Reklama

Złota Justyna

Justyna Kowalczyk zdobyła drugi w historii polskiego sportu złoty medal zimowych igrzysk. Wcześniej na najwyższym stopniu podium stał tylko Wojciech Fortuna, zwycięzca konkursu skoków narciarskich na dużej skoczni w Sapporo w 1972 roku.

W przedostatnim dniu igrzysk olimpijskich w Vancouver, biegaczka z Kasiny Wielkiej po fantastycznym pojedynku z Norweżką Marit Bjoergen, została mistrzynią w biegu na 30 km techniką klasyczną.

Krok po kroku

Wcześniej Kowalczyk zdobyła na trasach w Whistler srebrny medal w sprincie na 1,4 km i brązowy w biegu łączonym na 15 km (2x7,5 km techniką klasyczną i dowolną).

Reklama

Zawodniczka AZS AWF Katowice pierwszy raz olimpijskiego sukcesu zasmakowała cztery lata temu w Turynie, kiedy stanęła na najniższym stopniu podium w biegu na 30 km stylem dowolnym ze startu wspólnego.

Przed wyjazdem do Vancouver apetyty były większe. Do Kanady poleciała jako liderka Pucharu Świata i zwyciężczyni prestiżowego cyklu Tour de Ski. Oliwy do ognia dolewał jeszcze jej trener Aleksander Wierietielny, który mimo kolejnych zwycięstw powtarzał, że jego podopieczna nie jest jeszcze w najwyższej formie.

W inauguracyjnym występie na trasach w Whistler zajęła piąte miejsce w biegu na 10 km techniką dowolną. Tłumaczyła, że nie jej styl i nie jej dystans. Potraktowała rezultat jako dobry prognostyk na kolejne konkurencje, choć niektórzy nieśmiało wysuwali obawy co do jej dyspozycji.

Jednak Kowalczyk i jej trener słowa dotrzymali. W środowym sprincie przegrała tylko z Marit Bjoergen. W piątek musiała uznać wyższość świetnie dysponowanej Norweżki oraz Szwedki Anny Haag. Czwartą na mecie Norweżkę Kristin Stoermer Steirę wyprzedziła o 0,1 s.

Przygoda z "nartkami"

Jej przygoda z "nartkami" - jak sama je nazywa - rozpoczęła się dosyć późno, bo w wieku 15 lat. Podkreślała wielokrotnie, że nie wie jak do tego doszło, bo przecież straszny z niej zmarzluch.

"Ciągle było jednak lepiej i lepiej. To chyba pozwoliło mi je pokochać. Teraz nawet jak mam wolny dzień to często mówię do trenera, że idę sobie pochodzić na nartach. Nie wyobrażam sobie bez nich życia" - powiedziała.

Jej dzieciństwo i początek kariery to dwa różne okresy. Jako dziecko nie uprawiała wyczynowo sportu, jednak wyróżniała się w ćwiczeniach fizycznych. Długo nie chciała słuchać, by zająć się tym na poważnie. Przeciwniczką była także jej matka, która marzyła o tym, by córka studiowała medycynę.

"Zacząłem jej uświadamiać, że Justyna ma wielki talent i może w sporcie wiele zdziałać. W końcu postanowiła, że jak córka zostanie mistrzynią Polski młodzików, to wówczas pójdzie do szkoły sportowej" - wspominał w rozmowie z PAP pierwszy trener Kowalczyk Stanisław Mrowca.

Przygotował specjalny plan treningów, ale w klubie w Mszanie Dolnej brakowało pieniędzy i w końcu trafiła do szkoły sportowej w Zakopanem. Dość szybko zdobyła tytuł mistrzyni Polski juniorów, później seniorów i tak rozpoczęła się jej kariera.

Z perspektywy czasu oceniła, że cieszy się, iż miała normalne dzieciństwo i dopiero w wieku 15 lat zajęła się sportem. "Zostałam wszechstronnie przygotowana przez wuefistów, a siłę zdobyłam pomagając rodzicom na roli. Na pewno to pomogło" - uważa.

Bieg do podium

W 1999 roku rozpoczęła współpracę z trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Szkoleniowcem, który wcześniej zajmował się biathlonistą Tomaszem Sikorą.

9 grudnia 2001 roku zadebiutowała w zawodach Pucharu Świata. We włoskiej miejscowości Cogne w sprincie stylem dowolnym zajęła 64. miejsce. Pierwsze punkty w PŚ zdobyła dziesięć dni później - także w sprincie, ale techniką klasyczną, sklasyfikowano ją na 30. pozycji.

Na podium po raz pierwszy wbiegła 7 stycznia 2006 roku. W estońskiej Otepaeae była trzecia na 10 km techniką klasyczną. Sezon zakończyła na 13. miejscu w klasyfikacji generalnej, ale rok 2006 zapisał się w historii innym ważnym wydarzeniem - 24 lutego sięgnęła w Turynie po brąz igrzysk olimpijskich.

Otepaeae okazało się szczęśliwym miejscem dla Kowalczyk. Niespełna rok później - 27 stycznia wygrała jako pierwsza w historii Polka zawody narciarskiego Pucharu Świata. Była nie do pokonania na dystansie 10 km stylem klasycznym.

Kolejny historyczny krok miał miejsce w sezonie 2007/08, który zakończyła na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej. To był tylko przedsmak tego, co czekało kibiców w kolejnych jej startach.

W lutym 2009 roku szczęśliwy dla niej okazał się Liberec. W Czechach rywalizację w mistrzostwach świata rozpoczęła od trzeciego miejsca na 10 km techniką klasyczną. W biegu łączonym i na 30 km stylem dowolnym była już nie do pokonania. Ukoronowaniem była rywalizacja w Pucharze Świata. Została pierwszą w historii narciarką klasyczną, która wygrała klasyfikację łączną PŚ, pochodzącą z kraju, który nigdy nie organizował zawodów tego cyklu.

Na pytanie, do którego z dotychczasowych medali przywiązała się najbardziej, szybko odpowiada, że nie można robić rankingu. "To jest jak z matką, która ma dziesięć dzieci i każde kocha jednakowo".

Sezon 2009/10 to pasmo sukcesów, a finałem mają być igrzyska w Vancouver. Nazwisko Kowalczyk zaczęto kojarzyć jedynie ze zwycięstwami, a oczy całego świata zwrócone są w jej kierunku. Sama niechętnie mówi o olimpijskich nadziejach, ale podkreśla, że będzie szczęśliwa, jeśli z Kanady przywiezie choć jeden krążek - bez znaczenia jakiego koloru.

Gdy wszystkim wydaje się, że jest zawodniczką nie do zdarcia, sama przyznała się do chwil słabości.

"Nie jestem żadną maszyną, tylko zwykłym człowiekiem. Czasami nie chce mi się wstać rano z łóżka. Zwłaszcza gdy w perspektywie mam ciężki trening. Wtedy jednak sobie powtarzam, że to, czy mi się chce, czy nie, jest najmniej ważne, bo ja to po prostu muszę zrobić i tyle" - powiedziała w jednym z wywiadów.

O jej ambicji, zawziętości, harcie ducha nie trzeba nikogo przekonywać. W treningach jest bardzo systematyczna i jak powiedział Wierierietielny "robi tyle, ile potrafią wykonać mężczyźni".

Kowalczyk szybko ripostuje, że "to jest normalna praca". "Wykonuję ją jak najlepiej potrafię. Gdy zaczynałam miałam duże zaległości - fizyczne, taktyczne, techniczne. Uczyłam się i nadal się uczę biegać na nartach. Każdy krok, minuta, a nawet sekunda jest koncentracją na tym, co się wykonuje. Staram się tak układać swoje ciało, by jak najlepiej wykonać ćwiczenie. Człowiek ma to w sobie, że chce być lepszy i lepszy. Tyle już poświęcił, że przecież nie może nie wyjść" - podkreśliła.

Biegi narciarskie nadal kojarzą jej się przede wszystkim z bólem. "On jest wszędzie. Boli całe ciało. Czasem nawet płuca palą. Nasza praca polega jednak na tym, by umieć z tym walczyć. Wygrywa ten, kto potrafi ten ból lepiej znieść i którego głowa potrafi oszukać ciało" - powiedziała.

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy