Reklama

Nie ma się czego bać!

Jesteśmy przygotowani, nie ma się czego bać - mówi o reformie oświaty, wprowadzającej obowiązek nauki w szkole dla sześciolatków, Ewa Nering, dyrektor szkoły podstawowej w Krakowie.

Planowana przez Ministerstwo Edukacji reforma, która pośle sześciolatki do szkoły, spotkała się z ogromnym sprzeciwem społecznym. Czy pani zdaniem, jako wieloletniego pedagoga, jest się czego bać?
Ewa Nering, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 21 w Krakowie: - Moim zdaniem te obawy są przesadzone. Małe dzieci dziś są bystre i ciekawe świata, a przy tym bardzo chłonne wiedzy. Wiem to z własnego doświadczenia - w naszej szkole są już sześciolatki i funkcjonują tu bardzo dobrze, bez problemów, są chętne do nauki, ciekawe świata i właśnie ten potencjał trzeba wykorzystać. Nastąpiła zmiana podstawy programowej, dostosowana właśnie do sześciolatków, proces dydaktyczny jest rozłożony w czasie na tyle, żeby dzieci sześcioletnie nadążały. Uważam, że rodzice nie powinni się obawiać posłania sześciolatków do szkoły.

Reklama

- Być może obawy rodziców wynikają w jakimś stopniu z przekonania, że dzieci w tym wieku nie będą potrafiły same się "obsłużyć". Jednak z moich obserwacji wynika, że sześciolatki doskonale sobie radzą.

A jak szkoła się przygotowuje na przyjęcie maluchów? Czy nauczyciele są odpowiednio przygotowani?
- Nauczyciele są już po szkoleniach - weszła nowa podstawa programowa, która wymagała dodatkowych szkoleń, są przygotowani do pracy z sześciolatkami. Także wymagania dotyczące warunków w szkole są spełnione: sale są wyposażone zgodnie z zaleceniami, np. w salach dla sześciolatków muszą być regulowane ławki, żeby mniejsze dzieci nie miały problemu. Zgodnie z zaleceniami podstawy programowej, zajęcia dla sześciolatków są połączeniem zabawy i edukacji, maluchy uczą się siedząc w ławkach, a w pozostałym czasie bawią się na dywanie. Są to tzw. zabawy dydaktyczne, do których są odpowiednio przystosowane sale. W naszej szkole takie sale już są.

Obawy rodziców związane są w jakimś stopniu także ze sposobem funkcjonowania szkoły. W przedszkolu dziecko jest pod opieką niemal cały dzień, co nie jest bez znaczenia dla pracujących rodziców...
- W naszej szkole oczywiście jest świetlica, z której mogą korzystać także sześciolatki. W przyszłym roku, w związku z większą liczbą maluchów w szkole, planujemy oddzielenie świetlicy dla tych najmłodszych dzieci z oddziału zerowego i pierwszej klasy. Do tej pory nie było takiej potrzeby, ponieważ niewiele dzieci z "zerówki" zostawało w świetlicy. Świetlica czynna jest od rana do godzin popołudniowych, więc nie ma obawy, że dzieckiem nie będzie się miał kto zaopiekować po zajęciach.

Wielu rodziców boi się także tego, że ich dzieci nie są gotowe do rozpoczęcia edukacji szkolnej, nie są emocjonalnie dojrzałe do tego przejścia. Jakie są pani dotychczasowe obserwacje w tej materii?
- Wśród tych sześciolatków, które już są w naszej szkole nie zauważyłam takich problemów, choć najprawdopodobniej w szkole znalazły się te dzieci, których rodzice uznali, że "dorosły" do tego. Teraz wybór, czy sześcioletnie dziecko będzie uczyło się w szkole, czy w przedszkolu, należy do rodziców.

- W tej grupie, która teraz jest w szkole nie zauważyłam takich problemów, choć oczywiście mogą się one pojawić. My mamy świadomość, że niektóre dzieci mogą być dojrzałe intelektualnie do swojego wieku, natomiast emocjonalnie pozostawać na jakimś wcześniejszym etapie rozwoju, jednak wydaje mi się, że tego rodzaju problemy będziemy w stanie, przy współpracy z rodzicami, rozwiązać. To normalne, że każde dziecko w innym wieku dorasta do określonego poziomu. Naprawdę, nie ma się czego bać.

No więc, czego rodzice się boją? Skąd, pani zdaniem, te protesty czy dramatyczne akcje "Ratujmy maluchy"?
- Moim zdaniem ten sprzeciw bierze się z własnego lęku rodzicielskiego.

Że to moje malutkie dziecko już nie jest takie malutkie, bo idzie do szkoły?
- Tak myślę, że ten czas za szybko biegnie i nie nadążamy dojrzeć razem z dziećmi. Rodzice boją się, że ta ich mała kruszynka dorasta i musi podjąć obowiązek związany ze szkołą, bo to przecież są już jakieś obowiązki.

To prawda, często rodzice podnoszą ten właśnie argument, że zbyt wcześnie na dzieci nakładane są obowiązki...
- Ale dzieci sobie świetnie radzą z tymi obowiązkami! Dzieci są dziś bardziej rozwinięte intelektualnie niż jeszcze kilkanaście lat wstecz, potrzebują dalszych bodźców do rozwoju i to właśnie szkoła ma im zapewnić ten rozwój. Im wcześniej to się stanie, tym lepiej. Dziecko w szkole uczy się także samodzielności, dbania o siebie i obsługi siebie. Oczywiście potrzebny jest także pewien wysiłek i pomoc ze strony rodziców. Mówię to na podstawie własnych obserwacji.

A jak w świetle tej reformy będzie wyglądało wyrównywanie szans dzieci z terenów wiejskich, które często nie mają za sobą edukacji przedszkolnej?
- Zmiana podstawy programowej i wcześniejsze posłanie dzieci do szkoły ma na celu właśnie wyrównanie tych szans. Program jest celowo "rozciągnięty" na dłuższy okres czasu, żeby nauczyciel miał czas na pracę indywidualną z dzieckiem, by wszystkie dzieci "doskoczyły" do określonego poziomu i opanowały wiadomości i umiejętności dla swojej grupy wiekowej, które są objęte podstawą programową. Nie przypuszczam, żeby były związane z tym jakieś większe problemy. Ta reforma zakłada właśnie wyrównanie szans i moim zdaniem, naprawdę nie ma się czego obawiać.

Rozmawiała Anna Piątkowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: szkoły | reforma edukacji | sześciolatki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy