotkarskim portalu: "Szulim wymienia motocyklistę na młodszego".

Bez ultimatum

Monika Richardson, dziennikarka telewizyjnej Dwójki, żona szkockiego pilota Jamiego Malcolma, wiedziała, że wychodzi za wojownika:

- Jamie latał na samolotach cysternach, w powietrzu tankował myśliwce. Czasem opowiadał mi o tym, a moja wyobraźnia od razu dopowiadała resztę. Dramatyczną. Jamie latał przecież nad Irakiem i Afganistanem. Jego samolot był wielki, łatwy do namierzenia, wystarczy przecież jedna rakieta... - zawiesza głos Monika.

- Gdy się poznaliśmy, Jamie był pierwszym oficerem, potem kapitanem, później szkoleniowcem - to było coraz bardziej niebezpieczne. Ale jakoś nauczyłam się tak blokować świadomość, że wyłączałam paniczny strach. Od ich ślubu minęło osiem lat, Jamie na szczęście nie jest już pilotem RAF-u, lata w liniach cywilnych, ale jego praca i tak nie daje spokoju Monice.

- Tyle się słyszy o wypadkach, za każdym razem, gdy mówią, że rozbił się samolot, mam ciarki na plecach. Ale nigdy nie postawiłam mu ultimatum: albo twoja ryzykowna praca, albo ja.

Lot wahadłowy

Samochód się zepsuł, stałem na środku skrzyżowania. - Jamie wpada do domu. - Jedź po dzieci do szkoły, jesteś spóźniony - denerwuje się Monika. On wychodzi, wraca: - Karta parkingowa się rozmagnesowała, daj swoją! Monika:

- Kiedy Jamie wylatuje do Anglii, mam w domu porządek i wszystko na czas. Gdy wraca, jest chaos, jego rzeczy walają się wszędzie. Ale za to dzieci odzyskują cudownego ojca, a ja fantastycznego faceta. Sama nie wiem, który stan wolę - zastanawia się półżartem. Jamie w piątki rusza z Warszawy do Londynu, a stamtąd w rejs na kilka dni. Do domu wraca po weekendzie.

- Zawsze jest trochę nieprzytomny, lekko odurzony lotami. Zanim dojdzie do siebie, znowu jest piątek - opowiada Monika. Tak jest od trzech lat, bo tak długo mieszkają w Polsce z dziećmi: siedmioletnim Tomkiem i czteroletnią Zosią. Jamie ma pracę "na odległość". Dokładnie tak jak Monika, gdy jeszcze mieszkali w Anglii.

- Wtedy to ja latałam do Polski na nagrania swojego programu Europa da się lubić. Co dwa tygodnie brałam dzieciaki, wielką walizkę i musiałam sobie radzić. Tomek cudownie znosił podróże, zaczynał ssać mleko w Londynie, kończył na Okęciu, Zosia jest wiercipiętą. Nie było łatwo, ale miłość wymaga kompromisów - mówi Monika.

Poznali się w Dęblinie jedenaście lat temu. Święto polskiego lotnictwa. W kantynie grupa pilotów i jedyna kobieta, Monika z mikrofonem.

- Lotnicy opowiadają o swoich przygodach, który i jak katapultował się z myśliwca. Siedzący obok mnie Szkot o ładnych oczach chyba widzi, że mam dość, bo pyta: Pójdziemy na spacer? Od razu się w nim nie zakochałam. Przez trzy lata widywaliśmy się co kilka tygodni - opowiada Monika.

- Oboje po nieudanych związkach. On - bezpretensjonalny, nie megaloman, nie playboy. Po kilku randkach przestałam myśleć o nas w kategoriach rozrywkowych: jakie kolczyki założę tym razem czy jakie wino on wybierze do kolacji. Zaczęłam się zastanawiać: może ten Jamie to mężczyzna na całe życie? Widywaliśmy się coraz częściej. To już była miłość. Zaszłam w ciążę. Panika? Byłaby uzasadniona - on tam, ja tu, niesprawdzeni. Ale jakoś byłam spokojna. Skądś wiedziałam: Jamie będzie świetnym ojcem. Urodził się Tomek, trzy miesiące później był ślub. Na początku było jasne, że pojadę z Jamiem do Anglii.

Może Polska?

Oksford, mieszkanie Jamiego i Moniki. On w pracy, ona z dzieckiem. W wolnych chwilach - przed telewizorem. Śledzi angielskie seriale, kolejny raz czyści błyszczące wzorowo sztućce. I pyta sama siebie: co ja tu robię? Zostawiła popularność, karierę w polskiej telewizji. W Anglii stała się gospodynią domową.

- Po kilku miesiącach zaczęłam chodzić po ścianach. Tęskniłam do kraju. Oglądałam wiadomości angielskie i nic mnie nie ciekawiło. Czułam, że w Warszawie wiele rzeczy mnie omija. Jamie też to czuł. W końcu powiedział: Leć tam, rozejrzyj się - opowiada Monika. Poleciała. To wtedy pojawił się jej hitowy program Europa da się lubić. Zaczyna się jej życie na huśtawce, trochę w Anglii, trochę w Warszawie. Tam coraz większa stabilizacja: własny domek, ogród, tu nowe propozycje. Bo rusza nowy show, Monika ma zostać jurorką. Długo się zbierała, zanim odważyła się wykrztusić: A gdybyśmy tak przenieśli się do Polski? Jamie robi wielkie oczy: jak to? A jego praca? A szkoła Tomka? A co z domem?

- Wiedziałam, że mąż jest bardzo związany ze swoimi przyjaciółmi, rodziną. Czy będzie go stać na taki kompromis? To był wielki sprawdzian naszego związku - opowiada Monika. Po południu przyjechała agentka nieruchomości, okazało się, że mogą wynająć swój dom choćby od jutra. Jamie wziął głęboki oddech. I podpisał umowę.

Odbijany

Where is my doll? - pyta Zosia babcię. - Zosieńko, powiedz to po polsku - prosi mama Moniki. - Why? You can speak English! - przekomarza się mała.

- Rodzina ma mi czasem za złe, że w domu nie mówimy po polsku. Jamie zgodził się na zmianę miejsca, ale postawił warunki: dzieci chodzą do angielskiej szkoły i rozmawiamy po angielsku. OK, ustępstwo za ustępstwo - tłumaczy Monika. Kupili duże mieszkanie na Mokotowie, w którym od kilku tygodni najważniejszy dla dzieci stał się telewizor. Mama bierze udział w programie Taniec z gwiazdami. Jamie słabo zna polski, ale wie, o co chodzi, i czasem pyta z przekąsem: "Jak tam się czuje ten twój narzeczony, przepraszam: partner?". Monika:

- Jamie jest zazdrosny, wie, że taniec z Krzysztofem to dla mnie megaprzyjemność, coś ekscytującego. Ale przecież mnie zna i wierzy. OK, można oszaleć dla przystojnego tancerza, ale byłabym niepoważna, kładąc na szali to, co osiągnęłam: małżeństwo, dzieci, dom. Poza tym, gdyby chciał, też mógłby grać na moich uczuciach. - uśmiecha się.

- Czy ja nie wiem, że stewardesy na liniach Jamiego są młode i piękne? Tylko że ja mam zasadę: nie widzę, nie martwię się. To też kwestia zaufania. Za dużo wspólnie mamy, żeby ryzykować - mówi Monika. I przyznaje: silniejsze jest to, co ich łączy, niż to, co dzieli.

- Brakuje mi go, gdy wyjeżdża. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby założył firmę w uliczce za rogiem i był ze mną ciągle. Ale czy bez swojej pasji byłby szczęśliwy? I dodaje:

- Odkąd mieszkamy Polsce, tylko raz Jamie był z nami przez dwa kolejne weekendy. Wakacje też spędzamy oddzielnie - on w pracy, ja z dziećmi nad Bałtykiem. Święta to "trójpolówka", raz u jego rodziny, drugi u mojej mamy we Wrocławiu, a potem u taty w Warszawie. Ale mam plan: zbudujemy kiedyś wielki dom i tam będziemy zapraszać wszystkich - kwituje Monika. I rozciera plecy po treningu. Ćwiczyli z Krzysztofem rumbę. Jamie mruczy:

- Teraz ją boli, a jutro znów tam poleci jak na skrzydłach.

Wojna, nie wycieczka

Ostatnie Boże Narodzenie. Marcin wrócił z wojny tuż przed świętami, nie było go trzy miesiące. Ania szczęśliwa - w Wigilię i pierwszy dzień świąt rodzina w komplecie. Stęsknieni, nawet nie oglądają telewizji. Dzień później Marcin włącza Wiadomości: interwencja Izraela w Gazie. Patrzy na żonę. Ania już wie: na wspólnego sylwestra nie ma co liczyć. Znów na środku pokoju pojawi się dyżurna torba. W ostatniej chwili Marcin dorzuci jakieś mapy, wycinki. Telefon z redakcji dzwoni tego samego dnia. Lot jutro rano.

- I znów powtarza się rytuał: pożegnanie z dziećmi, prośby, żeby na siebie uważał, podróż na lotnisko... - opowiada Ania. Jej mąż jedzie, bo ma misję. Tylko jak to pogodzić z życiem rodziny?

Nie mogę inaczej, kochanie

Gdy się poznali, Ania studiowała astronomię, on kończył dziennikarstwo.

- Był uroczy, zupełnie z innej bajki, na moje wzory matematyczne mówił "szlaczki". Po trzech miesiącach znajomości wzięliśmy ślub.

- Od początku ostrzegałem, że jestem beznadziejnym materiałem na męża - żartuje Marcin. - Że ten zawód to moje życie. Będę wyjeżdżał. Nie mogę inaczej. Ania:

- Weszłam w to świadomie. Zakochałam się w przystojnym facecie, ale także w jego cechach. Podobało mi się, że ma pasję. Przyszłość? Nie umiałam jej sobie wyobrazić. Wierzyłam, że będzie dobrze.

Po ślubie postanawiają: chcą być samodzielni, nie będą brać pieniędzy od rodziców. Ania przechodzi na studia zaoczne. Szuka pracy. Miała być astronomem, zostaje sekretarką. - Mój zawód wykluczał jej karierę. Jestem reporterem, muszę lecieć tam, skąd potrzeba szybkiej informacji. Nie mogę zaplanować tygodnia, a co dopiero miesiąca, roku. Chcieliśmy mieć dzieci, któreś musiało zainwestować czas w dom, rodzinę. Ania się tego podjęła - mówi Marcin.

Spódniczka do szafy

No i jak to zrobić? Na basenie Iza (7 lat) i Dominik (9 lat) chcą zjeżdżać "ślimakiem" do wody. Bez opieki rodzica nie wolno. Pójdzie z jednym, drugie zostanie samo, a przecież nie umieją pływać. I jak pomóc synkowi w przebieraniu się, przecież ona nie wejdzie do męskiej szatni?

- Nieobecność Marcina komplikuje proste sprawy. Ale radzę sobie. Nie jestem nieszczęśliwą słomianą wdową - zastrzega Ania. Oswoiła słowo "sama". Sama bywa w rocznice ich ślubu, imieniny, urodziny, sama przygotowuje święta i obchodzi z dziećmi Wielkanoc.

- Mama, a co to znaczy "uprawiać seks?", słyszy pewnego dnia od Dominika. I musi wybrnąć. - Zdarza się chwila buntu: kurczę, lepiej żeby mu to wyjaśnił tata...

Ale ojca nie ma, więc ona musi przejąć zadania męskie. Psuje się telewizor. Dzieci chcą oglądać Animal Planet, Ania bezradna.

- W rozpaczy walnęłam pięścią i naprawił się sam. Do warsztatu samochodowego też jeżdżę. I załatwiam ubezpieczenia, płacę podatki - opowiada.

Sama chodzi na imprezy. - Czasem wyrywam się z przyjaciółkami na babski wieczór, potańczyć, poplotkować. Więc nie mam też pretensji, kiedy słyszę przez telefon, że on tam daleko wybrał się z kumplami na piwo. Zazdrość? Niektórzy myślą: reporter trzy minuty jest na wizji, a przez resztę czasu wypoczywa. Ja wiem, że Marcin jeździ do miejsc, gdzie czasem strach wyjść na ulicę.

Najgorsze są pierwsze dni po jego wyjeździe, potem się przyzwyczaja, że to ona gasi światła w domu, że sama pije poranną kawę. Coraz rzadziej wkłada spódniczki, w których on ją tak lubi, częściej dżinsy, swetry i płaskie buty.

- Dla wygody, więcej mam na głowie, szybciej biegam - tłumaczy. Wieczorem chce być zmęczona. Wtedy nie ma czasu myśleć, że na poduszce obok nie czuje zapachu męża.

Byle nie cisza

Relacja na żywo. Marcin na wizji, nagle w kieszeni wibracje telefonu. Na szczęście operator kadruje go od połowy, może niezauważalnie dla widzów wyjąć komórkę i odrzucić na bok.

- Jakoś tak trafiam, że wstrzelam mu się w "lajfy" - śmieje się Ania. On oddzwania: "Coś się stało? Dlaczego dzwonisz w środku dnia?". A ja mówię: "Chciałam usłyszeć twój głos". I Marcin wie, że mam gorszy moment, że trzeba powiedzieć mi coś ciepłego... Oczywiście tęskni. Dlatego jestem zadowolona, że moje dni bez niego są takie nakręcone - mówi. Gorzej, kiedy dzieci jadą do dziadków, a w domu pusto. Wtedy szuka sobie miejsca. Zaczęła zaoczne studia - historia sztuki. Wyciąga książki, czyta. Włącza muzykę, żeby zagłuszyć ciszę. Albo telewizor. - Po prostu przełączam kanały, żeby coś się działo.

Gdy w telewizji słychać głos Marcina, przybiegają dzieci. Kiedy były małe, machały do niego i złościły się, że nie odmachuje - wspomina Ania.

Marcin tłumaczył im: Gdzieś na świecie dzieją się złe rzeczy, a ja mam taki zawód, że muszę opowiedzieć o tym innym ludziom. Teraz dzieciaki są większe i Ania musi odpowiadać na coraz trudniejsze pytania.

- Niedawno syn przybiegł ze szkoły przestraszony: Czy to prawda, że tata pojechał na wojnę?! Koledzy z klasy widzieli go w telewizji. Odkrycie, że tato zajmuje się czymś naprawdę niebezpiecznym, było dla dziecka szokiem - opowiada Ania. - Wciąż się boję, że któregoś dnia zamiast "Kiedy tata wróci?", padnie pytanie "Czy wróci do nas na pewno?".

Pokażemy pani film

Kwiecień 2003 roku. Ładny dzień, Ania w pracy. Na jej biurku odzywa się komórka. Dzwoni Adam Pieczyński, jeden z szefów TVN. On? To musi być coś nadzwyczajnego, przebiega Ance przez myśl. Odbiera. Słowa, które słyszy, docierają powoli. Marcin porwany w Iraku? Jej Marcin, na pewno?! Amerykanie już szukają. Szukają..., powtarza bezdźwięcznie.

- Pierwsza myśl po ochłonięciu: zablokować informację, dzieci nie mogą się dowiedzieć - opowiada Ania. Dominik ma wtedy trzy lata, Iza półtora roku. Ktoś zabiera ją z pracy do domu, ktoś dzwoni, że zna dobrego psychologa dziecięcego, zostawia kontakt. Rodzice i teściowie zajmują się dziećmi, Ania jest w szoku, nie śpi całą noc, płacze.

Rano następny telefon ze stacji: dostali taśmę z zapisem porwania, decyzję, czy materiał pójdzie do emisji, zostawiają jej. Jedzie. Na ekranie Marcin i Jacek Kaczmarek, dziennikarz radiowy, prowadzeni z rękami uniesionymi do góry. Nagle padają strzały, nie widać, co z nimi dalej... - sparaliżowana tym widokiem mechanicznie odbiera komórkę, która właśnie dzwoni: "Cześć, to ja - słyszy znajomy głos i nie poznaje. - Kto ja? - Marcin. Uciekliśmy".

- To była najdłuższa doba w moim życiu - mówi Ania. Czy się o niego boi? Złe pytanie. Czy może bać się mniej? - Kiedy widzę, jak się przygotowuje: czyta przewodniki, literaturę, dowiaduje się możliwie najwięcej o kulturze, obyczajach, mentalności ludzi, jak planuje wynajęcie samochodu, analizuje połączenia drogowe, wierzę, że dzięki temu będzie bezpieczny. Bezpieczniejszy. Powtarzam sobie, że jest odpowiedzialny, że nie naraża się dla sensacji. Muszę być optymistką, inaczej bym zwariowała - opowiada. Po zdarzeniu w Iraku on wykupił dodatkową polisę na życie i przestał żartować z kolegi, który przed każdą podróżą w rejon wojny spisuje testament. Ona nie komentuje, lepiej pomyśli o czymś przyjemnym. O wakacjach?

Głupio mi, że płaczę

Firlejowie rozmawiają o urlopie. Fajnie by było w lipcu do Hiszpanii. Albo nie, Dominikana w sierpniu. Do każdej możliwości i tak trzeba dodać zastrzeżenie: "ewentualnie".

- W naszym przypadku planowanie nie ma sensu. Gdzieś zdarzy się tsunami albo wybuchnie wojna i już po naszych wakacjach - mówi Ania. - Do podróży z okazji dziesiątej rocznicy ślubu podchodziliśmy trzy razy. Udało się w tym roku, ale i tak bilety na samolot rezerwowałem z drżącym sercem - opowiada Marcin. Ona rozumie. Gorzej z dziećmi.

- Iza miała pójść z tatą na "Jezioro łabędzie". Bardzo się cieszyła. Ale jeden telefon i on musiał nagle wyjechać. Co robić? Zamienić dwa miejsca na balkonie na trzy byle jakie w ostatnim rzędzie, żebym mogła iść ja i jeszcze Dominik, którego nie chcę zostawić samego w domu? To trudne chwile, nie lubię ich - mówi Ania. Czy czasem ma dość?

- Na początku płakałam w poduszkę. Z tęsknoty. Teraz kryzysy wynikają ze zmęczenia. Bywa, że problemy się nakładają, coś w pracy, choruje dziecko. A mój mężczyzna tak daleko. Tak, czasami się buntuję: dosyć, jestem wykończona, nie będę prasowała, idę spać! Potem chandra przechodzi i jest mi głupio, że się rozkleiłam...

Marcin wraca za trzy dni. Ania jutro zrobi sobie manikiur, pomaluje paznokcie. Pojutrze ugotuje jego ulubiony rosół. Znowu chodzi w spódnicach. Układa płyty z filmami na półce - ma zasadę: kupuje, ale bez męża nie ogląda. On wejdzie, wycałuje ją i dzieciaki. A potem... Gdy gada jak nakręcony, mam pewność, że podróż się udała, Marcin jest zadowolony z korespondencji, materiałów, które zdobył. Kiedy milczy, nie wyciągam z niego, nie zmuszam do zwierzeń, choć wiem, że coś go gryzie. Marcin musi dojrzeć i sam mi powie. Instrukcję obsługi mam w paluszku - śmieje się Ania.

Wieczór. On już w domu. Wychodzi z pokoju dzieci, wzrusza ramiami: "Jak ty to robisz, że im czytasz i zasypiają. Przy mnie nie chcą". Ona przytula się do niego mocno. Jak będzie dalej? Niedawno dalszą część ich scenariusza dopisał los. Marcin dostał propozycję pracy jako korespondent TVP w USA. Przyjął. Dziś jest już w Stanach.

- Ania i dzieci dojadą zaraz na początku wakacji - mówi z radością. - Uznaliśmy wszyscy, że tak będzie najlepiej. Czas na trochę rodzinnej stabilizacji.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: samolot | zawód | ślub | telewizor | szkoły | mieszkanie | Warszawa | Adam Badziak | telefon | miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy