Reklama

Ile trzeba dać kobietom?

Cele pozytywnej dyskryminacji są szczytne. Grupy, które ze względu na uprzedzenia i stereotypy dotyczące np. płci, czy rasy były pomijane w jakichś dziedzinach życia społecznego, mają uzyskać do nich równy dostęp. Sama metoda budzi jednak wiele kontrowersji.

Po co to robić

Zwolennicy parytetów przekonują, że zyskujemy na nich wszyscy. Grupy, które były z jakichś powodów wykluczane z udziału we władzy czy nauce niosą ze sobą ogromny potencjał, mogą wnieść nowe perspektywy, dysponują odmiennymi doświadczeniami. Oczywiście osoby z grup dyskryminowanych mogą uzyskać wyższy status społeczny bez stosowania gwałtownej metody, jaką jest wprowadzanie parytetów. Można zapewnić równość wobec prawa, prowadząc akcje edukacyjne i mozolną walkę z przesądami. Takie działania obliczone są na wiele lat, a ich skutki pojawiają się powoli. Ale gordyjski węzeł dyskryminacji można przeciąć jednym cięciem - poprzez parytety. Mają one jedną podstawową zaletę - dają szybkie efekty. W Norwegii kwoty wyborcze były stosowane po raz pierwszy w latach 70 (Socjalistyczna Partia Lewicowa i Partia Liberalna). Wkrótce taki system zaczęły stosować wszystkie partie, na wszystkich szczeblach. W 2003 roku, wdrożono przepisy ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn, zgodnie z którą w norweskich przedsiębiorstwach co najmniej 40 proc. członków zarządu muszą stanowić kobiety.

Reklama

Niesprawiedliwość za niesprawiedliwość

Szybko nie zawsze znaczy dobrze. Z niesprawiedliwością nie można walczyć za pomocą innej niesprawiedliwości - uważają przeciwnicy parytetów. - Jeżeli każdy ma być traktowany równo, niech tak będzie. Ale wtedy o obsadzaniu stanowisk, czy przyjmowaniu na uczelnie nie powinno decydować miejsce, jakie ktoś zajmuje w społeczeństwie, ale wiedza i umiejętności.

Pozytywnej dyskryminacji zarzuca się nie tylko to, że jest przejawem niesprawiedliwości, ale dodatkowo to, że prowadzi do obniżenia jakości. Do władzy i wyższych stanowisk miałyby w ten sposób dochodzić osoby mniej kompetentne, uczelnie kształciłyby gorszych specjalistów. Zwolennicy parytetów przekonują, że osoby, które w warunkach dyskryminacji uzyskały średnie wyniki, mogą szybko przegonić tych, którzy bardzo dobre osiągnięcia zawdzięczają przywilejom.

Czas na zmiany

Zwolennicy parytetów podkreślają również tymczasowy charakter tego rozwiązania. Na przykład wprowadzenie większej liczby kobiet do władz państwowych ma pomóc przełamać stereotypy dotyczące ról kobiecych, dodać kobietom więcej pewności siebie, a oprócz tego umożliwić przedstawicielkom podjęcie inicjatyw mających poprawić sytuację tej grupy. Ostatni argument łatwo jednak daje się podważyć. Nie jest wcale pewne, że osoby wywodzące się z grup dyskryminowanych, podejmą jakiekolwiek działania na ich rzecz, kiedy osiągną wyższy status. Zdarza się bowiem, że kobiety na szczytach władzy przyjmują całkowicie męski styl rządzenia. Przykładem jest tu Margaret Thatcher.

Warto jednak zauważyć, że wprowadzenie kwot zmienia sytuację diametralnie. Do danej instytucji wprowadzona zostaje większa grupa osób, której łatwiej jest zmienić panujące reguły.

Pomoc czy upokorzenie

Kwoty dla kobiet nie spotykają się jednak często z uznaniem u samych pań. Zwracają uwagę, że zamiast je dowartościować, system taki w istocie je upokarza. Sugeruje, że nie byłyby w stanie osiągnąć stanowisk i wyników bez przyznania im przywilejów i pogarsza jeszcze ich wizerunek. Zamiast przyczyniać się do obalenia stereotypów umacnia je. Zwolennicy tego typu akcji afirmatywnych zwracają uwagę, że takie rozwiązania oswajają społeczeństwo z udziałem grup dyskryminowanych w określonych dziedzinach. Kiedy przesądy runą, nie będzie potrzeby utrzymywania kwot i każdy będzie musiał wykazać się odpowiednimi zdolnościami.

Izabela Grelowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zwolennicy | dyskryminacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy