Reklama

Przepraszam, już cię nie kocham

Chyba do końca życia będzie pamiętał dzień, w którym chciał zaczarować Olę. Sprawić, żeby zrozumiała, że już nigdy nie będą razem.

Poznałam go w pociągu jadącym do Gdańska. Robił sympatyczne wrażenie. Powiedział, że pracuje w Warszawie, a w każdy piątek wraca do domu do Trójmiasta. Garnitur, czarna teczka, wypastowane buty. Uczynny (zaoferował, że położy mi torby na półce, włączy ogrzewanie). Patrzyłam na niego i myślałam, że to jeden z tych mężczyzn, których życie nigdy nie zaskoczy. Wydawał się taki poukładany. Podczas drogi dzwonił, sprawdzał pocztę. "Jadę do przyszłej żony", powiedział. "A ona jest z Trójmiasta?", zapytałam.

Dwa tygodnie temu odebrał od znajomej maila: "Ola próbowała się zabić. Jest w szpitalu na Sobieskiego". Pociąg wjechał do tunelu. W ciemności ekran monitora wydawał mu się jeszcze jaśniejszy. Zadzwonił do Małej. Zawsze do niej dzwonił w takich chwilach, w końcu była specjalistką od emocji, jak sama siebie żartobliwie określała. Poznali się u znajomych, przegadali całą noc, później po prostu odwiózł ją do domu. W ciągu kilku godzin opowiedzieli sobie całe życie. Nad ranem oboje przyznali, że czują się jak rodzeństwo, które przypadkiem spotkało się po latach. Ona zawsze chciała mieć starszego brata, a on młodszą siostrę. Nawet śmieszyło ich, że znajomi podejrzewają ich o romans. Ale nic poza przyjaźnią między nimi nie było. Chociaż w trudnych chwilach kładł głowę na jej kolanach, a ona głaskała go po włosach i powtarzała: "Wszystko będzie dobrze, poukłada się, zobaczysz". W tamten poniedziałek Mała powiedziała po prostu: "Dowiedz się, czy z nią wszystko w porządku".

Reklama

Matka - największy autorytet

Największym autorytetem była dla niego matka. Przyprowadzał do domu nową sympatię i już po spojrzeniu mamy wiedział, czy dziewczyna się jej spodobała, czy nie. O żadnej nie powiedziała nic złego, ale od razu czuł, gdy coś jej się nie podobało. Miała intuicję. Olę polubiła od razu. Później często umawiały się na zakupy, kawę czy do kina, gdy on znów miał w firmie comiesięczny bilans.

O tym, co się wydarzyło, matka nie dowiedziała się od niego, tylko właśnie od Oli. Ola stanęła w drzwiach i powiedziała: "Nie dam rady". Czyż to nie paradoks, że to właśnie jego matka tłumaczyła jej, że da radę? Mama zresztą później mu to wypomniała: "Rozumiesz, w jakiej ja jestem sytuacji?". Rozumiał. Żal mu było Oli, rodziców. Żal mu było wszystkich.

Z dzieciństwa najdokładniej pamięta zapach włosów matki, jej ciepły głos i to, że wieczorami czytała mu bajki. Robiła też świetne ruskie pierogi i zawsze kupowała świeże kwiaty. Nawet zimą. "W prawdziwym domu musi pachnieć wiosną", powtarzała. Byli z ojcem dobrym małżeństwem. Do tej pory są. Kiedyś tata dużo wyjeżdżał, pracował jako geolog. Marcin lubił, gdy go nie było. Wtedy nikt nie kazał mu wcześnie kłaść się spać, nie sprawdzał lekcji, nie podnosił głosu. Matka nigdy nie krzyczała, czasem tylko, gdy się denerwowała, zapalała papierosa. Stawała w kuchni pod wentylatorem, mocno się zaciągała, a potem robiła takie śmieszne kułeczka z dymu.

Pracowała w domu, tłumaczyła książki. Potem maszynopis zanosiła do wydawnictwa, a to znaczyło, że nadchodził czas rodzinnego zamieszania. Zwiększała się liczba wypalanych przez nią papierosów. "To zdanie brzmi właśnie tak i dlatego tak je przetłumaczyłam. To, co proponujesz, w żaden sposób nie pasuje do stylu autora", wyjaśniała redaktorce. Całe dnie spędzała z telefonem przy uchu, wtedy opiekę nad synem ograniczała tylko do podania śniadania, obiadu, kolacji i upewnienia się, że ma czyste ubrania na następny dzień.

Życiowa pomyłka

Kiedyś Ola spytała go: "Jakie kobiety ci się podobają?". Odpowiedział: "Takie jak ty". Roześmiała się: "Marcin, pytam poważnie. Wymień konkretne cechy". Na kartce, którą mu podała, napisał: "Spokojne, ciepłe, czułe, mądre, delikatne, ale takie, które potrafią walczyć o swoje".

Lubił porządek, przewidywalność. Chciał stabilizacji. Od kiedy skończył dwadzieścia lat, powtarzał, że mężczyzna ambitny, taki jak on, potrzebuje poukładanego życia prywatnego. Sobotnich śniadań z kawą, grzankami i jajkami, wakacji na Kaszubach i nart w Bukowinie Tatrzańskiej. Chciał, żeby było tak jak u niego w domu. Wiedział, że Ola mu to wszystko da. Dlatego podjął decyzję.

Wynajęli chatę w Zakopanem na wesele. Miało być tylko pięćdziesiąt osób - najbliższa rodzina, przyjaciele. Ale lista gości z dnia na dzień rosła. A to ojciec Oli zadzwonił jeszcze do dawno niesłyszanej ciotki, a to odezwało się wujostwo z Francji i głupio było nie wspomnieć o zamążpójściu córki. "W końcu przecież chrzestnego nie wypada nie zaprosić, prawda?".

Siedzieli w salonie rodziców Oli. Nad kanapą wisiał przedwojenny portret pradziadka i prababci. Marcin patrzył na podekscytowaną i rozpromienioną narzeczoną pochyloną nad kartkami z nazwiskami gości i opisem menu. Nie brał udziału w dyskusji. "Dlaczego ty się w ogóle nie odzywasz?", pytała Ola. "No powiedz, co myślisz?". Właściwie nic nie myślał. Później opowiadał Małej, że w ogóle nie mógł się skupić na tych ustaleniach, że miał takie straszne przeczucie, że to, co się tu teraz dzieje, to pomyłka.

Utarte ścieżki są prostsze...

"Dlaczego więc nie posłuchałeś intuicji?". Patrzył na nią oniemiały. Jakiej, na miłość boską, intuicji? Osiem lat z dziewczyną, oświadczasz się jej na Krecie, dajesz pierścionek z brylantem, robisz wszystko, co jest dla niej ważne, o czym mówi od tylu miesięcy. Niedosłownie.

Ale przecież nie był kretynem. Siadała na jego kolanach, przytulała się i rzucała mimochodem: "Wojtek oświadczył się Anecie", "Karolina spodziewa się dziecka. Fajnie, prawda?". Nawet on, zapatrzony w cyferki pracoholik, wiedział, o co jej chodzi. Zresztą słyszał to od własnej matki, która któregoś dnia spytała: "Jeśli chcesz żyć z Olą, oświadcz się, bo to dla niej ważne".

"Zrobiłeś więc to, bo tak wypadało", podsumowała Mała. "Tak, między innymi dlatego. Również dlatego, że czasem nie widzi się innych rozwiązań", odparł. "Utarte ścieżki są prostsze?", próbowała dociekać Mała. Zdenerwował się. Ale dziś jest jej wdzięczny. Za te pytania, które mu ciągle zadawała, a których on nie zadałby sobie nigdy.

"Proszę, zjedz coś", namawiała przyjaciółka. Ola nie chciała jeść. Nie chciała wstać z kanapy, uczesać się, umyć zębów, włączyć telefonu. Tak wyglądał pierwszy miesiąc po całym zdarzeniu. Podobno. Wtedy jeszcze wpuszczała przyjaciół do domu. Po tym pierwszym miesiącu w ogóle przestała kontaktować się ze światem. W pracy wzięła zwolnienie. Widywała się tylko z mamą Marcina. Ale potem nawet z nią zerwała kontakt. Nocami pisała SMS-y. Do Marcina ("Nienawidzę cię", "Zniszczyłeś mi życie"), do jego rodziców ("Stworzyliście potwora"). Odpowiadał, że przeprasza i że zrobiłby wszystko, żeby przestała cierpieć. Chciał ją umówić z psychiatrą, znajomym psychologiem. Odpisała: "Sam się lecz".

Tylko mój od zawsze...

Obudził ją dźwięk przekręcanego w zamku klucza, a potem szamotanina w przedpokoju. Słyszała, jak płaszcz Marcina ląduje na wieszaku, a buty na dole w szafce (gdy nie był zdenerwowany wykonywał to wszystko bezszelestnie). - Coś się stało? - Dobrze go wyczuwała, każdą jego minę, grymas, zmarszczenie brwi. - Nic się nie stało - zaprzeczył, a potem pomyślał, że nie chce jej oszukiwać. - Olka jest w szpitalu - wyznał. - Aha - powiedziała tylko.

Poszła do kuchni, wstawiła wodę na herbatę i bezmyślnie patrzyła przez okno na przejeżdżające tramwaje. - O czym myślisz? - spytał. Ale przecież nie musiał pytać. Wiedział o czym. O poczuciu winy, a raczej o jego braku w codziennym życiu. Miała żal do siebie, że tylko w takich chwilach czuje ciężar tego, co ich spotkało. Wiedziała, że złe emocje zaraz znikną, a ona przestanie zadawać sobie pytanie: czy można zbudować szczęście na cudzym nieszczęściu? Wieczorem położy się obok Marcina z poczuciem, że jest jej od zawsze. Tak jakby odebrała go od matki. Jak prezent w kolorowym opakowaniu, z podpisem: "Tylko dla Ewy".

Marcin dziś wie, że nawet mężczyzna ma intuicję. Wie, kiedy kobieta kłamie, przestaje kochać. I wie, kiedy on sam przestaje kochać. - Może nigdy tego do niej nie czułem? - powiedział do Małej. Siedzieli w kawiarni Blikle na warszawskim Nowym Świecie. Mała mieszała gorącą czekoladę łyżeczką, najpierw zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem odwrotnie.

- Związek z Olą był taki poprawny, taki dobry, taki bezkonfliktowy. Wiesz, ilu facetów oświadcza się kobietom przed trzydziestką, bo wiedzą, że one tego potrzebują. Ale czy pierwsze ważne uczucie musi być tym ostatnim? - kontynuował. - Mężczyźni to jednak świnie, tak łatwo zapominają dawne miłości - powiedziała w końcu Mała.

Kogoś mam

Ola wyglądała pięknie. Miała włosy upięte w kok i wpięty w nie duży kwiat. To chyba była kalia. Gdy wypowiadał słowa przysięgi: "I nie opuszczę cię aż do śmierci", głos mu drżał. Jej też. A potem te wszystkie: "Najlepszego", "Żebyście zawsze się tak kochali", "To teraz czekamy na jakiegoś juniora".

Nie myślał o Ewie. Wiedział, że teraz jest już za późno, żeby się wycofać. Cóż, po prostu spotkał fantastyczną kobietę, tyle że nie w tym czasie, co trzeba. Patrzył na tłum rozbawionych gości, pił wódkę. Powinien być najszczęśliwszym facetem na świecie.

W dniu ślubu Marcina upiła się z koleżanką tanim winem.

- Ale przynajmniej nie rozpieprzyłam mu życia, prawda? Jemu i tej dziewczynie? - powtarzała. Koleżanka potwierdzała jej słowa, przekonywała, że innego wyjścia nie było. Ewa czuła się trochę lepiej. Po tym alkoholu i po tych pocieszeniach.

Poznali się miesiąc przed jego ślubem. Siedziała w firmowej palarni i śmiała się głośno podczas rozmowy z koleżanką. A kilka dni później znalazł się z Ewą na wspólnej imprezie. - Tańczysz? - spytała po prostu. - Tańczę - odpowiedział. Trochę ją nawet przytulił. Przyznał, że niedługo się żeni. - A ty masz kogoś? - spytał. - Kogoś mam - uśmiechnęła się. A potem jakoś tak dziwnie wyrwała się i powiedziała: "Muszę lecieć".

Wypytywał o nią, w środku nocy przysłał jej SMS: "Dlaczego uciekłaś?". Odpowiedź przyszła rano: "A nie sądzisz, że czasem lepiej uciec?". Jednak jeszcze tego samego dnia znów się umówili, wypiła z nim kawę, zjadła obiad i kilogram truskawek na deser. Potem poszli na długi spacer nad Wisłę. Leżeli na trawie i rozmawiali: o pracy, polityce, książkach, ludziach. Miała poczucie, że nigdy wcześniej nie spotkała kogoś, kto tak doskonale ją rozumiał.

Wieczorem zadzwoniła i powiedziała: "Słuchaj, nie dzwoń więcej, to się dla nas źle skończy". Powiedział tylko: "To był najbardziej zwariowany dzień w moim życiu".

Największy błąd w życiu

- Możesz mi to wyjaśnić? - spytała tylko matka. - Jak mogę z nią być, skoro kocham inną? - odpowiedział. Bez słowa odłożyła słuchawkę. Na szczęście tylko ona nie pytała: Co ludzie powiedzą? To po co więc było to całe zamieszanie? Zaproszeni goście, życzenia, cyrk z weselem. Po co zamawianie didżeja, nauki przedmałżeńskie, składanie podpisów, przejmowanie nazwiska?

Spotkali się dwa tygodnie po jego ślubie. Znów stała na papierosie. Zobaczył ją i pomyślał, że ona po prostu jest jego kobietą. Później mu powiedziała, że czuła to samo. Małej tłumaczył potem: "To nawet nie było pożądanie". O Ewie nawet nie pomyślał: "Ciekawe, jaka jest w łóżku?". Chciał ją po prostu przytulić, zjeść z nią obiad, a potem wrócić do domu.

"Chcesz iść ze mną do kina?", spytała. Pokiwał głową. Wybrała film. A podczas seansu po prostu wzięła go za rękę. Nie przepraszała, nie tłumaczyła, po prostu wzięła jego rękę, jakby od zawsze miała do tego prawo. Zapamiętał to. Potem odwiózł ją do domu, a już za chwilę chciał do niej pisać albo dzwonić. Nie mógł spać, pracować. Czekał tylko na poranek w firmie. Zadzwoni do Ewy, zejdzie z nią na kawę, wypali papierosa, pójdzie na obiad.

Miesiąc po ślubie był już pewien, że popełnił największy błąd w życiu.

- Przepraszam, już cię nie kocham - powiedział. Chyba do końca życia będzie pamiętał ten dzień, gdy po prostu chciał odczarować Olę. Sprawić, żeby zrozumiała, że nie są już razem i że nigdy już nie będą. Czuł, że jest mu taka obca. Ewa wtargnęła w jego życie, rozsiadła się w nim jak w wygodnym fotelu, nie było już miejsca na inne kobiety. Choć tak bardzo współczuł Oli, tak ją lubił, tak pamiętał dobre chwile. Więc pewnie nigdy nie zapomni twarzy Oli, jej pytań, krzyków, płaczu i tego, że w końcu rzuciła się na niego z pięściami: "Ty świrze, wynoś się stąd natychmiast!".

Powiedział jej wszystko. O Ewie, o tym, że nie chciał, że błaga ją o wybaczenie, że będzie płacił alimenty. Odda jej samochód i powie wszystkim przyjaciołom, żeby ona nie musiała tego robić.

Ewa i Marcin uciekli do Gdańska. Ona znalazła tam pracę, on dojeżdża. Ale to i tak lepiej. Z daleka od zgiełku, ludzi, pytań. Przyjaciółki Ewy pytały ją na początku o poczucie winy, o to, co z Olą i czy Ewa się nie boi, że on tak samo postąpi kiedyś z nią. Ale Ewa się niczego nie bała. "Jestem zakochana", powtarzała.

Mieć odwagę

Straciłem wszystkich znajomych - żalił się Małej. Spotkali się niedaleko Dworca Centralnego, za godzinę miał pociąg. - Staram się zrozumieć Olkę, ale nie potrafię. Podburza innych przeciw mnie, wypisuje straszne maile, opowiada szczegóły z naszego życia intymnego. - Cierpi - odpowiedziała Mała. Zawsze tłumaczyła Olę, ale rozumiała też jego, przekonywała, że każdy człowiek ma prawo podążać za marzeniami, że nie można zmusić się do miłości.

Pociąg dojeżdża do Gdańska. "A odpowiedzialność?", pytam. "Odpowiedzialność jest wtedy, gdy masz odwagę nie żyć w kłamstwie", odpowiada, po czym sięga po czarną skórzaną torbę, otrzepuje płaszcz z niewidzialnych pyłków, spogląda w lustro. "To trzymaj się, dzięki, powodzenia", rzuca. Otwieram okno, patrzę w jego stronę. Na dworcu uśmiecha się do niego niewysoka szatynka. Niebieska wełniana czapka, kolorowy szalik, puchowa kurtka. Zwyczajna dziewczyna jakich wiele. On ją całuje, a potem przytula. Objęci idą w stronę wyjścia.

Katarzyna Troszczyńska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: pociąg | obiad | matka | przepraszam
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy