Reklama

​Anna Kaszuba-Dębska: Przekornie odpowiadam Matejce

Pomyślałam, że ja - malarka XXI wieku, z innym spojrzeniem, namaluję kobiety, żeby przekornie odpowiedzieć Matejce, że one też były i miały swój głos - mówi Anna Kaszuba-Dębska, autorka książki i cyklu obrazów "Poczet królowych polskich".

Agnieszka Łopatowska, Interia: Twoja książka wpisuje się w nurt pisania "herstorii" obok historii? Ty w swoim poczcie uwieczniłaś 25 królowych, a Jan Matejko tylko cztery.

Anna Kaszuba-Dębska: - A było ich 54! Kiedy zaczęłam pracować nad tą książką, nie miałam pojęcia, że było aż tak dużo królowych. W ubiegłym roku pojawiła się publikacja, pierwsza tak bardzo rzetelna "Poczet władczyń polskich" pod redakcją Bożeny Czwojdrak. Pracowały nad nią kobiety - historyczki. One doliczyły się właśnie 54 kobiet w monarchiach. Zrobiłam książkę o 25 z nich, bo byłam ograniczona czasem - miałam pół roku na jej wydanie.

Reklama

- A jeśli rozmawiamy o historii kontra herstorii - bardzo zależało mi na tym, żeby uzupełnić matejkowski poczet królów i książąt polskich, ponieważ czułam niedosyt. Ci wspaniali królowie wiszą w szkolnych klasach historycznych, wryli mi się w pamięć, oglądałam ich na wszelkich etapach mojej edukacji szkolnej, a nie widziałam wśród nich kobiet. A przecież to nie jest tak, że ich nie było. Pomyślałam, że ja - malarka XXI wieku, z innym spojrzeniem, namaluję kobiety, żeby przekornie odpowiedzieć Matejce, że one też były i miały swój głos.

W biografiach królów można trafić na dopisek "matka nieznana".

- Bardzo często. Pamiętajmy też, że Matejko tworzył swój poczet ponad 100 lat temu. My wiemy już znacznie więcej, dzięki badaniom historycznym czy archeologicznym. Coraz więcej tych historii jest odkrywanych na nowo.

Czyli nie wysyłamy Matejki na szafot za szowinizm?

- Nie, nie wysyłamy go. Myślę, że po prostu taki był trend. Dlaczego miał malować jakieś tam królowe, skoro nie zasiadały na tronie, tylko były żonami czy matkami władców? Historia jest pisana przez mężczyzn, dopiero od 100 lat kobiety mogą studiować na uniwersytetach, więc ta świadomość pisania o kobietach to nowy nurt.

Kobiety, które wybrałaś do swojego pocztu, nie miały krystalicznej przeszłości. Niektóre były okrutne, niektóre przebiegłe, wiele nieszczęśliwych. Co cię w nich zachwyciło?

- Na początku imiona. Nie jestem historykiem, więc sama musiałam się o nich wiele nauczyć. Na przykład zachwyciło mnie imię Emnilda słowiańska - jej imienia wcześniej nie słyszałam, a ona przez 30 lat dzielnie towarzyszyła Bolesławowi Chrobremu, była harda, ratowała swoich poddanych przed złością męża. Myślę, że dzięki niej wiele wojen było prowadzonych inaczej.

- Wszystkie moje bohaterki musiały się odnaleźć w nowej rzeczywistości, otoczeniu, królestwie. Różnie im to wychodziło. Niektóre, jak Anna Aldona Giedyminówna, przyjechała do Polski jako poganka, ciesząca się życiem, szczęśliwa, a nagle zamieszkała na Wawelu, gdzie była asceza, cisza, panująca wtedy królowa nie tolerowała zabaw. Annie nie było tu łatwo. Zaskakiwało mnie to, jak władczynie musiały zmieniać swoje zwyczaje, żeby dopasować się do nowej sytuacji.

Najpierw malowałaś ich portrety czy pisałaś o nich?

- Chciałam im popatrzyć prosto w oczy i oddać im głos. Dlatego mówią o sobie: ja żyłam, ja byłam, ja mogę ci coś o sobie opowiedzieć. Tekst i obraz powstawały równolegle, ale z naciskiem, żeby mimo wszystko pierwsze były obrazy. Czytałam dużo o każdej z nich, jak się ubierały, jak żyły. Na przykład dowiedziałam się, że za czasów Chrobrego kobiety przy sukniach nosiły wspaniałe frędzle. Pomyślałam, że skoro ma to być moja odpowiedź na poczet Jana Matejki, to muszę je namalować jak pan Bóg przykazał, z rozmachem, na wielkich płótnach, farbą olejną i tak, żeby patrzeć im prosto w oczy.

Gdzie można oglądać oryginały?

- W tej chwili wystawa jest w Gdańsku, ale niedługo wraca do Krakowa i będzie ją można zobaczyć na Festiwalu Literatury dla Dzieci Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha między 20 a 25 listopada. Wtedy również będą się odbywały warsztaty, więc zapraszam do stanięcia z królowymi oko w oko.

Czego powinnyśmy się z ich historii nauczyć?

- Gdzieś zanikła pamięć o tych królowych. Znamy historie męskie, ale nie znamy żeńskich, gdzieś umknęły. Co się stało w historii, tradycji, kulturze, że te kobiety były traktowane tak bardzo po macoszemu? Im wszystkim należy się absolutny szacunek. Gdyby nie one, nie było kontynuacji tradycji dynastycznych rodów. Stały zawsze gdzieś u boku swoich mężów. Czasami dyktowały im, co mają robić, czasem wybierały drogę cichą i spokojną. Często były wyrywane ze swoich rodzin, ojczyzn, a doskonale się adaptowały, z czasem pokochały swoje nowe środowiska.

Twoja książka jest niby dla dzieci, ale mam wrażenie, że nie tylko.

- Tak jest. Chciałam ten poczet zrobić już kilka lat temu - dla dorosłych, ale kiedy zainteresował się nim wydawca książek dla dzieci pomyślałam, że czemu nie? To świetny pomysł, żeby zacząć te historie opowiadać dzieciom, bo może one je zapamiętają i przekażą kolejnym pokoleniom. Ale i dorośli wiele się z niej nowych rzeczy dowiadują. Prowadzę wiele warsztatów wokół tej książki, na które z dziećmi przychodzą rodzice. Dziwią się, że o takich postaciach nigdy nie słyszeli, bo w szkole były zupełnie pominięte, a szkoda.

Bo "herstoria" się nie toczyła...

- Bo "herstoria" się nie toczyła.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy