Reklama

Polka w ciąży

Coś się w nas zmieniło. Już nie kariera i domek za miastem są naszym najważniejszym celem. Chcemy mieć dziecko - z mężem, z ukochanym, czasem same. Decydujemy się na krok, który całkowicie przebuduje nasze życie. Jesteśmy na to gotowe. O swoich najważniejszych dziewięciu miesiącach opowiada Asia.

Asia, 32 lata, redaktorka

Jej mąż Mirek, 44 lata, dziennikarz i fotograf. Po okresie starań o dziecko osiągają porozumienie: będą hodować koty. Kupują większe mieszkanie, w którym Asia urządza gabinet. W tym czasie zauważa: jest ciągle śpiąca, zjada dziennie osiem bananów i chudnie. Podejrzewa anemię, dlatego test ciążowy robi dopiero kilka tygodni później. Dziś trzyma go na pamiątkę, bo to pierwszy ślad istnienia Mikołaja.

Reklama

Szósty tydzień

Czwartek. Tego dnia dużo krzyczymy. Najpierw ja z łazienki: - Jest druga kreska! Potem Mirek znad gazety: - Niemożliwe! Wreszcie mąż rozkłada na pralce ulotkę testu ciążowego i czyta na głos: "Jedna kreska - nie jest pani w ciąży. Dwie kreski - jest pani w ciąży". Wrzeszczy: - O, Boże, tu jest napisane, że będziemy mieli dziecko! Ja płaczę, on łapie się za głowę. Druga kreska! Czekaliśmy na nią cztery lata! Jestem podekscytowana, ale zaczynam się bać. Że różowa linia zniknie. W nocy budzę się co dwie godziny i sprawdzam, czy nadal jest widoczna.

Piątek. Pierwsze badanie poziomu hormonu ciąży beta HCG. Na wyniki muszę czekać dwa dni, więc cały weekend nerwowo chodzę po domu. Wysyłam w nocy Mirka po kubełek pikantnych skrzydełek kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Zjadam cały, nie śpię do rana.

Poniedziałek. Potwierdzone! Jestem w szóstym tygodniu ciąży, nie potrafię cieszyć się do końca. Mam lęki typowe dla matek, które długo czekały na dziecko. Czy donoszę? Czy to w ogóle możliwe? Martwi mnie, że nie mam mdłości.

Ósmy tydzień

Piątek. Wybieram lekarkę, którą poleca koleżanka. Od razu się dogadujemy. - Czy to prawda, że w ciąży nie można farbować włosów? - pytam. - Proszę pani! Nawet trzeba. Robi mi pierwsze usg. - Widzi pani to szare? To macica. - A to czarne? - To pani dziecko. Moje dziecko, czarna kropka, wreszcie mam dowód. Jest. Zdjęcie z usg. wkładam za szybę witryny w dużym pokoju. I wiem, że nie zrobię badań prenatalnych. Chore, zdrowe? Moje. Wyczekane.

Trzynasty tydzień

Wtorek. "Będziesz miała córkę, bo z dziewczynką się brzydnie", mówi pani do sprzątania, kiedy widzi mnie w piżamie. Nie psuje mi humoru. Po pierwsze mam błyszczące włosy, a cera promienieje, po drugie przeczuwam, że będzie syn. Mąż wciąż powtarza: "Kochanie, nigdy nie wyglądałaś piękniej". Kupuję fioletowe dziesięciocentymetrowe szpilki. W życiu nie miałam takich obcasów! Eksplozja kobiecości: pierwszy trymestr ciąży.

Osiemnasty tydzień

Poniedziałek. W redakcji siedzę do 24, bo wysyłamy numer do druku. Mam kłucia w dole brzucha, ale nie będę wychodzić wcześniej niż inni. Ciąża to nie choroba, zależy mi, by mieć dokąd wrócić po urlopie macierzyńskim. Żeby kupić większe mieszkanie, wzięliśmy z mężem kredyt na 30 lat.

Czwartek. - Lekkie skurcze macicy i nisko umiejscowione łożysko, za bardzo się pani forsuje, ciąża jest zagrożona - słyszę w gabinecie. I wtedy ostatnie tygodnie stają mi przed oczami. Widzę siebie piszącą teksty do rana, kłócącą się z deweloperem o termin oddania mieszkania. Chciałam być jak nowoczesne kobiety, którym wody płodowe odchodzą na zebraniach, a tu dostaję zwolnienie do końca ciąży. W pracy uznają, że zostawiam ich na lodzie. Zrozumiałam, że po urlopie macierzyńskim być może będę musiała znaleźć sobie inne zajęcie. Nie denerwuję się na razie, wiem, że wszystko się ułoży, jest we mnie dużo optymizmu. Stan błogosławiony?

Dwudziesty drugi tydzień

Czwartek. Ciąża jest zagrożona, więc nie możemy uprawiać seksu. Dla mnie to nie problem, ostatnio spadło mi libido. Mirek się nie wypowiada. Zgodnie z zaleceniami lekarki leżę. Przeczytałam już wszystkie książki Kereta, Lessing, Desai. Oglądam telewizję. Popłakałam się na filmie familijnym o zagubionej papudze. Płaczę też na reklamach papek Gerbera oraz doniesieniach z Afganistanu i Iraku. Wiem, że powinnam słuchać muzyki klasycznej, bo wpływa na dobry rozwój dziecka. Niestety, organy Bacha sprawiają, że chce mi się tłuc szklanki.

Piątek. Byliśmy na obiedzie u teściów. Ciotki mówiły, że mam za duży brzuch, a potem zaczęły kłaść na nim ręce. Nie rozumiem, dlaczego teraz obcy ludzie uważają, że mają prawo mnie dotykać?! - Jestem zmęczona i muszę iść spać - mówię. Wychodzimy przed deserem.

Sobota. Ciąża jednak nie jest sexy. Spuchnięte nogi nie mieszczą mi się w butach. Do sklepów wozi mnie mąż, chodzę wolno, drobnymi kroczkami, pół godziny i jestem zmęczona. Nie chcę nosić ogrodniczek, więc kupuję modne, szerokie tuniki. Ubieram się w Zarze i MaxMarze.

Dwudziesty czwarty tydzień

Wigilia. Właśnie dziś poczułam pierwsze ruchy dziecka. Delikatne, falujące, jakbym w środku miała rybkę. Cały wieczór kazałam mamie i Mirkowi przykładać ręce do brzucha. Mąż twierdził, że nic nie czuje. Ciąża to chyba dla niego abstrakcja. Po sylwestrze jedzie na narty. Wyjazd służbowy. - Ech, nie chce mi się, ale nie mogę się wykręcić - mówi. Ale ja wiem, że po cichu zaciera ręce, że sobie odpocznie. Zastanawiam się, kto przez tydzień będzie robił zakupy i kto zawiezie mnie na badania. Przyjaciółka! Mama mieszka w innym mieście.

Boże Narodzenie. - Nie pójdę na urlop wychowawczy - mówię przy kolacji. - Chyba żartujesz? - oburza się mama. - Oddasz dziecko obcej babie? - Ma rację - broni mnie mąż. - Wychowawczy jest już bezpłatny. Ale ja najbardziej boję się, że w zawodzie o mnie zapomną, uznają za mało ambitną. Boję się siebie siedzącej w domu w dresie poplamionym mlekiem. Już teraz brakuje mi pisania, spotkań z ludźmi. Mama przelewa nam na konto dwa tysiące, żebyśmy urządzili dziecku pokój. Mam nadzieję, że teściowie dadzą na wózek. Waham się, czy odebrać becikowe. Byłam przeciwna temu kuriozalnemu pomysłowi, ale obliczyłam koszty podstawowych badań w ciąży: wizyta u lekarza 120 złotych (minimum 10), usg. 200 złotych (minimum pięć). Więc może wyślę Mirka po ten bonus od państwa.

Poniedziałek. "Mały Mikuś", tak mówimy na nasze dziecko, bo to od naszego nazwiska Mikulscy. To dla mnie oczywiste, że jeśli urodzi się chłopiec, damy mu na imię Mikołaj.

Wtorek. Pierwszy dzień w szkole rodzenia szpitala na Karowej. Koszt 600 złotych. Lekcja przewijania trwa ze 30 sekund. Położna macha pieluchą, trzęsie kilka razy lalką i wychodzi. Próbujemy tak samo, ale naszej lalce odpada noga. Pękamy ze śmiechu. Mama obiecuje, że po porodzie przyjedzie do nas z Jędrzejowa i wszystkiego mnie nauczy. - Uff. Możemy odpuścić sobie tę szkołę - mówię mężowi. - No, co ty?! Wkręcił mnie wykład o baby bluesie, zaczynam bardziej cię rozumieć. Będę chodził sam - mówi. Ja nie rozumiem już nic.

Poniedziałek. Będziemy mieli syna! Na usg świetnie widać płeć naszego dziecka. Powiedziałabym, proporcje są imponujące. O, właśnie włożył nogę do buzi, a teraz macha do nas rączką. - Mirek, zobacz, on się z nami wita! Ale Mirek nie patrzy... Chodzi w kółko po gabinecie i powtarza: "Chłopiec, kurczę, będę miał syna".

Wtorek. Mikuś kopie coraz mocniej. Czasem w pęcherz, czasem w wątrobę. Dziś tak silnie, że ucisnął mi nerwy kręgosłupa. Łzy lecą mi z bólu, nie mogę chodzić. Mirek zwalnia się z pracy wcześniej, żeby pomóc. Wieszam mu się na szyi. W ten sposób on ciągnie mnie po podłodze do łazienki. Nie wezmę leku przeciwbólowego, to mogłoby zaszkodzić dziecku. Bardzo bym chciała, żeby mój syn był już na zewnątrz.

Środa. Czuję się lepiej, ale nadal głównie leżę. Jestem głodna, Mirek obiecał, że zrobi obiad. Miał być o 17, jest 19. Nie odbiera komórki. Przychodzi o 20 i wyjmuje z plecaka niebieską dziecięcą koszulkę. - Dwie godziny spędziłem w Smyku - wyznaje, szczerząc zęby. Awantura. Bluzka jest na trzylatka, a my potrzebujemy śpiochów, w dodatku ma napis "I will be a pilot". Wiem, że to prowokacja, Mirek od dawna powtarza, że będzie naszego syna uczył latać odrzutowcem. Nigdy się na to nie zgodzę!

Trzydziesty szósty tydzień

Wtorek. Znajomi z małego wydawnictwa proponują mi funkcję naczelnej miesięcznika literackiego, który będą wydawać. Odmawiam. Mam zwolnienie, wielki brzuch i nie mogę chodzić. Kolega proponuje, że zaczniemy pracę u mnie w domu, będą do mnie przyjeżdżać. Zgadzam się i od razu dostaję zastrzyk energii. Zamawiam dla wszystkich ostrygi w cieście. A mały dziś nie kopie wcale. Halo: puk! puk! Denerwuję się, co u niego. Godzina, dwie i nic, więc zjadam pół tabliczki czekolady. Po słodkim synek zawsze zaczyna kopać. Tak jak teraz. Czyli wszystko jest w porządku. Proszę Mirka, żeby kupił dziecku Przygody Mikołajka, już czas, żeby zacząć mu czytać. Dziś na dywanie w naszym dużym pokoju mam kolegium redakcyjne, więc Mirek do szkoły rodzenia idzie sam. Robi notatki z oddychania przeponą.

Środa. Już wiem, że nie przesiedzę w domu urlopu macierzyńskiego. Zostaję naczelną nowej gazety "Bluszcz". Ustalam, że będę wpadać do biura na trzy godziny dziennie, a teksty redagować w domu. Okazuje się, że poza korporacją to możliwe. Szukam niani. Mamy baby boom, znalezienie kogoś z rekomendacją graniczy z cudem. Przyjaciółka poleca kuzynkę, która studiuje pedagogikę, ma czwórkę młodszego rodzeństwa i chce zarobić. Robię jej kilka spotkań kwalifikacyjnych. Pytam o dziwne rzeczy: wyznanie, znak zodiaku i czy głosowała na PiS, czy PO. Podoba mi się, że ma krótkie i zadbane paznokcie, ze wzruszeniem mówi o rodzinnym domu i na piątkę zdała egzamin z rozwoju niemowlaka. Dogadujemy się: 10 złotych za godzinę.

Czwartek. Ciągle słyszę makabryczne opowieści porodowe. Dziś dowiedziałam się, że koleżance koleżanki w trakcie parcia krew tryskała głową. Nie wiem, czy to możliwe, ale jestem przerażona. Cesarka na życzenie? 10 tysięcy. Urodzę naturalnie.

Piątek. Mały ułożony jest pośladkowo, a to znaczy, że będę miała cesarskie cięcie. Ale nie w moim szpitalu. Karowa to jedyna klinika, w której ciężarnym każe się rodzić pośladkowo. Lekarka, mimo że tam pracuje, odradza taki poród. Szukam miejsca gdzie indziej, po kilku dniach po znajomości znajduję miejsce w Praskim. Wszyscy współczują cesarki, ale ja oddycham z ulgą: nie będzie skurczów ani nacinania krocza. Ciągle proszę syna: "Mikusiu, nie zmieniaj pozycji".

Poród

Boję się, chciałabym, żeby mój syn dał mi jakiś znak, szepnął: "Mamo, panuję nad sytuacją, będzie dobrze". Na sali operacyjnej dostaję znieczulenie, zastrzyk w kręgosłup. Lekarze są mili, ordynator, siwy pan z brodą, nosi czepek z kolorowymi misiami. Przed sobą mam parawan, nad sobą szpitalną wielką lampę. Wszystko w niej widzę. Odwracam wzrok, kiedy chirurg bierze do ręki skalpel. Chyba dali mi "głupiego Jasia", bo nie mogę przestać się śmiać. W trakcie "porodu" myślę, jak urządzę pokój Mikołaja i o tym, co będzie na okładce pierwszego numeru mojej gazety. Nagle słyszę płacz dziecka. O Boże, już jest! Położna trzyma go nade mną, wyciągam rękę, mały sika mi do oka. Myślę, że położą go na piersi, a ja doświadczę czegoś wielkiego, ale zabierają synka na badania i zszywają brzuch. Bardzo chce mi się spać. Mirek przychodzi dwie godziny później. Jestem szczęśliwa, bo jest Mikuś, i zmęczona, bo strasznie mnie boli, a mały nie chce ssać piersi. Leżę pod kroplówką na zakrwawionym prześcieradle, którego pielęgniarki nie zdążyły zmienić. - Gdy patrzę, jaka jesteś biedna, kocham cię jeszcze bardziej - słyszę od męża. Zasypiam.

Pół roku później

Mieszkanie Asi i Mirka. W gabinecie, w którym miało stanąć wielkie mahoniowe biurko, jest niebieska kołyska. Rodzice urządzają tu pokój dla syna. - Miałam kilkutygodniową depresję poporodową, nie wiem, co by było, gdyby nie mama. Bałam się wziąć syna na ręce, przewinąć, bałam się, że go połamię i że może nie kocham go wystarczająco mocno. Dziś zamartwiam się, jak kaszlnie, dzwonię do pediatry, jak kichnie, tęsknię, gdy zostawiam go z nianią na dwie godziny, i już nie lubię jego przyszłej żony. Chcę szybko mieć drugie dziecko, żeby jakoś dzielić tę miłość. Nie można kochać aż tak mocno.

Natalia Kuc

Polka w ciąży - część II

Polka w ciąży - część III

Polka w ciąży - część IV

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: kreska | mieszkanie | pokój | gazety | baby boom | boom | USG | baby | ciąża | dziecko | Polka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy