Reklama

Pstryk! I po człowieku

Ja przepraszam, jeśli zepsuję komuś apetyt, albo myśli jasne i czyste zmącę, ale chciałam dzisiaj o starości i umieraniu . Bo temat mnie gryzie i dusi jak za ciasny kołnierzyk od świątecznej koszuli. Koszula taka szykowna i elegancka - głupio się przyznać, że strasznie uwiera. O tym się milczy, nie dyskutuje. Jednak podejmę ryzyko i chociaż odepnę guzik. Kto nie ma ochoty, niech kliknie gdzie indziej i dokończy w spokoju niedopitą kawę.

Gdybym krótko miała scharakteryzować czasy, w których żyję powiedziałabym, że to epoka kultu młodości i siły, w której wstyd się starzeć i nie wypada umierać. Era człowieka-cyborga, dla którego wszystko co ludzkie, staje się obce albo zwyczajnie niewygodne. Żyjemy "na maksa", wciąż szybciej i coraz bardziej intensywnie. Chcemy mieć wszystko i to natychmiast, bez zbędnych ceregieli. W napuchniętych od kombinowania umysłach nie ma już miejsca na głębszą refleksję, ani na leniwie dojrzewające przemyślenie. Zegary depczą nam wskazówkami po piętach i bezlitośnie nakazują biec na oślep przed siebie. Padłeś? Powstań! I ani się waż łzę uronić. Keep smiling - jesteś w ukrytej kamerze!

Reklama

Starzy ludzie się nie liczą. Starzy ludzie są z kosmosu. Łażą bez sensu w tę i z powrotem przez pasy dla pieszych i plączą się tu i tam pod nogami. Nie mają nic do powiedzenia, ani grosza do wydania. Żaden z nich pożytek i marny interes. Najlepiej by było gdyby ich wcale nie było. Darmozjady jedne. A my na nich robić musimy. My - tacy piękni i młodzi - marnujemy tyle energii, żeby oni tak mogli bez biletu w tych autobusach nie wiadomo po co i gdzie jeździć od poniedziałku do niedzieli. A nie lepiej ich w domach pozamykać? Albo na jakąś wyspę wywieźć? A fee! - starzy ludzie. Hokus-pokus, znikajcie!

Jeśli los okaże się dla mnie łaskawy, będę długo żyć. Znaczy się - będę stara. W jakich czasach przyjdzie mi siwieć? Nie wiem. Boję się, że w jeszcze bardziej nieczułych. Czy to nie ironia, że współczesna zachodnia cywilizacja, taka oświecona i przejęta prawami człowieka, ma - delikatnie mówiąc - problem ze zjawiskiem starości? Tymczasem w tak zwanych kulturach prymitywnych (w domyśle: gorszych i zacofanych) srebrne głowy mają swoje specjalne miejsce w hierarchii społecznej, pełnią najbardziej odpowiedzialne funkcje, cieszą się szacunkiem i ogólnym uznaniem. Tam starość to zaszczyt i honor. Tu - tylko upokorzenie.

Biały człowiek przejął kontrolę nad światem i usadził się w roli boga. Biały człowiek zakłada rano garnitur, wsiada do swojego samochodu i wydaje mu się, że panuje nad sytuacją. Zdobył już wszelkie atrybuty władzy i wszystkie rozumy pozjadał. I tylko czasem, kiedy nikt nie patrzy, biały człowiek zwija się z bólu duszy, która jak jakiś anachroniczny organ została przypadkiem pominięta w ewolucyjnym procesie eliminacji. To ona spać po nocach nie daje, wygrywając prosto do ucha wciąż tę samą zgrzytliwą melodię. O samotności i przemijaniu...

Nie potrafimy przemijać. Marzy nam się życie wieczne. Coraz większą wagę przywiązujemy do początku, ignorujemy nieuchronność końca. Przychodzimy na świat z rozmachem, w atmosferze święta, pod okiem specjalistów, w towarzystwie matki, ojca i kogo tam jeszcze da się w pokoju pomieścić. Jest szampan, są kwiaty i gratulacje. Rodzenie po ludzku wychodzi nam coraz lepiej. Gorzej jest z umieraniem... Odchodzimy samotnie, ukryci za szpitalnymi parawanami, w ciszy obcych ścian i w milczeniu zimnych korytarzy. Żadnych fanfar na cześć, żadnych toastów i fajerwerków. Sami siebie dyskretnie zamiatamy pod dywan.

Nikt nas nie uczy jak zachować się w obliczu śmierci, ani jak o niej rozmawiać. Na ten temat nie piszą w kolorowych pismach. "Przykro mi. Był nieszczęśliwy wypadek. Pani ojciec nie żyje" - usłyszałam obcy głos w słuchawce telefonu. Był zwykły słoneczny dzień, właśnie zaparkowałam samochód pod domem. To jakiś żart, pomyślałam. Podobno ludzie umierają. Ale to nigdy nie dotyczy nas, ani naszych bliskich. Dopóki nie przyjdzie taki dzień. Zwykły. Sierpniowy. Słoneczny.

Najtrudniej przyszło mi uwierzyć, że można tak sobie umrzeć przypadkiem, w pół kroku - między obieraniem ziemniaków a popołudniową prognozą pogody w Lecie z Radiem. I to na wakacjach! Szok i niemoc po prostu. A potem było już tylko gorzej. Nie zdawałam sobie sprawy jak bezduszny jest cały proces ostatniego pożegnania człowieka we współczesnym świecie. Śmierć dzisiaj to tylko kolejny dobrze prosperujący interes, łańcuch urzędowych procedur, sprawa załatwiana jednym rzutem na taśmę. Papiery podpisać, ciało odebrać, akt zgonu załatwić, trumnę wybrać, grób wykupić, pogrzeb zorganizować, stypę wyprawić. Kilka dni i po wszystkim. A potem czarna rozpacz i poczucie totalnego dyskomfortu. Że to nie tak powinno wyglądać. Że to za szybko, za pośpiesznie, za bardzo przedmiotowo. Bez uwagi dla uczuć pogrążonej w żałobie rodziny i jakby z pominięciem głównego bohatera wydarzeń - osoby, która właśnie na zawsze odchodzi.

... (Co państwo życzą sobie zrobić z ubraniem, w którym ojciec był w chwili śmierci? Oddać czy spalić? Ciało ma leżeć normalnie, czy wkładamy do chłodni? Transport nocny oczywiście za dodatkową opłatą... Czyli buty już są, krawat jest... To który w końcu będzie garnitur? Nie ma już granatowych. Zostały brązowe i czarne. Proszę się decydować. Przecież mąż nie będzie już w tym chodził... Nie zalecamy wystawiać otwartej trumny. Od tego zwyczaju się już odstępuje... A państwo w sprawie ślubu czy chrzcin? A, pogrzebu. Nie ma mowy. Nie może pani sobie wygłaszać żadnego przemówienia w kaplicy. My takich rzeczy tu w parafii nie praktykujemy. Msza żałobna jest dla zmarłego, a nie dla zgromadzonych w kościele... Ja proponuję na drugie schabowy i bitki z kiszonym ogórkiem. To ludzie lubią. I ciasta. Kilka ciast. Alkoholu bym raczej nie proponowała)...

Pstryk! I człowiek znika. Rach-ciach! - i już jest po nim. Całe szczęście, że dziadek kazał mi tatę zobaczyć. Dziadek jest stary, więc mądry. Wie lepiej. Boże, dobrze że go posłuchałam. Że nie stchórzyłam, zgodnie z panującymi trendami. Że dotknęłam nietykalnego. Nie jakiegoś tam ciała, tylko mojego ukochanego taty. Po raz ostatni...

Ja chcę do kultury prymitywnej. Gdzieś, gdzie ludzie jeszcze potrafią pięknie przemijać i właściwie się ze sobą żegnać. Bez lęku i bez pośpiechu. Zgodnie z ruchami Ziemi i tańcem wirujących planet. W sposób naturalny, nie cywilizowany.

Anita Lipnicka

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy