Reklama

Tam cię zmielą jak w młynku do kawy - strona 5.

To, co nas w Holoubku czaruje,czego usiłujemy szukać w oczach,głosie, inteligencji, jest poezją.Odrywa nas od powszedniości,budzi jakieś przeczucia,unosi na wyższe piętro.

To, co nas w Holoubku czaruje,czego usiłujemy szukać w oczach,głosie, inteligencji, jest poezją.Odrywa nas od powszedniości,budzi jakieś przeczucia,unosi na wyższe piętro.

Zbigniew Zapasiewicz: - Inteligenci przychodzili do teatru, bo się bawili tym, że teatr opowiada o sprawach, o których oni wiedzą, ale nie mogą przeczytać w gazetach. Bo jeśli ktoś wystawia Ryszarda III, to przecież to jest o Stalinie... My, aktorzy, zostaliśmy przez społeczeństwo za wysoko wywindowani. Pytano nas o istnienie lub nieistnienie Boga, a my - jako ci namaszczeni - mieliśmy o tym rozstrzygać. Byliśmy szczęśliwi, że mamy świetną pracę i publiczność; ciągle jeździliśmy z teatrem za granicę. Wiedzieliśmy, że moralnie nie sprzeniewierzamy się niczemu. W latach 70. niewielu było takich ludzi jak Halina Mikołajska, którzy snuli refleksję, czemu to wszystko służy. Dopiero tąpnięcie stanu wojennego spowodowało, że myśmy otrzeźwieli; zorientowaliśmy się, że władza pozwalała teatrowi na tak wiele, żeby nas zmanipulować i wciągnąć.

Reklama

Marian Brandys, mąż Haliny Mikołajskiej, zaangażowanej wówczas w pracę w Komitecie Obrony Robotników i szykanowanej, notuje w swym dzienniku w grudniu 1976 roku: "Radosna wiadomość o wybitnych aktorach (...), którzy dołączyli swe podpisy do listu literatów skierowanego do posłów reprezentujących w Sejmie świat kultury. (...) Do Haliny dzwonił Gustaw Holoubek. Akces młodych aktorów do listu pisarzy przeraził go jako prezesa SPATiF-u".

Luty 1977 roku: "Gucio Holoubek na niedawnym spotkaniu z Gierkiem mówił o swoich cierpieniach moralnych, jakich doznaje, słysząc, że koledzy podlegają represjom. Gierek przerwał mu ostro: 'Nie przelicytowujmy się w uczuciach, ja także cierpię'".

Maj: "(...) Przypominam sobie, co powiedziała mi Halina przed rokiem, kiedy zdecydowała się na podpisanie Listu pięćdziesięciu dziewięciu w sprawie konstytucji. 'Jeżeli już się wie, jak to jest - powiedziała wtedy - to nie można dłużej żyć, jakby się nie wiedziało o niczym'".

Maj: wizyta znajomego. "Skarży się na kolegów aktorów, którzy z reguły odmawiają podpisów na nowym liście protestacyjnym w obronie uwięzionych. (...) Zupełni durnie ci aktorzy! (...) Wyrażają tym samym swoją milczącą aprobatę dla całej tej gnojowy, która opływa nas ze wszystkich stron".

- Nie czytałem Brandysa, ale wiem, jaka jest wymowa jego Dzienników - mówi Gustaw Holoubek. - Że jestem niechętny Mikołajskiej, jako prezes nie wziąłem jej w obronę, powodował mną strach... Nie sądzę... Ja i najbliżsi mi ludzie, którzy towarzyszyli mi od początku do końca mojej kariery artystycznej, mieliśmy przekonanie, że to nie my byliśmy winni temu, co się w Polsce dzieje. To właśnie ci, którzy nas oskarżają o uległość wobec władzy, wprowadzali w Polsce komunizm. Gdy oni - wśród nich Brandys - robili socrealizm, my rozpaczaliśmy. Potem przerobili się na liberałów, wystąpili z partii i zaczęli działać w odwrotnym kierunku. Ale to wcale nie zdjęło z nich odpowiedzialności za to, co dotychczas uczynili. Brandys już nie pisze o tym, że pod koniec lat 70. odwiedziłem Halinę w ich mieszkaniu? On siedział w osobnym pokoju i ze mną się nie witał. Powiedziałem: "Halina, bój się Boga! Dlaczego ty mnie posądzasz, że działam na twoją szkodę; że tchórzę; że nie wstawiam się za tobą! Na co drugim zebraniu SPATiF-u mówię o tobie, a sekretarze partyjni wysłuchują ode mnie tej samej opinii, że trzeba z Mikołajskiej zdjąć te wszystkie anatemy. Czego się po mnie spodziewasz? Żebym przystąpił do listu takiego czy innego, podczas gdy uważam, że to nie jest droga do pozbycia się komuny? Właściwą drogą jest dla mnie rzetelnie pracować i nie sprzeniewierzać się zasadom moralnym, które towarzyszą pracy artysty...". Zgodziła się ze mną. Wspominaliśmy krakowskie czasy. Rozstaliśmy się, całując i śmiejąc. Potem odwiedzałem ją, gdy była ciężko chora.

W stanie wojennym Holoubek podpisał list dyrektorów warszawskich teatrów do wicepremiera Mieczysława Rakowskiego z prośbą o zwolnienie Mikołajskiej z internowania z powodu jej złego stanu zdrowia. Po uwolnieniu wystąpiła w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej z monodramem złożonym z tekstów biblijnych. Holoubek powiedział jej po spektaklu: - Po raz pierwszy dostarczyłaś mi wzruszeń, których nie zapomnę. Miałem wątpliwości co do twojego aktorstwa, tego odrzucenia świadomości, kiedy wychodzisz na scenę. Byłaś może prorokiem, kimś namaszczonym... Teraz wiem, że jesteś wielką aktorką.

Tadeusz Łomnicki prowadzi w latach 70. Teatr Na Woli. Czerwony teatr, mówi Warszawa. Łomnicki jest członkiem KC, rektorem warszawskiej PWST, zasiada w prezydiach kolejnych zjazdów partii i plecie z trybuny nowomową. Robi świetny teatr i konkuruje z Holoubkiem o palmę pierwszego aktora w Polsce. Mawia: - Każdy ma swojego Holoubka. Krytycy chętnie ich sobie przeciwstawiają. Intelekt - emocje. Dystans - trans. Ciało prawie nie gra - ciało bywa ryczącą bryłą mięsa, zdeformowane, brzydkie, bulgoczące, syczące, w grymasie. - Małpi talent - ktoś mówi o Łomnickim.

Gustaw Holoubek: - Tego typu aktorstwo mi nie odpowiada. Nie sądzę, żeby aktorstwo polegało na naśladowaniu, zatraceniu własnej osobowości, penetracji siebie na granicy psychopatologii. Ale to, co robił Łomnicki - w tej dziedzinie dla mnie obcej - było wspaniałe. Z punktu widzenia rzemiosła aktorskiego - niezmiernie efektowne i miejscami fascynujące.

Mówi Erwin Axer, u niego w Teatrze Współczesnym grał Łomnicki: - Myślę, że Gucio szczerze nie cenił Łomnickiego, a Łomnicki uważał, że Gucio nie ma tego, co on ma... I nie cenił Gucia. Ja uważam Łomnickiego za aktora plebejskiego - bez wartościowania, a Gucia - za aktora wywodzącego się z tradycji inteligencji. Nigdy nie reżyserowałem Holoubka. Brakowało mi takiego aktora. Gdybym miał ten klawisz, zrobiłbym Hamleta.

Łomnicki i Holoubek nigdy nie zagrali razem na scenie. - Sześć razy proponowałem Łomnickiemu współpracę w Dramatycznym - opowiada Holoubek. - Nie mówiłem: "Przyjdź Tadziu, zagrasz Leara". Mówiłem: "Masz cały teatr do dyspozycji, rób, co chcesz". Nigdy się na to nie zgodził. On cierpiał na poczucie braku popularności. Wiedział, że jest nierozpoznawalny na ulicy, obarczał mnie złośliwościami z powodu tego, że moja osoba była dosyć popularna.

Inne wspomnienie zachował Jerzy Koenig: - Holoubek powiedział nam: "Łomnicki chce do nas przyjść. Ale ja się nie godzę, on do nas nie pasuje, on rozwali ten teatr od środka. Powie - Gucio, ty jesteś wielki, ja jestem wielki; ty zagrasz swoje wielkie role, ja swoje... A my w naszym teatrze nie możemy w ten sposób myśleć". Holoubek nie bał się konfrontacji, ale uważał, że w teatrze zespół jest bezcenny. Wtedy z jego decyzją się nie zgadzałem, dziś sądzę, że miał rację.

- Łomnicki doskonale wiedział, że ja nie jestem facetem, który chce wszystko grać - opowiada Holoubek. - Wiedział, że usuwam się i wypuszczam ten teatr przed siebie, a nie ciągnę za sobą. Nie mógł się obawiać, że będę stanowić dla niego konkurencję artystyczną. Ja wiem, co nim powodowało. Mieliśmy kiedyś ze sobą gwałtowny spór o naturę aktorstwa. Namawiałem go, by przestał popisywać się w rolach z drugorzędnej literatury, wychwalać Geneta, Becketta i - pożal się Boże - naszych dramatopisarzy awangardowych. Żeby oddał się repertuarowi z najwyższej półki - klasycznemu. Doszło do kłótni.

Edward Krasiński: - Jest jakaś paralela społeczno-polityczna między nimi. W owym czasie obaj są na szczycie elity kulturalnej za wiedzą i poparciem władz. Łomnicki jako członek KC PZPR miał nad Holoubkiem polityczną przewagę, ale ostrość jego wypowiedzi o Holoubku świadczyła o tym, że mu z kolei jego notowań w kręgach elity zazdrościł. Był zazdrosny o przewagę medialną Holoubka. Pamiętam, jak trzepnął czymś o swoje wielkie biurko w gabinecie rektorskim i rzucił pod adresem Holoubka słowa niczym niezasłużone... Wzajemnie wymieniali o sobie drastyczne epitety, to świadczy o napięciu między nimi.

Spotkali się w Wilnie w 1988 roku na planie filmu Konwickiego Lawa, opartego na Mickiewiczowskich Dziadach. Poeta i ksiądz unicki w drobnym epizodzie w chacie, przy płonącym piecu. Nie na zasadzie zderzenia dwóch bogów, nie dla perfidnej kombinacji - zastrzega reżyser. Byli wobec siebie dżentelmenami.

Przed Sierpniem Dramatyczny wystawia Operetkę Gombrowicza w reżyserii Macieja Prusa. Po przedstawieniu Halina Mikołajska jest zdumiona, że cenzura dopuściła do premiery. Zapasiewicz wspomina, że Gombrowiczowski wywód o tym, by zdjąć z siebie kostium i wrócić do człowieczeństwa - choć nie był wcale polityczny - objawił wówczas nowe znaczenie.

Niespełna tydzień po podpisaniu Porozumień Gdańskich 5 września 1980 roku Holoubek wygłasza w Sejmie przemówienie. W imieniu swego środowiska składa "robotnikom polskim wyrazy głębokiej czci i podziwu za ich odwagę, (...) za przykład, jaki dali wszystkim innym". Skąd w narodzie tyle bólu i buntu? - pyta dramatycznie. Z utraty zaufania do rządzących. Propaganda ogłupiała naród. Wartości i ideały - patriotyzm, humanizm, socjalizm - sprowadzono do pustych haseł. Język propagandy był świadectwem pogardy dla narodu. Sfałszowano rzeczywistość. Wizyta papieża wzmogła w narodzie tęsknotę za sprawiedliwością i prawdą i wywołała cud solidarności i siły. Zacznijmy budować ład.

Oklaski.

Tego dnia Erwin Axer odwiedził Holoubka z gratulacjami. Wspomina: - On wtedy zaryzykował skórę. Tym przemówieniem odkupił wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek mógł popełnić w swej działalności społecznej. To był czyn dużej odwagi.

W dniu rejestracji "Solidarności" w listopadzie 1980 roku Halina Mikołajska występuje na uroczystym koncercie w Teatrze Wielkim, wita ją huragan braw. Wkrótce powie z goryczą, że zwisa ze sceny jak sztandar narodowy. Kazimierz Dejmek jest znowu papieżem środowiska. Zapisze się do związku, ale tylko na kilka dni, bo nie spodoba mu się jego zajadłość i klerykalizacja. Już niedługo solidarnościowi aktorzy poobrażają się na swego papieża. Na Woli halabardnicy i aktywiści związkowi wypędzają Łomnickiego z teatru.

Opowiada Jadwiga Jankowska-Cieślak: - U nas sytuacja była jasna, ponieważ Gustaw zawsze mówił, że w teatrze nie ma demokracji. Mimo to znaleźli się koledzy, którzy do tej pory niewiele zdziałali na scenie, i powiedzieli: "Koniec z Holoubkami, Zapasiewiczami, Fronczewskimi!". Teraz oni będą grali Hamletów. Zostali wyśmiani.

Przewodniczącym "Solidarności" w Dramatycznym był Zbigniew Zapasiewicz. Wspomina: - Pierwszym postulatem na zebraniu "Solidarności" było żądanie, by odebrać Gierkowi willę... Istotnie, w innych teatrach podniosła się fala niedoróbków, którzy chcieli na "Solidarności" skorzystać, u nas nie.

Holoubek od jesieni 1980 roku działa w Komitecie Porozumiewawczym Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych. W liście do premiera komitet domaga się odwołania zapisów cenzuralnych, stosowanych wobec twórców niewygodnych dla władzy. Recytuje wiersze Miłosza tuż po przyznaniu poecie Nobla (do warszawskiego Domu Literatury aktor wchodzi tylnymi drzwiami, bo publiczność szturmuje frontowe). Kiedyś mówił Mikołajskiej, że petycje do władz nie mają sensu, teraz podpisuje oświadczenia i apele.

Edward Krasiński: - Ta przewrotka aktorów na drugą stronę - w stalle kościelne i kruchty - była zbyt gwałtowna. Dejmek miał rację, gdy mówił o niezręczności tej sytuacji.

W kwietniu 1981 roku Sejm debatuje nad sytuacją w kraju, mówi się o radykalizacji nastrojów społecznych. Głos zabiera Holoubek: strona rządowa rysuje demoniczny obraz "Solidarności" - bezwzględnego, nienasyconego potwora... Lecz to władza ponosi odpowiedzialność za doprowadzenie państwa do skraju katastrofy, stwierdza. "Naród, niebrany pod uwagę jako partner (...), podlegał całkowicie bezwiednej, często tragicznej manipulacji. (...) Paliło się budynki użyteczności publicznej, wymyślało się Żydów i studentów jako sprawców domniemanych zagrożeń, a nade wszystko zabijało się bez sądu i biło się ludzi. (...) W tej sytuacji nie można się dziwić, że teraz (...) każde niedotrzymanie słowa, każda dezinformacja budzą wzmożoną reakcję tych, którzy byli oszukiwani...". Aktor apeluje do władzy o praworządność, a do "Solidarności" - o zaniechanie strajków i kredyt zaufania dla rządu generała Jaruzelskiego.

Nadzwyczajny zjazd SPATiF-ZASP w kwietniu 1981 roku trzy pierwsze uchwały poświęca swemu prezesowi, który ustępuje z funkcji. Są wyrazem wdzięczności środowiska dla Holoubka za jego wrześniowe wystąpienie sejmowe, podkreśla Korzeniewski. "To było bardzo ważne dla aktorów, że ich wybitny kolega (...) powiedział publicznie o 'cudzie solidarności. To ich wszystkich ogromnie wyniosło. (...) Nawet ci, co widzieli przedtem Holoubka po stronie establishmentu, co mu zaglądali do kieszeni - czy nie ma w niej kopertówek telewizyjnych - oklaskiwali uchwały ZASP-u".

Pieszo Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego (premiera w maju 1981 roku) to groteskowy i tragiczny portret Polski czasów wojny i rodzącego się komunizmu. W grupie wędrujących postaci jest intelektualista Superiusz - Holoubek, w garniturze, palcie z futrzanym kołnierzem, z laską i walizką - a pod stopami błoto. Samolociki z czerwonymi gwiazdami pikują nad sceną, ciągnąc za sobą czerwone wstążeczki - to "wyzwoliciele". Superiusz ucieka przed nimi w śmierć.

Grają zwykle przy pełnej widowni, ale któregoś wieczoru - dla dwunastu widzów. Władza chce pokazać, że teatr jest martwy - ktoś wykupił bilety, ale ich nie rozdał. Innego wieczoru grupa żołnierzy ostentacyjnie opuszcza salę. We wrześniu "Żołnierz Wolności" zamieszcza list pod złowróżbnym tytułem: Dla kogo i po co ta "sztuka" w pańskim teatrze, dyr. G. Holoubek?. Czytamy: "O brak wiedzy i rozwagi politycznej dyrektora G. Holoubka - posła na Sejm PRL - posądzać nie można. Odczucie po obejrzeniu spektaklu jest jednoznaczne. Chodzi o opluwanie narodu polskiego i, jak pokazało życie, wiernego sojusznika - Związku Radzieckiego. (...) Od dawna wiadomo, że autor spektaklu Sławomir Mrozek cierpi na obsesję ukazywania w swych utworach społeczeństwa polskiego jako zbiorowiska prymitywnych głupców i antysemitów, przypomina sobie rok 1968. Jest to prywatna sprawa jego i sterujących nim mocodawców syjonistycznych. Ale zdziwienie budzi fakt, że realizatorzy spektaklu cierpią również na to samo, choć w odróżnieniu od Mrożka żyją i uprawiają swoją 'sztukę' na koszt i w imieniu narodu polskiego".

Tego lata obraduje w Warszawie zjazd skrajnie nacjonalistycznego Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald". Dyrektora Dramatycznego nazywają tam cwaniakiem i podżegaczem.

Do teatru na sztukę Pieszo przyjeżdża Lech Wałęsa, jeszcze przed spektaklem publiczność wita go owacją. Po przedstawieniu Wałęsa wskakuje na scenę, ślizga się w błocie, ściska ręce aktorom, całuje Holoubka, podnosi palce w znaku zwycięstwa, na widowni szał. Zespół mówi potem: - Guciu, to już koniec teatru. - Czuliśmy się, jak na "mini-Titanicu" - opowiada Gustaw Holoubek. - Byliśmy świadomi, że zostaniemy rozbici. Graliśmy w atmosferze pożegnań i schyłku.

Po każdym przedstawieniu ludzie kładą na proscenium biało-czerwone wiązanki, klaszczą na stojąco, płaczą. Minister kultury Kazimierz Żygulski nazwał Dramatyczny siedliskiem reakcji. O dziesiątej 13 grudnia Holoubek miał wygłosić przemówienie na Kongresie Kultury Polskiej. Dziewięć stron subtelnej polemiki z polskim romantyzmem; dyskretną krytykę polskiej megalomanii, gorzką refleksję o polskiej niemożności urzeczywistnienia ideałów.

Pismo Gustawa Holoubka do marszałka Sejmu z 8 lutego 1982 roku: "W związku z (...) pozbawieniem internowanych możliwości obrony, mnie zaś, jako posła, możliwości skutecznego upominania się o ich prawa (...) nie widzę możliwości dalszego pełnienia funkcji (...). Składam mój mandat poselski".

Dwa tygodnie wcześniej odbyło się w Sejmie głosowanie nad zatwierdzeniem stanu wojennego. Jeden poseł, Romuald Bukowski, zagłosował przeciwko. - Mnie nie było tego dnia w Sejmie - mówi Holoubek.

Jerzy Koenig: - Środowisko miało do niego żal, że nie wziął udziału w głosowaniu i nie zagłosował przeciw. To jest problem trudny do rozstrzygnięcia... Oczywiście byłoby szlachetnie i jednoznacznie, gdyby obłożył się dynamitem i wysadził w powietrze.

- Jakby to powiedzieć... Jest Gustaw i jest Gucio - mówi Joanna Szczepkowska. - Gustawa trzeba słuchać. Na Gucia trzeba uważać. W jego życiu są akty wielkie i akty pewnej niefrasobliwości.

Holoubek: - Mam nadzieję, że się nie sprzeniewierzyłem nikomu, będąc posłem... W końcu musiałem sobie postawić pytanie: "Czy ty jesteś politykiem, czy jesteś artystą? Bezsilnym wobec tego, co z wami wyprawiają... Więc wybierz". I wybrałem.

Wzywa go sekretarz partii w komitecie wojewódzkim. - Otrzymywał pan przywileje od Polski Ludowej, a teraz pan ją zdradza? - Te przywileje to talon na samochód marki Lada. Gdybym żył w demokratycznym kraju, miałbym parę willi na Lazurowym Wybrzeżu.

Jerzy Timoszewicz: - Ustąpił z Sejmu w ostatniej chwili. Jako działacz - także jako prezes ZASP-u - to nie jest bohater moich snów, jako aktor - tak.

Po otwarciu teatrów zespół Dramatycznego wystawia w marcu 1982 roku Mord w katedrze Eliota w reżyserii Jarockiego. Przedstawienie odbywa się w katedrze na Starym Mieście. Holoubek gra biskupa Tomasza Becketta.

Opowiada Andrzej Łapicki: - Z drużyną rycerzy łomotaliśmy w drzwi katedry mieczami, a stojący na ulicy zomowcy krzyczeli: "Co się tam dzieje?!". Mordowałem Holoubka i wygłaszałem przemówienie, że wprowadzamy teraz twarde prawo, rozejdźcie się do domów i słuchajcie zarządzeń władzy. Te cytaty z Eliota były jakby przeniesione z rozporządzenia o stanie wojennym, ludzie to wspaniale odbierali.

Strony: 1 2 3 4 5 6

Fragment książki Magdaleny Grochowskiej "Wytrąceni z milczenia"

Świat Książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy