Reklama

Rozdział 1. - Ona i on przed spotkaniem

Podajemy zapiski z dzienników Jej i Jego. Bez skrótów.

ONA

4.50

Pobudka. Budzik dzwoni niemiłosiernie głośno. Mam ochotę walnąć go z całej siły tak mocno, żeby przestał dzwonić raz na zawsze. Ospale i powoli zwlekam się z łóżka, mimo, że to niedziela i mimo, że pod oczami piasek. Ale to nic. Bo właśnie lekko, cudownie otula mnie jak mgiełka myśl, że za dwie godziny w drzwiach stanie mój mężczyzna. Ten jedyny, cudowny, wyśniony, wymarzony... itd. Wiem, wiem, takie określenia to banał, ale która z nas chociaż raz w życiu tak nie myślała? Więc... w drzwiach stanie mój facet, który właśnie wraca z dwutygodniowej delegacji i którego kocham przede wszystkim za to, że jak żaden - z dotychczasowych moich mężczyzn - kocha mnie taką, jaką jestem i akceptuje wszystkie niedoskonałości mojej urody (a mam ich całkiem sporo).

Reklama

O, Boże ! Już 5.15...

...a ja siedzę na łóżku i myślę. Koniec myślenia - czas przystąpić do dzieła. Najpierw zimny prysznic, żeby ciało było gładkie i jędrne. Potem ciepły, a potem znów zimny. Brrr... Nie znoszę tego. Zakładam sizalową ostrą rękawicę i masuję, szoruję a potem peelinguję. Żaden facet nie byłby w stanie tego wytrzymać, a już na pewno nie bladym świtem. Dziesięć minut mordęgi wystarczy. I tak wyglądam jak rak po ugotowaniu. Chociaż kto powiedział, że raki po ugotowaniu są czerwone? Gdzieś czytałam, że raki sygnałowe - sprowadzone do polskich hodowli jakieś dwadzieścia lat temu - są po ugotowaniu brunatne. Podobno są bardzo smaczne, posiadają najwięcej mięsa w szczypcach i potrafią odtwarzać utracone kończyny. Ale z kolei matki są kanibalkami.

5.30 !!!

Chyba zupełnie zwariowałam. Sterczę w wannie goła i zmarznięta rozmyślając o raczych matkach, które zjadają swój przychówek. Szybko złuszczam więc kolana i łokcie, żeby nie były nadmiernie zrogowaciałe, myję głowę, wcieram w wilgotne włosy odżywkę, piankę do modelowania, żel do rozdwajających się końcówek, suszę, podkręcam, usztywniam lakierem - i gotow! Wszystko w niecałe pół godziny. Jestem naprawdę niezła. Potem balsamowanie ciała - tego nie lubię najbardziej, bo wciąż wydaje mi się, że jest go o kilka metrów kwadratowych za dużo. Ale trudno. Najpierw nawilżanie, potem odżywianie i ujędrnianie. Na wszelki wypadek smaruję jeszcze brzuch, uda i pośladki kremem antycelulitisowym. Jeśli umrę śmiercią nagłą i tragiczną, to moje nerki, które przekażę potrzebującemu na pewno będą pachniały balsamem lawendowym. I nie będą miały celulitisu. Okey, połowa pracy z głowy. Teraz najgorsze. Depilowanie miejsc, które matka natura - zupełnie nie wiem po jaką cholerę - wyposażyła w tak zwane mieszki włosowe. Na szczęście mój najnowszy depilator to cud techniki i osiągnięcie najnowszej generacji. Nie wrzeszczę więc już wniebogłosy- jak za pierwszym razem, kiedy to "hiszpańska mucha" (tak go nazwałam) razem z włosami wciągała skórę. Potem jeszcze balsam brązujący, po której moja skóra nabiera lekkiej, brzoskwiniowej opalenizny, kilka kropli perfum w sekretne miejsca i ciało gotowe. Teraz twarz. Oczywiście, jak nakazują mądre przewodniki oczyszczanie, nawilżanie i tonizowanie. Jeden krem na strefę T, drugi na resztę twarzy. Aha! Trzeci na szyję i dekolt. Czwarty pod oczy. Założę się, że za pół roku wymyślą piąty - za uszy.

6.15

Moje ręce pracują coraz szybciej. Baza, podkład i lekki puder brązujący. Po drodze oczywiście korektor, o którym coraz częściej zapominam. Z oczami robię to samo. Tyle, że nie tonizuję i nie nawilżam. No i nie pudruję. Nakładam na rzęsy tylko odżywkę i tylko tusz wydłużający. Jeszcze lekki opalizujący cień pod łuk brwi - i góra twarzy gotowa. Teraz dół. Nakładam krem na usta, potem pomadkę i na środek błyszczyk (żeby wydawały się pełniejsze). O Boże! Zostało tylko pół godziny. Wklepuję więc w stopy odpowiedni krem i zdzieram specjalna tarką skórę z pięt, bo mają być gładkie (kiedyś nie wytrzymam i na tej samej tarce utrę mu jego ulubiony parmezan). Maluję paznokcie u rąk i u stóp. Na koniec myję zęby i płuczę płynem wybielającym. Zakładam świeżą, atłasową, krótką koszulkę nocną (w kolorze dobrze przyprawionego burgunda) i wyczerpana, zapadam się głęboko w fotel. Czekam. Dzwonek u drzwi. Otwieram ospale, po kilkunastu sekundach, tak jakbym dopiero wstała z łóżka.

6.45

W drzwiach stoi mój mężczyzna. Cudowny, czuły i akceptujący wszelkie niedoskonałości mojej urody. Całuje w usta, patrzy i z uwielbieniem i mówi "Witaj kochanie! Że też natura jest w stanie stworzyć coś równie doskonałego... Wierzyć się nie chce...".

ON

6.15

Wstaję, myję zęby. Dobudzam się jeszcze nad umywalką - w nocy wróciłem z delegacji, jestem skonany.

6.20

Biorę prysznic.

6.25

Golę się.

6.30

Wychodzę z domu, biorę samochód i po kwadransie jestem u niej. Na pewno już od godziny siedzi w łazience i robi się na zaspaną nimfę. Naciskam dzwonek, jest...

6.44

Żeby tylko nie zapomnieć powiedzieć tego, co zawsze wprawia ją w doskonały humor. Podejdę i wykrzyknę ze zdumieniem "Że też natura jest w stanie stworzyć coś równie doskonałego...Wierzyć się nie chce...".

Blanka Owiecka

RMF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy