Reklama

Jestem z chłopów

Chcesz być trendy? Nie dorabiaj sobie herbu, nie kupuj na starociach "rodowego" pasa do kontusza. Poszukaj wśród przodków chłopa!

A to jest moja córka, Ania - powiedziała Justyna Meszka, w jednej ręce trzymając talerzyk z sałatką warzywną, drugą wskazując na wysoką dziewczynę, bratającą się z krewniakiem. Jej rozmówczyni, stara kobieta w chuście, pokiwała głową i stwierdziła: "Czas jej męża szukać, już swoje lata ma"...

Anna Meszka, 32-letnia księgowa jednej z sieci supermarketów, skończyła elitarne studia, zna trzy języki i uprawia sporty ekstremalne. Krzysiek, jej równolatek, gospodaruje na 10 hektarach na Warmii i tzw. szerokiego świata raczej nie widuje, poza rzadkimi wizytami w Elblągu i Fromborku. Anka znalazła go, wertując kościelne dokumenty. Od dwóch lat szuka swoich korzeni. - Od początku wiedziałam, że wywodzę się z chłopstwa, ale to przecież żaden wstyd - mówi dziewczyna. - Chciałam poznać historię rodziny. No i krewnych! Fajnie jest mieć dużo bliskich - uśmiecha się.

Reklama

Rok temu Anna zorganizowała rodzinny zjazd Meszków. To właśnie wtedy padły słowa o mężu. Słowa, które Justyna, matka Anny, przyjęła z jawnym zażenowaniem.

Zapomnieć jak najszybciej

- Mam wrażenie, że pokolenie naszych rodziców nie jest otwarte na poznawanie lub przyznawanie się do chłopskich korzeni - mówi Ania. - Oni lub ich rodzice robili wszystko, żeby się z tej wsi wydostać. Często się jej wstydzą. Tymczasem dla nas to po prostu interesujące, ale nie traktujemy tego jako chwilowej rozrywki - dodaje.

Szperając w internecie, natknęła się na rówieśników, którzy podobnie jak ona szukali swoich korzeni. - I nie chodziło im wcale o to, żeby potwierdzić szlachectwo i dowartościować się - mówił - My tego nie potrzebujemy. Poza tym, tak naprawdę dopiero chłopska duma oznacza wyrazisty charakter i osobowość! - dodaje.

Zdaniem Marii Mossakowskiej, otwarcie młodych na poznanie prawdy o swojej rodzinie jest znakiem, że "wszystko wraca do normy". - Polacy po latach komunizmu chcieli się dowartościować. Uznawali, że pochodzenie chłopskie czy robotnicze zbyt ich obciąża - tłumaczy socjolog. - Na prawo i lewo dorabiali sobie szlachectwo lub przynajmniej "inteligenckie pochodzenie", kompletnie zapominając, że chłopskie rody miały piękna kartę w historii Polski - dodaje.

- Jakiś czas temu moja uczelnia była "szkołą dla wieśniaków". Tak o SGGW mawiali studenci innych szkół wyższych. Nasi studenci starali się więc jak najszybciej zapomnieć o tym, że pochodzą ze wsi. Niektórzy na siłę doszukiwali się szlacheckiego pochodzenia, opowiadając m.in. bajki o zagrabionych dworach - opowiada dr Piotr Kalinowski. - Teraz sytuacja się zmieniła. Przychodzą do nas młodzi ludzie z warszawskich inteligenckich rodzin, którzy otwarcie mówią, że pradziadek był chłopem. Szukają korzeni, a co ważne, nie widzą w tym absolutnie nic wstydliwego.

Pas na chłopie

- Jako dziecko jeździłam w odwiedziny do Brus na Pomorzu, skąd, jak mi mówiono, wywodzi się część mojej rodziny - wspomina Ewa, 30-letnia pracownica działu reklamy. - Wśród starych mebli, obrazów i dywanów czułam się jak w bajce. Leciwe ciotki próbowały uczyć mnie dobrych manier, jakie przystają panience z dobrego domu. Pokazywały rodzinne pamiątki, zdjęcia sprzed stu lat i opowiadały o szlacheckich korzeniach naszej rodziny. Na ścianie salonu wisiał nawet pas do kontusza, którym pradziadek Bolek opasywał się przy szczególnie uroczystych okazjach. Wiele lat później okazało się, że moja rodzina wywodzi się z chłopstwa. Mój prapradziadek Jan przyjechał na Pomorze do swojego wuja, ks. Jakuba, który przygarnął sieroty po bracie, gospodarzu z Warmii. Kolebką rodu jest więc nie żaden dworek, ale zwykła chałupa, gdzieś pod Olsztynem - dodaje dziewczyna.

Opowiada Bartosz, syn znanych w Warszawie adwokatów. - Moi rodzice i dziadkowie byli doskonale wykształceni, interesowali się sztuką, mieli mnóstwo znajomych w "wyższych sferach". Wyrastałem w przekonaniu, że nasza rodzina jest w Warszawie od zawsze. Tymczasem okazało się, że pochodzimy spod Kraśnika Lubelskiego. Kiedyś usłyszałem, że pradziadek zginął w lesie. Został przyłapany przez Niemców, kiedy wozem drabiniastym wiózł broń przykrytą sianem. Jakim, u licha, wozem?! Jakim sianem?! Zacząłem się interesować moim drzewem genealogicznym. Odkryłem, że miałem pradziadka, który ledwie czytał i pisał, ale był niesłychanym patriotą. Podobnie jak jego bracia i kuzyni! Doszukałem się krewniaków, z których jedni, jak moi rodzice i dziadkowie, zdobyli wykształcenie i mieszkają w miastach, a drudzy wciąż żyją na kilku morgach - opowiada.

U księdza proboszcza...

Trzy lata temu Bartosz pojechał pod Kraśnik z wizytą do swoich krewniaków. Początkowo przyglądali mu się ze zdziwieniem: młody, zamożny, pachnący dobrą wodą kolońską, dlaczego więc pyta o drewnianą chałupę krytą strzechą, którą dawno temu została rozebrana? Czy nie podoba mu się nowy murowany dom, w którym jest łazienka i toaleta? - Trochę trwało, zanim przełamaliśmy lody - opowiada Bartosz. - Pochwaliłem samogon mojego krewniaka, zasmakowałem kiełbas, pomogłem w gospodarstwie. Dla mnie, mieszczucha, to była prawdziwa frajda i odmiana, oni dość długo patrzyli na mnie nieufnie, ale w końcu zaakceptowali - dodaje.

Zachęcony powodzeniem Bartosz postanowił przedstawić krewniakom ze wsi swoich bliskich. - Trochę się bałem, zwłaszcza reakcji babci, dla której był to powrót do rodzinnych stron - opowiadał - Nie powiem, najpierw stroiła fochy, ale wkrótce się rozkleiła: chodziła od jabłoni do jabłoni, nawet zabrała mnie do zagajnika, w którym jako dziecko zbierała jagody. Ta wizyta nie była jednak zbyt długa, nie chciałem przesadzić.

Rok później wspólnie z moimi "nowymi" krewniakami zorganizowałem zjazd rodzinny. Do tego czasu zdążyłem trochę poznać historię rodziny, odszukać krewnych rozsianych po całej Polsce. Wynajęliśmy remizę we wsi. Balanga trwała trzy dni. Na ścianie przybiliśmy kilkumetrową płachtę z drzewem genealogicznym. Okazuje się, że chłopskie rodziny również dokumentowały swoją przeszłość. Trzeba się tylko bardziej postarać, żeby ją odkryć. Znalazłem też Biblię, w której przez kilka pokoleń notowano daty urodzin i zgonów. Odwiedziłem kilku księży, przekopałem się przez kościelne archiwa. Jak tylko wpadłem na jakiś trop i znalazłem nowe nazwisko, od razu wrzucałem w internetową wyszukiwarkę. W ten sposób odkryłem kilku krewniaków z mojego pokolenia, z których trzech mieszka na stałe za granicą - dodaje podekscytowany.

Wieśniacy i herbowi

Ania, Ewa i Bartosz wzruszają ramionami, kiedy ktoś dziwi się, że szukają "wieśniackich" korzeni. - Druga część mojej rodziny jest "herbowa", ale to nie są ludzie, z którymi chcę mieć do czynienia. Kiedy dzieje się coś złego, mogę liczyć na krewnych odkrytych właśnie na wsi - mówi Ewa.

Bartosz mówi, że jest dumny ze swoich przodków - partyzantów, którzy wypruwali sobie żyły, żeby wykształcić dzieci. - A one co zrobiły? Zapuściły korzenie w Krakowie i Warszawie i zapomniały o przeszłości.

Zdaniem prof. Zbigniewa Nęckiego, psychologa społecznego, właśnie ta "przeszłość" jest słowem-kluczem. - Młodzi potrzebują identyfikacji - stwierdza. Dodaje, że to może nowy snobizm zbuntowanych trzydziestolatków: zamiast herbu mieć pradziadka - chłopa.

- A tam, snobizm! - śmieje się Anka Meszka. - Po prostu chcemy wiedzieć, skąd pochodzimy. Nie ma się czego wstydzić. Wszyscy jesteśmy "kundlami": babcia - szlachcianka, dziadek - chłop, ciotka - sędzina. Trzeba to wszystko odkryć, wymieszać i cieszyć się z różnorodności.

Ewa Jagalska

Krzysztof Skiba: "Dla mieszczucha takiego jak ja wiejskie nazwisko pasuje jak ulał. Proste jak wódka, punk rock, albo cios w zęby. Jak wyczytałem w mądrych książkach, ród Skibów to znany ród chłopski wywodzący się spod Kalisza, mający ponad 500-letnią historię! Ja oczywiście nie jestem ani w prostej, ani w krzywej linii od tych z Kalisza, ale kto tam wie, gdzie moja praprababka w krzaki latała (...)".
Z książki "Skibą w mur".

Tekst pochodzi z gazety

Dzień Dobry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy