Reklama

Mężczyźni pięknych kobiet

Wieczorny spektakl w teatrze Buffo dobiega końca. Po kolejnym bisie Janusz Józefowicz ze sceny: - Zdarza się, że publiczność nie chce wyjść z naszego teatru i dlatego powstał nowy obyczaj pt."wyprowadzenie". Wstajemy, łapiemy się za ręce i w tanecznym korowodzie opuszczamy Buffo - mówi. O dwudziestej drugiej Józefowicz i Urbańska są jeszcze w teatrze. Ona drobna, delikatna, z torbą przewieszoną przez ramię kołysze się na krześle, rozmawia ze znajomymi. On wpada do sali jak burza: - Mała, weźmiesz mój samochód, dobrze? Umówiłem się z dziennikarką, zapomniałem kompletnie, a przecież za 20 minut muszę być na montażu. No, weźmiesz, mała, mój samochód, a ja pojadę z tą panią i udzielę jej wywiadu - gorączkuje się, szukając po kieszeniach kluczyków do auta. Natasza patrzy na niego z rozbawieniem: - Wezmę, wezmę, naprawdę nie musisz mi tego powtarzać dziesięć razy - odpowiada czule. O ich związku krążą legendy. A to, że on jest dla niej szorstki i ostry, że ją sobie wychował, że dyryguje i rządzi nią, jak chce. - To bzdury. Janusz poza Nataszą nie widzi świata. Nie wiem, jak by sobie bez niej poradził - mówi znajomy z teatru.

Żyjąc z ideałem

Reklama

- Jak to jest żyć z piękną kobietą? - Janusz Józefowicz odpowiada pytaniem na pytanie. - Musielibyśmy sobie na początku odpowiedzieć, czym jest piękno, bo chyba każdy ma swoją definicję. Dla mnie jego synonimem jest dobro.



Tak, wiem, to dostrzega się później. Zatem pierwszy moment? Jest jak początek dobrego wiersza. Już nie można się od niego oderwać, chociaż rozwinięcie pojawi się później. U nas właśnie tak to wyglądało. - Duma? Tak. Bez dwóch zdań jestem dumny, że mam piękną żonę. Że wybrała właśnie mnie - podkreśla Olivier Janiak, prezenter telewizyjny, mąż modelki Karoliny Malinowskiej. - Najważniejszy jest pierwszy impuls. Sposób, w jaki kobieta trzyma szklankę, pali papierosa, uśmiecha się. Zanim Olivier dowiedział się, jak Karolina trzyma szklankę, znał ją tylko ze zdjęć. Spodobała mu się, bo jej piękno było wyniosłe, niedostępne i bardzo zmienne. Raz była niewinną nastolatką, raz zmysłową kocicą, a czasem stuprocentową damą. - Ona jest jak kameleon. Ktoś o takim potencjale jest niezwykły, bo można założyć, że nigdy się nie znudzi - stwierdza Janiak.

Zakręceni

Robert Wolański, fotograf, pokazuje wyświetlacz swojej komórki. Na tapecie wielkie, przenikliwe oczy patrzą trochę ciepło, a trochę wyzywająco. To one kiedyś tak go zauroczyły. - Podziwu dla piękna Agnieszki nie potrafię porównać do niczego. Zachwyciła mnie - szczerze przyznaje. Kiedy ją zobaczył, był tak onieśmielony, że nawet się nie odezwał. Ona tak opisywała to w jednym z wywiadów: "Podałam mu rękę, a on zamiast spojrzeć mi w oczy, wpatrywał się w czubki moich butów. Do głowy mi nie przyszło, że to zakłopotanie". Wolański wcześniej często powtarzał, że nie zwiąże się z osobą z branży. Wiadomo: tutaj nie szuka się miłości. Jednak kiedy podczas przerwy w zdjęciach zaczął z Agnieszką rozmawiać, nie mógł przestać. Opowiadali sobie o wszystkim. Nagle okazało się, że mają setki podobnych doświadczeń: oboje chcieli się wyrwać z Polski, a potem oboje czuli się na emigracji samotni - ona w Stanach, on w Paryżu. Lubią również tę samą muzykę, filmy, krajobrazy, w podobny sposób ciekawi ich świat. - Kobieta albo emanuje jakąś energią, albo nie. Genezy piękna szukałbym więc we wnętrzu - podsumowuje Janusz Grzelak, współwłaściciel firmy transportowej, mąż Danuty Stenki. Kilkanaście lat wcześniej. Toruń. Środek lata. Właśnie trwa festiwal teatralny. Grzelak - ma wtedy 25 lat i jest jeszcze aktorem - siedzi w knajpce, pije piwo, kiedy otwierają się drzwi i wchodzi ona. Kobieta, o której od razu myśli: "Muszę ją poznać". Dziewczyna ma na sobie luźną biało-niebieską sukienkę, włosy spięte w kok. Dużo gestykuluje, a kiedy się śmieje, uroczo mruży oczy. - Poznaj mnie z nią - prosi Grzelak kolegę. - Zapomnij, ona jest nie do zdobycia.

Grzelak dzisiaj: - Ten znajomy też miał wobec Danki swoje plany, ale mówiąc to, nie podejrzewał, że jeszcze bardziej prowokuje mnie do walki. Miałem remont w domu, totalny rozgardiasz, a mimo to postanowiłem zrobić imprezę. Nie miałem innego pomysłu, żeby się do tej fascynującej dziewczyny zbliżyć. Na prywatce tańczyli, wyczuł, że on chyba również jej się spodobał, rozmawiało im się super, w środku nocy poszli na długi spacer. To tyle. Potem ona wyjechała do Szczecina na festiwal teatralny, a on snuł plany, jak się z nią skontaktować. - Czułem, że ona dostanie nagrodę, więc postanowiłem, że zadzwonię pod pretekstem pogratulowania zwycięstwa - wspomina. Stenka wygrała, on zadzwonił, a na koniec rozmowy spytał: "Przyjedziesz do mnie?". "To może ty przyjedź do mnie", zaproponowała. Tak jak stał, wsiadł do pociągu do Szczecina. - Byłem tak zauroczony i zdeterminowany, żeby się spotkać, że nawet nie zauważyłem, że pojechałem w podartych spodniach. Na początku był zaborczy. - Moja żona jest osobą, która ładuje akumulatory, kiedy inni ją adorują. Lubi być w centrum zainteresowania, flirtować, prowokować. Kiedyś było dla mnie nie do pojęcia, że można kogoś kochać, a jednocześnie fascynować się innymi osobami. Już jako para przenieśli się do Poznania. Ona pracowała w Teatrze Nowym, w którym dyrektorem była Izabella Cywińska. Środowy poranek. On ma akurat wolne, marzy mu się wspólny wieczór przy świecach: "Po spektaklu wracasz do domu?" - upewnia się Grzelak. "Tak, jasne", buziak na pożegnanie. Kilkanaście godzin później on siedzi przy nakrytym stole i czeka. Mijają kolejne minuty. Jest już głęboka noc, kiedy w końcu słychać przekręcanie klucza w zamku. Danka wpada roześmiana, podekscytowana i? zamiera, widząc ukochanego przy pięknie nakrytym stole...

Katarzyna Troszczyńśka

Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru magazynu PANI (07/2008).

Czytaj więcej w STYL24.pl

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: oczy | piękno
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy