Reklama

Marta z Wrocławia:

Właściwie nigdy nie myślałam żeby go poderwać. W moim życiu nie było na niego miejsca. Ciekawa praca, świetny narzeczony, zycie zaplanowane perfekcyjnie do ostatniej minuty.

Byłam dziennikarką. Kierowałam oddziałem gazety w moim rodzinnym mieście. Miałam cięty język i ostre pióro. Myślę, że nie jeden lokalny ważniak dostawał drżenia rak, kiedy podsuwałam mu dyktafon.

Wieczory w knajpkach, które kończyły się nad ranem, przyjaciele, znajomi, zapchana skrzynka mailowa... Wiodłam naprawdę ciekawe i bujne życie - wypełnione życiem aż po brzegi:)

Reklama

Pewnego dnia w mój mikrokosmos zakradło się stałe łącze internetowe. Licealiści z pobliskiej szkoły zaczynali robić pierwszy miejski portal. Poprosili o pomoc naszą gazetę.

Pamiętam pierwsze spotkanie - ja pani redaktorka z głową nieco cieżką po przeimprezowanej nocy i oni - dwóch nieśmiałych chłopaków z trądzikiem. Dobrze nam się wtedy rozmawiało. Przegadaliśmy cały wieczór. potem drugi, trzeci... Okazało się, że Marcin tak jak ja lubi teatr, czyta podobne książki... Miał 18 lat i była w nim taka dziecięca delikatność i kruchość. Zupełnie nowa w moim szalonym świecie.

Pamiętam jak kiedyś urwałam się z pracy żeby pójść z nim na spacer... Chodziliśmy po lesie. Opowiadał mi o zaczarowanym świecie z książek Sapkowskiego. Wtedy pierwszy raz wziął mnie za rękę.

Nieśmiało. Delikatnie. Inaczej niż robił to mój narzeczony.

To śmieszne, ale po tych pierwszym kontakcie naszych dłoni kolejne dni były zupełnie normalne. Takie jak wcześniej - koleżeńskie. Rozmawialiśmy, robiliśmy portal, ani słowem nie wspominając o tym co się stało na spacerze. Aż do tego dnia gdy poszliśmy do teatru na koncert znajomych ze szkoły muzycznej. Odprowadzał mnie do domu gdy zadzwonił mój narzeczony. Kilka zdań i na końcu długi buziak rzucony w słuchawkę. Wtedy twarz Marcina posmutniała. Kiedy doszliśmy pod mój blok powiedział: "Musimy coś z tym zrobić... Ja tak dłużej nie mogę... ja". Nie wiem co jeszcze chciał powiedzieć, bo wtedy go pocałowałam. Rozdzieliło nas dopiero piknięcie jego telefonu "Marcin do domu" - ponaglała go mama.

Kolejne miesiące to był najdziwniejszy okres mojego życia. Z Marcinem spotykałam się tylko w weekendy. W tygodniu nie mógł chodzić ze mną do knajpki czy kina, bo musiał się uczyć do matury. Sobotnie poranki mial zarezerowane na kursy przygotowawcze na studia. Pamiętam kilka ważnych bankietów na które musiałam pójść sama, bo on uczył się do klasówki. Gorące noce przerywane ponaglającym telefonem od jego rodziców. Wypady na tanią pizzę, które opłacał ze swojego kieszonkowego. Rozpaczliwie szukanie sukienki, ktora odmłodziła by mnie o kilka lat na jego studniówce. Kiedy dzisiaj o tym myślę zastanawiam się skąd brałam wtedy siłę by przetrwać te głupie uśmiechy, delikatne docinki znajomych...

Od tamtej jesieni minęły już cztery lata. Mieszkamy ze sobą już od trzech. Z czasem wszyscy przyzwyczaili się do Marcina. Dziś nikt nie wyobraża sobie mnie z kim innym. Nie wiem czy ja sama umiałabym to sobie wyobrazić.

Zdał maturę i dostał się na studia, więc nie spełniły się najgorsze przewidywania jego rodziców. Nie złamałam mu serca, a on nie zostawia mnie dla młodszej:)

Poderwałam go przypadkiem. Niechcący. Wpadając w te miłość jak śliwka w zupę grzybową. Poderwałam go - jak dzisiaj myślę, bo takie było nasze przeznaczenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że nasze mamy przyjaźniły się w liceum? A jego ojciec miał firmę, ktora sąsiadowała z naszą redkacją (o czym oczywiście dowiedziałam się o wiele później).

Praca została nagrodzona w konkursie "Poderwałam go"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy