Reklama

Z mężczyzną jak z dzieckiem...

Wśród wielu kobiet cieszy się Pani opinią silnej, niezależnej, ciepłej, pełnej energii osoby.

Agnieszka Fitkau-Perepeczko: Bardzo chciałabym podziękować wszystkim paniom za tak miłe i serdeczne słowa. Chociaż nie będę ukrywać, że na brak energii nie narzekam.

Skąd zatem czerpie Pani energię?

A.F.-P.: Z adrenaliny, która wydziela się w moim organizmie pod wpływem wszystkiego, co dzieje się w moim życiu. Szczególnie w ostatnich latach. Z drugiej strony nie brakowało mi jej też w Australii. A i przedtem zdarzały się niezwykłe, wspaniałe rzeczy w moim dziewczęcym, studenckim czy małżeńskim życiu. Myślę, że takie dobre chwile należy najpierw dostrzec, potem docenić i umieć się nimi cieszyć.

Reklama

Jest Pani bardzo atrakcyjną kobietą, na co dzień odważnie eksponującą swoje wdzięki. Udało się Pani zdobyć serce boskiego Janosika. Z pewnością nie narzeka też Pani na brak adoratorów. Prasa pisze: "Spojrzenie pełne magnetyzmu, burza ciemnych loków i... ciało bogini." Czy mogłaby Pani zdradzić naszym czytelniczkom sekret: jak pozostać piękną, zmysłową i atrakcyjną dla mężczyzn?

A.F.-P.: Zawsze kokietowałam wszystkich, którzy mnie otaczali. Rodziców, kuzynów, kolegów, profesorów, a gdy poznałam "boskiego Harnasia", to chciałam być dla niego najpiękniejsza. Ale mówiąc trochę poważniej. Całe życie chciałam się podobać i być zmysłową, nieco kokieteryjną kobietą. Całe życie dbałam o zdrowie i o ciało. Ale i tak uważam, że najseksowniejszy w kobiecie jest mózg i poczucie humoru. To właśnie mężczyznom najbardziej się podoba. Ładne oczy czy duży biust, to sprawy drugorzędne, aczkolwiek oczywiście nie bez znaczenia.

Jest zatem Pani pewna swojej wartości?

A.F.-P.: Zdarzało się, że walczyłam z najbliższymi, z przyjaciółkami i ze znajomymi kobietami - często dużo młodszymi - żeby uwierzyły w siebie i miały właśnie to "poczucie własnej wartości". Kobiety w Polsce nauczone są, że źle jest myśleć o sobie pozytywnie. Myśleć "jestem fajna... zrobiłam dużo dobrych rzeczy". A nie daj Boże powiedzieć to głośno. A niby dlaczego? Ja siebie akceptuję, a czasem nawet jestem z siebie dumna. I chyba nie ma w tym nic złego. A tak na marginesie... moim ulubionym aforyzmem jest: "Przysięgam, że kobieta to też człowiek".

Jak kobiety powinny postępować z mężczyznami?

A.F.-P.: "Z mężczyzną jak z dzieckiem" - tak mówiła moja mama. Jest w tym dużo prawdy. Nie jestem feministką, ale generalnie uważam, że jesteśmy fajniejsze, bardziej wrażliwe, a bardzo często mądrzejsze. No cóż, trzeba być dyplomatką, łagodną kochanką, mądrą doradczynią i powabną kobietą. To się zawsze sprawdza.

Skoro udało się Pani zdobyć serce samego Janosika, to coś w tym faktycznie musi być. Proszę nam zdradzić, jak poznała Pani swojego męża?

A.F.-P.: Marka poznałam w szkole teatralnej, w kolejce do dziekanatu, podczas egzaminów wstępnych. Myślę, że jeżeli istnieje pojęcie miłości od pierwszego wejrzenia, to nam się to właśnie przytrafiło.

Jakim człowiekiem był na co dzień Marek Perepeczko?

A.F.-P.: Marek był niezwykłym człowiekiem i prawdziwym mężczyzną. Dziś już takich się nie spotyka. Był niesamowicie oczytany i inteligentny. Największe wrażenie jednak robiło na mnie jego nieprawdopodobne wręcz poczucie humoru. Ten dowcip stanowił o jego seksapilu. Mówił na przykład: "Powspominaj sobie, z jakim pięknym mężczyzną się zadawałaś".

V. Alfieri powiedział kiedyś: "Dowodem odwagi nie jest umrzeć, lecz żyć". Wiemy, że w życiu oprócz słonecznych dni, od czasu do czasu, pojawiają się burze. Czy przeciwności losu napędzają Panią do działania?

A.F.-P.: Absolutnie tak. Gdy przyjechałam do Australii w 1981 roku było ciężko, smutno i trochę beznadziejnie. Ale kiedy w końcu wyszło słońce, to świeci do dziś. A co do Alfieriego, to uważam, że dowodem odwagi jest żyć mądrze i wstrzemięźliwie, wtedy życie smakuje najbardziej.

Istnieje pewna złota zasada: "wymagać mało od świata, a dużo od siebie". Czego wymaga od siebie Agnieszka Fitkau-Perepeczko?

A.F.-P.: Przede wszystkim dyscypliny, walki z lenistwem, pokusami, łakomstwem. Staram się rozwijać i czytać. Nieustannie toczy się we mnie walka między telewizją a książkami. Czasem wygrywa jedno, a czasem drugie. Wymagam też od siebie tolerancji dla drugiego człowieka, z czym czasami idzie mi najgorzej.

Kocha Pani książki. W Australii odkryła swój talent pisarski i stworzyła, takie pozycje jak "Babie lato, czyli bądź szczęśliwa całe życie", "Fascynacje kulinarne gwiazd", "Fascynujące podróże gwiazd i moje". Wiele z nich okazało się wydawniczym przebojem. Skąd czerpie Pani pomysły na książki?

A.F.-P.: Wprawdzie mój niezwykle dowcipny mąż twierdził, że jestem Marią Konopnicką lub Marią Dąbrowską, i że kiedyś wyruszę po Nobla, ale ja wcale tak nie uważam. Pierwszy pomysł na książkę ("Babie lato...") zrodził się z własnej, głębokiej potrzeby opisania swoich przeżyć, rozterek i radości. Kolejne pomysły na moje książki wynikły przede wszystkim z potrzeb moich czytelniczek. A ostatnia książka - "S jak Serial" jest moją reakcją na potrzeby kolegów z planu. Często słyszę: "To miłe, że zostanie pamiątka po naszej pracy w kultowym serialu dla naszych dzieci i wnuków". Kolejna książka, która wkrótce się ukaże, ma być dla wszystkich! Jej pisanie było dla mnie ogromną przyjemnością i mam nadzieję, że będzie ona kulinarno-towarzyskim wydarzeniem na rynku wydawniczym.

Życzę zatem powodzenia i wielu dalszych sukcesów.

A.F.-P.: Dziękuję.

Rozmawiała Ilona Adamska, I.D.Media

IDmedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy