Reklama

Dzień z życia bliźniaka

Obserwowanie rozwoju naszej dwójki to wspaniała sprawa. Niestety, czasem trochę męcząca.

Organizm rodzica działa inaczej niż człowieka, który nie ma dzieci. Rodzic może dłużej obyć się bez snu, wytrzymuje większy stres i obciążenie mięśni czy kości. Jednak w pewnym momencie jego wielka wytrzymałość osiąga swą granicę. Ja zacząłem się do niej zbliżać, kiedy od narodzin Jeremiego i Ignacego minęło pół roku. Najbardziej dotkliwy okazuje się niedobór snu, którego nijak nie daje się nadrobić. Bliźniaki mają swe prawa, a jedno z nich głosi, że dzień zaczyna się o godz. 5.30. O tej nieludzkiej porze nasi chłopcy nie mają już najmniejszej ochoty nawet na małą drzemkę.

Reklama

Poranek z tatą

Niki jest wykończona po nocnych karmieniach, więc zaszczyt porannej opieki nad nimi spada oczywiście na mnie. Nie mogę nawet na chwilę spuścić ich z oczu, choć te same mi się zamykają. Trzeba jednak przyznać, że zabawa z maluchami robi się coraz ciekawsza. Ich sprawność ruchowa systematycznie rośnie - ćwiczą obroty z pleców na brzuch, z brzucha na plecy, podpieranie się rączkami. Powoli odkrywają, że nawet w ten nieporadny sposób można się przesunąć w bardziej ciekawe miejsce, np. do jakiejś wyjątkowo interesującej zabawki. Po jakiejś godzinie takich porannych igraszek bliźniaków nadchodzą posiłki w postaci jednej z babć. Mam chwilę oddechu, ale nie za długą - trzeba zacząć budzić starszego syna, żeby zdążył wstać (na co zwykle nie ma ochoty) i coś zjeść przed udaniem się do przedszkola. Wraz z Mikołajem wychodzę z domu ok. godz. 7.20 - i tak zaczyna się nasz zwykły dzień.

Z maluchem pod pachą

W dni wolne od pracy daję Mikołajowi pospać do woli. Sam też czasem próbuję się zdrzemnąć na kanapie, choć rzadko mi się to udaje. W domu zawsze jest coś do zrobienia... i często trzeba to robić z dzieckiem na ręku. Jako rodzice bliźniaków odkrywamy zupełnie nowe możliwości. Nagle okazuje się, że potrafimy być wyjątkowo zręczni. "Nigdy bym nie pomyślała, że tyle rzeczy w kuchni można zrobić jedną ręką albo nogą!" - mówi Niki. Aby żona miała obie ręce do dyspozycji, czasami w przypływie nagłej desperacji, pakuję Ignacego i Jeremiego do wózka i wożę ich po domu. Maluchom się to podoba, o ile oczywiście dzieje się coś ciekawego. Ich ulubioną rozrywką jest szybki przejazd z zaciemnionego korytarza do słonecznego salonu, czyli zabawa w ciemno-jasno. Ale i to z czasem okazuje się nudne. Nie nudzi się natomiast odkrywanie nowych smaków. Chłopcy polubili jedzenie ze słoiczków, więc co chwila kupujemy im coś nowego. Wiemy już, że niektóre potrawy są zawsze mile widziane (np. dynia z ziemniaczkami), inne zaś niekoniecznie (np. jabłka). Na szczęście żadna z naszych propozycji nie wywołuje u maluchów uczulenia.

Wieczorny maraton

Dopóki są razem z nami dwie babcie, zawsze możemy liczyć na wsparcie w kryzysowych sytuacjach. Gdy jedna z nich wyjeżdża, od razu zaczynamy to odczuwać w kościach i mięśniach. Gdy zdarza się, że i druga musi wyjechać na weekend, zostajemy sami z trójką dzieci. W poniedziałek po raz pierwszy w życiu przysypiam jadąc do pracy autobusem i niewiele brakuje, bym przegapił swój przystanek. Wiem, że wieczór też nie przyniesie mi wytchnienia.

Mój powrót do domu jest bowiem dla bliźniaków sygnałem do rozpoczęcia wieczornego maratonu. Chłopcy zaczynają pokrzykiwać, domagając się, by natychmiast wziąć ich na ręce. Konkurencję z reguły wygrywa Ignacy, uśmiechając się do mnie radośnie. Ale czasu na zabawę nie ma już zbyt wiele - pora na kąpiel, która staje się nie lada wyzwaniem. Nie dość, że chłopcy coraz bardziej się brudzą, to na dodatek zaczynają wiercić się w wanience. Potem czas na wycieranie, nacieranie nawilżającym mleczkiem, przebieranie do snu. No właśnie, sen. Wydaje się to takie proste, a jednak to ze spaniem nasze bliźniaki mają chyba najwięcej kłopotów.

Niezbyt cicha noc

Najgorszy jest początek. Po wszystkich chorobach i kolkach chłopcy oduczyli się samodzielnego zasypiania w łóżeczkach. Teraz dodatkowo zaczyna im przeszkadzać ząbkowanie. Nie ma rady. Każde z nas bierze jednego na ręce i zaczynamy rytuał uspokajania, kołysania, przytulania. I tak przez 10, 20, czasem 30 minut. Zarządzamy w domu ciszę, ale i tak byle hałas potrafi zniweczyć nasze wysiłki. Ba, często jest tak, że gdy odkładam malucha do łóżeczka, natychmiast otwiera oczy i zaczyna popłakiwać. I tak w kółko. W tej sytuacji wieczorami życie w naszym domu zamiera. Staram się szybko nakarmić, umyć i położyć spać Mikołaja. Rzadko oglądamy jakiś film, o przyjmowaniu gości na razie nie ma mowy.

Nauka zasypiania

Zanim położymy się wszyscy spać, każdy z bliźniaków przynajmniej dwa razy obudzi się z płaczem, więc może zbudzić tego drugiego. Aby uniknąć wzajemnego wybudzania się przez maluchów, postanawiamy się rozdzielić - ja śpię z jednym w salonie, a Niki z drugim w małej sypialni na parterze. To trochę pomaga, ale i tak żadnej nocy nie przesypiamy spokojnie. Chłopcy budzą się kilka razy na karmienie i nie zawsze chcą potem zasnąć, nawet jeśli mają pełne brzuszki. Powoli dojrzewamy więc do kluczowej decyzji - nauczymy ich samodzielności, korzystając ze sprawdzonej książki "Uśnij wreszcie!" dr Eduarda Estivilla. Jego metoda sprawdziła się przy Mikołaju, więc mamy nadzieję, że i tym razem się uda. Problem polega na tym, że aby zacząć naukę zasypiania, dzieci powinny być zdrowe. A Ignacy i Jeremi znów zaczynają pokasływać. Zaczynamy więc inhalacje, podajemy bliźniakom leki i uzbrajamy się w resztki cierpliwości. Ciekawe, ile jeszcze tak wytrzymamy.

Tekst: Jan Stradowski

Mam dziecko
Dowiedz się więcej na temat: chłopcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy