Reklama

Wysłała tabletki poronne. Teraz aborcyjnej aktywistce grozi więzienie

W burzliwej historii polskiego sporu o aborcję właśnie pisze się kolejny rozdział. 8 kwietnia przed sądem stanie Justyna W. – działaczka inicjatywy Aborcyjny Dream Team, oskarżona o pomoc w przerwaniu ciąży. Zdaniem ADT proces ten, może stanowić precedens w skali Europy.

Katarzyna Skrzeczkowska,  rzeczniczka prokuratury Warszawa-Praga Południe, przedstawia  kolejność wydarzeń: Postępowanie zostało zainicjowane złożeniem zawiadomienia przez mężczyznę. Jego żona, będąc w 12 tygodniu ciąży poinformowała go, że chce tę ciążę usunąć. Kobieta zamówiła przez internet paczkę na stronie "Ciocia Basia - women help women". Mężczyzna domyślał się, że w paczce są tabletki poronne.

 - W toku postępowania dokonano przeszukania mieszkania ciężarnej kobiety ujawniając tabletki o działaniu poronnym. W oparciu o opinię biegłego ustalono, że leki te zawierają substancję powodującą obkurczenie macicy, co skutkuje wydaleniem jej zawartości. Ustalono, gdzie przesyłka została nadana - wyjaśnia Katarzyna Skrzeczkowska.

Reklama

Zarzuty, 4 października 2021 roku usłyszała Justyna W.

 - Dotyczą one udzielenia pomocy do przerwania ciąży poprzez przekazanie co najmniej 10 tabletek zawierających w składzie mizoprostol i wprowadzenie do obrotu produktu leczniczego nie posiadając pozwolenia na dopuszczenie do obrotu, tj. czyn z art. 152§2 kk w zb. z art. 124 ustawy z dnia 6 września 2001r. Prawo farmaceutyczne - tłumaczy rzeczniczka.

Ludzki odruch

Zanim jednak do zawiadomienia doszło, w siedzibie Aborcji bez Granic odezwał się telefon.

-  Dzwoniąca kobieta poinformowała, że już bardzo długo czeka na leki z organizacji Woman Help Woman, czyli inicjatywy  która na co dzień zajmuje się wysyłką leków aborcyjnych do Polski. Powiedziała, że jest w 12 tygodniu ciąży i  nie chce już dłużej zwlekać. Z jej opowieści wynikało również, że znajduje się w trudnej rodzinnej sytuacji, a jej partner jest osobą kontrolującą  - tłumaczy Justyna W. - Poruszyła mnie ta opowieść. W wielu punktach przypominała mi moją własną historię.  Dodatkowo - zaczynała się pandemia, pojawiały się zapowiedzi zamykania granic, spekulowano o ograniczeniach w działaniu poczty. Trzeba było działać szybko. Dziewczyny z Aborcji bez Granic zapytały, czy mam leki na własny użytek. Miałam. Spytały, czy mogłabym wysłać je tej pani. Wysłałam. Na kopercie były moje dane.

Tutaj potrzebne jest małe wyjaśnienie: Justyna W. jest współzałożycielką i działaczką Aborcyjnego Dream Teamu. Inicjatywa ta zajmuje się udzielaniem informacji na temat możliwych sposobów dokonania aborcji, ich legalności w świetle polskiego prawa i  dostępności aborcji za granicą. Udziela również konsultacji kobietom, będącym w trakcie domowej aborcji farmakologicznej. Nie wysyła jednak tabletek. Tak więc to, co zrobiła Justyna, było jej indywidualną decyzją, wykraczającym poza standardową działalność ADT.

  -  To był odruch, ludzka chęć pomocy. Jeśli masz narzędzie, które umożliwia danej osobie życie w zgodzie ze swoimi potrzebami i pragnieniami, to robisz z tego narzędzia użytek - tłumaczy.  - Oczywiście, że wiedziałam jakie podejmuję ryzyko, ale uznałam że sytuacja jest tego warta, przede wszystkim ze względu na zdrowie i bezpieczeństwo tej pani. Jeśli ktoś jest zdeterminowany, by przerwać ciążę, prawdopodobnie podejmie tę próbę. Lepiej więc, by sięgnął po bezpieczny sposób, jakim są tabletki. 

Zobacz również: Połknęłam tabletkę i było po wszystkim

Czyn - zakazany. Przesłanki - niejasne

8 kwietnia Justyna W. stanie przed sądem. W opinii Aborcyjnego Dream Teamu jej proces będzie bezprecedensowy w skali Europy.  - Po raz pierwszy o pomocnictwo w aborcji oskarżona jest osoba, nie tyko obca dla ciężarnej, ale również będąca aktywistką aborcyjną - mówi Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. - Osoby takie jak ona są ostatnią gwarancją bezpiecznej aborcji w Polsce. Powinny być chronione, a nie ścigane. 

Za czyn z art. 152 kk, o którego popełnienie oskarżona jest Justyna W. grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. Jednak zdaniem adwokat Katarzyny Szwed z zespołu prawnego zajmującego się sprawą Justyny W., orzeczenia w procesach dot. pomocnictwa w przerywaniu ciąży, są zależne od wielu czynników. Wpływ na wyrok ma np. indywidualna sytuacja osoby dokonującej aborcji oraz osoby udzielającej jej wsparcia, stopień społecznej szkodliwości czynu czy nawet osobiste doświadczenia sędziego.

 - Art. 152§2 kk jest skrajnie źle zredagowany. Zakazuje pomocy w przerywaniu ciąży, ale nie precyzuje, jakie dokładnie działania do takiej pomocy się zaliczają - wyjaśnia. -  W Polsce mieliśmy już przypadki wyroków skazujących osoby, które np. udzieliły psychicznego wsparcia czy pożyczki kobiecie, chcącej przerwać ciążę.

Zdaniem ekspertki tego rodzaju niejasności wywołują tzw. efekt mrożący - obywatele nie rozumiejąc przepisu, w obawie przed karą, boją się podjąć jakiekolwiek działania, również te, będące odruchem zwykłej ludzkiej empatii.  - A właśnie jako gest empatii można postrzegać decyzję pani Justyny o przekazaniu tabletek. Zrobiła to nieodpłatnie, z chęci pomocy - tłumaczy.  - W prawie istnieje kategoria "społecznej szkodliwości czynu" - aby działanie zostało uznane za przestępstwo, musi nie tylko być zabronione, ale też społecznie niepożądane, społecznie szkodliwe właśnie.  Trudno chyba o mniej szkodliwy społecznie czyn niż udzielenie pomocy w czymś legalnym osobie, która o pomoc prosi.

Katarzyna Szwed podkreśla też, że polskie przepisy mocno odbiegają do konsensusu, który wykształcił się w europejskim prawie. Podczas gdy zdecydowana większość krajów zmierza w kierunku łagodzenia przepisów dot. aborcji i postrzegania przerywania ciąży jako zabiegu, umożliwiającego realizację innych praw, takich jak prawo do zdrowia czy decydowania o własnym ciele,  polskie regulacje stają się coraz bardziej restrykcyjne.

 - W polskiej debacie dot. aborcji wciąż powtarzane są argumenty z lat 90., naznaczone antyaborcyjną stygmą, emocjonalne, niemerytoryczne. Przez te 30. lat zmienił się świat i międzynarodowe prawo, a nasze regulacje zaczęły znacząco odbiegać od europejskich standardów - dodaje.

Zobacz również: Światowy dzień bezpiecznej aborcji. Oto historie kobiet, które przerwały ciążę

WHO: znieść polityczne bariery

Przez ostatnie 30. lat zmieniły się nie tylko prawne, ale i medyczne standardy. Sprawa Justyny W. na wokandę trafi dokładnie miesiąc po wydaniu przez WHO nowych wytycznych dotyczących przerywania ciąży. Obok zaleceń klinicznych, w stanowisku organizacji pojawia się również postulat zniesienia politycznych barier, stanowiących przeszkodę do bezpiecznego przerywania ciąży: takich jak kryminalizacja, klauzula sumienia, limity,  precyzujące do kiedy można przerwać ciążę, przymusowe konsultacje czy "czas na refleksję".

- Istotne jest również, że WHO podtrzymuje rekomendacje z 2018 roku, w myśl których nie trzeba mieć dyplomu medycznego, by móc przeprowadzić bezpieczną aborcję. Wystarczy wiedza i dostęp do farmakologicznych narzędzi  - mówi Natalia Broniarczyk.  - z naszej perspektywy Justyna, którą polskie państwo próbuje ukarać,  jest właśnie taką osobą.

WHO w swoich wytycznych podaje również aktualne statystyki, dotyczące aborcji. W konsekwencji wspomnianych medycznych, społecznych i politycznych barier, każdego roku na świecie wykonywanych jest 25 milionów niebezpiecznych aborcji, powodujących 39 tys. zgonów. W krajach, w których dostęp do aborcji jest najbardziej ograniczony, tylko 1 na 4 zabiegi może być uznany za bezpieczny. W krajach o liberalnych przepisach, proporcje te wynoszą 9 na 10.

Jak Justyna

"Wyobraź sobie, że pisze do ciebie osoba w niechcianej ciąży, ofiara przemocy w związku - Ania. Opowiada ci o strachu przed partnerem, o obawie o swoje życie, o lęku o przyszłość urodzonego już dziecka i o życiu pod ciągłą kontrolą. Mówi o tym, jak próbowała wyjechać do kliniki aborcyjnej ale despotyczny mąż jej ten wyjazd uniemożliwił" - to początek tekstu, zamieszczonego na stronie jakjustyna.aborcyjnydreamteam.pl.  - "Rozumiesz jej położenie, gdyż sama byłaś w tej sytuacji (...). Tak się składa, że masz w domu tabletki do aborcji. Co zrobiłabyś, gdyby to do ciebie napisała Ania, a ty mogłabyś jej pomóc? Czy zachowałabyś się #jakJustyna?"

Witryna powstała na potrzeby kampanii "Jak Justyna". Zorganizowana przez Aborcyjny Dream Team akcja,  ma być wyrazem wsparcia dla Justyny W. Ma też zachęcić Polki, do okazywania sobie wsparcia w sytuacjach, związanych z przerywaniem ciąży.

 - Przypadek Justyny to historia kobiety, która pomogła kobiecie. Dziś przed sądem staje ona - aktywistka, ale jutro może to być każda dziewczyna, pomagająca w aborcji swojej siostrze, koleżance, sąsiadce, czy Ukraińce, którą przyjęło się pod swój dach - mówi Natalia Broniarczyk. - W tej kampanii stawiamy sobie trzy cele: zachęcanie kobiet, by okazywały wsparcie swoim przyjaciółkom, zebranie jak największej liczby podpisów pod petycją Amnesty Internationa do prokuratora generalnego, w której domagamy się odstąpienia od karania aktywistów, oraz redukcję szkód. Zdajemy sobie sprawę, że ta sprawa może jeszcze bardziej podsycić lęk towarzyszący w Polsce aborcji. Przypomnimy więc kobietom, że przerywając własną ciążę nie łamią prawa, a my jako ADT wciąż będziemy je wspierać, niezależnie od wyniku tego procesu. 

Zobacz również:

Wybór? Jaki wybór? To jest minimalizacja dramatu

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: aborcja | legalna aborcja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy