Reklama

Katarzyna z Warszawy:

Noworoczne obietnice mają to do siebie, że szybko o nich zapominamy. Po dniu, tygodniu, czy - w najlepszym przypadku - miesiącu beztrosko ulatują one z naszej pamięci. Ostatnio wracając z koleżanką do domu, wspominałyśmy zeszłoroczne postanowienia: popracuję nad swoja figurą, nauczę się dobrze gotować, przestanę być jędzą dla swego faceta, i parę innych, o których niekoniecznie należy pisać publicznie ;-)

Niestety, szara rzeczywistość dnia codziennego, a może bąbelki szampana wypitego podczas wymiany życzeń typu Do siego roku czy Happy New Year sprawiły, że ważne cele i obietnice dane samej sobie, zostały wypychanięte ze świadomości... bo przecież te kalorie frytek zjedzonych podczas wypadu na miasto ze znajomymi szybko spali, bo skoro można zjeść dobry obiad w knajpce obok, to po co siedzieć w ciasnej kuchni, z książkę kucharską umieszczoną między lodówką a zlewem, bo skoro On jest tak cierpliwy, i w pełni akceptuje moje humory, to po co się trudzić i zmieniać?

Reklama

W przeddzień Nowego Roku 2005, zanurzona w gorącej, aromatyczne kąpieli, znowu pomyślałam, co by tu zmienić. To będzie rok przełomowy, ale nie ze względu na noworoczne obietnice, lecz kolej rzeczy; zmiany które następują w życiu każdej osiemnastoletniej dziewczyny. I właśnie takie sprawy; cele wymuszone przez życie, powinny wyznaczać naszą drogę. One, a nie noworoczne obiecanki, których zrealizowanie choć sympatyczne, niekonieczne jest niezbędne. Są cele i "celiki", a przy ich realizacji powinniśmy kierować się priorytetami.

Co jednak nie zmienia faktu, że również i w tym roku, w ten jeden, jedyny, magiczny dzień nie pomyślę o super płaściutkim brzuszku, jaki mogłabym zaprezentować na plaży. Ot, cały urok Nowego Roku i kobiecej natury.

Praca nagrodzona w konkursie "Noworoczne obietnice"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy