Reklama

Dlaczego wśród nas jest tylu egoistów

Krnąbrne dziecko to pisklę, któremu podcięto skrzydła /123RF/PICSEL
Reklama

Podczas gdy rodzice starają się na wszelkie dostępne sposoby ułatwić dziecku życiowy start, ono uczy się, że nie musi robić nic, jeśli nie ma na to ochoty. Tak rozprzestrzenia się "wirus przywilejów" prowadzący do epidemii egoizmu. Czy sposób, by to powstrzymać?

Przeczytaj fragment książki "Epidemia EGOizmu" Amy McCready:

Osoby z nadmiernymi oczekiwaniami tracą w życiu to, co w nim najcenniejsze. Jeśli nie są przyzwyczajone do przezwyciężania trudności, nie poczują nigdy dumy z osiągnięcia trudnego celu. Spodziewając się nagród i awansów tylko dlatego, że właśnie w tej chwili mają na to ochotę, narażają się na ciągłe rozczarowanie i zawód. Jeżeli będą próbowały zmieniać wszystkich na swoją modłę (co jest skutkiem przekonania, że otoczenie powinno im usługiwać), ich relacje z ludźmi zwyczajnie się osłabią.

Reklama

Po złożeniu tych elementów w całość wyłania się obraz człowieka niezdolnego do utrzymania stałej pracy, długotrwałego związku czy ukończenia ważnego zadania. Osoby z nadmiernymi oczekiwaniami są przekonane, że świat jest im coś winien, a w ten sposób umyka im to, co w życiu najistotniejsze.

Postawa roszczeniowa nie bierze się jednak znikąd. Problem zaczyna się już wtedy, kiedy przywileje dziecka stają jego sposobem na życie i kiedy to ono rządzi wszystkimi, którzy go otaczają. Rodzice nieustannie starają się zaspokajać dziecięce żądania. Niezależnie od tego, czy jest to np. przyrządzenie trzech rodzajów ciasta, żeby dogodzić wybrednym gustom, porzucenie wszystkich zajęć, by pójść do sklepu, bo sześciolatkowi skończyła się ulubiona pasta do zębów, czy wydanie ostatnich pieniędzy na ubrania dla czternastolatki, która chce wyglądać jak mała gwiazda rocka.

Podczas gdy rodzice starają się na wszelkie dostępne sposoby ułatwić dziecku życiowy start, ono uczy się, że nie musi robić nic, jeśli nie ma na to ochoty. I może dostać wszystko, o czym tylko zamarzy. Może też rezygnować z dowolnej aktywności, kiedykolwiek zechce, i nie ponosić konsekwencji takiej decyzji. W efekcie nikt nie jest szczęśliwy - rodzice stresują się, ograniczając do minimum własne wydatki, a dzieci żądają ciągle więcej, więcej, więcej! Przy tym wcale nie są władcami łaskawymi.

Błyskawicznie uczą się, jak marudzeniem, wymuszaniem oraz zastraszaniem osiągnąć wszystko, czego pragną. Oczekiwania i roszczenia nie wpływają jedynie na życie rodzinne, przekładają się również na sytuacje dzieci w szkole i podczas zajęć dodatkowych czy na ich relacje z przyjaciółmi. Dzieci oczekują, że ich zwyczajny, zaledwie "trójkowy" wysiłek na lekcjach zostanie nagrodzony szóstką albo że wystarczy pokazać się na treningu, by od razu dostać się do szkolnej kadry koszykówki.

W przyjaźniach skoncentrowane są na sobie, okazują brak umiejętności współodczuwania z innymi i poświęcenia dla nich. Kiedy problemy w szkole i poza nią się nawarstwiają, dzieci zaczynają o to obwiniać wszystko i wszystkich dookoła - od złej pogody poczynając, a na Bogu ducha winnym młodszym rodzeństwie kończąc. "Test był dzisiaj za trudny", "Nauczycielka mnie nie lubi", "Miałem kiepski dzień", "To jego wina, bo zabrał mi zeszyt". Zapewne mogło tak być... Ale powtarzające się zachowanie tego typu na pewno nie jest fair! Postawa roszczeniowa dziecka nie tylko jest problemem tu i teraz, lecz także ma dalekosiężne skutki i wpływa na późniejsze życie człowieka.

Rozpieszczone dziecko

Dlaczego nagle zostaliśmy zarażeni "wirusem przywilejów", który dawniej był wyłącznym problemem rodzin królewskich? Skłonność do tej infekcji nie jest cechą dziedziczną. Przecież nie wszyscy oczekują, że rodzice kupią im samochód na 18. urodziny albo że zawsze będą dostawać kolorowy balonik w sklepie, ponieważ rodzic będzie obawiał się awantury. Jak więc wytłumaczyć fakt, że w ciągu ostatnich 30 lat przywileje dzieci osiągnęły rozmiar epidemii?

Istnieją pewne widoczne zjawiska kulturowe, które zapoczątkowały trend "Jestem w centrum świata" w pokoleniu millenialsów (urodzonych po 1980 r.). Trudno uchwycić moment, w którym wszystko się zaczęło albo - lepiej - skończyło. Oto większy obraz całości. Ja jestem wyjątkowy, ty jesteś wyjątkowy, wszyscy jesteśmy wyjątkowi.

W 1969 r. wraz z publikacją w USA książki doktora Nathaniela Brandena "Jak dobrze być sobą" rozwinął się ruch społeczny podkreślający dużą wagę poczucia własnej wartości w życiu każdego człowieka. Rodzice, opiekunowie, słowem niemal całe społeczeństwo amerykańskie zostało przekonane, że to poczucie jest nadrzędną sprawą w życiu i wychowaniu dzieci. Idea ta zrewolucjonizowała całą kulturę.

Podstawowym założeniem było przekonanie, że każde dziecko jest wyjątkowe, o czym pisał m.in. Po Bronson, autor artykułu How Not to Talk to Your Kids (Jak nie mówić do dzieci) opublikowanego w "New York Magazine". Zgodnie z tą myślą każda osoba, która np. uczestniczy w jakimś konkursie, musi dostać nagrodę - czyż nie wszyscy jesteśmy zwycięzcami? W szkole powinny być doceniane nawet najsłabsze wyniki uczniów, a krytykowanie kogokolwiek samo w sobie zostało potępione. Dzieci zaczęto więc hojnie obsypywać pochwałami nawet za niewielki wysiłek. Prowadziło to do uzależnienia ich działań od pozytywnej oceny innych. Zaczęły wręcz żądać doceniania czy nagradzania, nawet jeśli nie osiągnęły niczego wyjątkowego.

Taka postawa - co widać dzisiaj - charakteryzuje wielu młodych ludzi: pragną być nieustannie chwaleni, nagradzani i doceniani, nawet jeżeli ich wysiłek nie wykracza poza zawodowe standardy. Pracodawcy mają problem z motywowaniem takich pracowników, wymagają oni bowiem stałej uwagi i pochwał.

Oczywiście są również dobre strony takiego traktowania dzieci: w dzisiejszych czasach możesz mieć pewność, że żaden nauczyciel nie będzie bił twojej pociechy linijką po rękach. Jednak ustawienie dziecka przez dorosłych na pozycji: "Jestem wyjątkowy" przysparza dużo więcej kłopotu niż korzyści, a efekty są rozciągnięte w czasie. Jean M. Twenge, psycholog i profesor na Uniwersytecie Stanowym w San Diego, dowodzi, że nastolatki i młodzi dorośli są obecnie dużo bardziej skoncentrowani na sobie niż pokolenie ich poprzedników.

Dzięki wszechstronnym badaniom nad generacjami profesor Twenge wykazała, że obecni studenci osiągają wyższe lokaty w tzw. spisie osobowości narcystycznych w porównaniu z badanymi w 1979 r., a większość z nich ocenia siebie samych jako ponadprzeciętnych i wykazuje się niskim etosem pracy. Taki sposób myślenia ma również wpływ na język, jakim się posługują: zaimki osobowe w pierwszej osobie (ja, mnie, moje) zaczynają dominować w pracach pisemnych i jest to wyraźny symbol pokolenia "ja".

Nadopiekuńczość

Pokolenie, które przyszło na świat w okresie boomu demograficznego, żyje w przekonaniu, że poczucie własnej wartości jest jego podstawowym prawem. W związku z tym można zaobserwować rozwój zupełnie nowego zjawiska: rodziny, w której centralne miejsce zajmuje dziecko. Spotkania rodziców ze znajomymi lub zajęcia sportowe po pracy zostały wyparte albo przesunięte na dalsze pozycje przez treningi piłki nożnej, balet, judo czy taniec nowoczesny, na które wożone są dzieci. Czy to jednak nie wspaniałe, że rodzice są tak bardzo zaangażowani w życie swoich dzieci?

Oczywiście, że tak - dopóki nie wystąpi problem nadmiernego udziału rodziców w aktywnościach dziecka. To naturalne, iż każdy chce zapewnić córce czy synowi wszystko, co najlepsze. Problem jednak w tym, że kiedy podajesz swoim pociechom wszystko "na tacy", nieświadomie zaczynasz tworzyć wokół nich świat przywilejów.

Wielu zatroskanych rodziców wzięło na siebie rolę pracownika, który "kosi wszystkie trawniki" wokół dziecka. Innymi słowy jest nadopiekuńczy i usuwa z jego drogi wszelkie przeszkody lub osoby, które mogłyby utrudnić dziecku życie lub sprawić mu przykrość. Może to dotyczyć np. irytującej przedszkolanki lub opiekuna kółka teatralnego, który w ostatnich trzech przedstawieniach obsadził dziecko w rolach drugoplanowych. W przypadku nastolatka może to być szef restauracji i pracodawca syna, zwracający mu uwagę na temat spóźnienia się do pracy czwarty dzień z rzędu. Rodzice nie tylko podporządkowują własne życie temu, co robi dziecko, lecz także na każdym kroku eliminują trudności, które musi ono pokonać. Ta przykra sytuacja często nie ustaje nawet wówczas, kiedy syn czy córka dorosną.

Dzieci wychowywane w atmosferze nadopiekuńczości szybko uczą się, że życie to "bułka z masłem", a jeśli okazuje się, iż takie nie jest, to ktoś w końcu powinien się tym zająć! Bujanie w obłokach musi być bardzo przyjemne, niewątpliwie jednak nie da się w takim stanie trwać zbyt długo. Kolejnym problemem jest zbytnie pobłażanie dzieciom i unikanie słowa "nigdy". Każdy woli zgodzić się z dzieckiem, żeby tylko ujrzeć szczęście na jego twarzy, niż stawić czoło kolejnej awanturze. To przykra prawda, z którą mierzy się wielu rodziców, zwyczajnie obawiających się powiedzieć "nie". W związku z tym nie odmawiają potomstwu zbyt często. Dają lub starają się dawać pociechom wszystko, czego te pragną, najszybciej, jak się da. Choć to prosta droga do tego, by zostać ich osobistymi służącymi! Paradoksalnie jest to wybór najłatwiejszej, ale nie najlepszej metody wychowawczej.

Bezpośrednim skutkiem takiego postępowania rodziców jest przyzwyczajenie się dzieci do natychmiastowego zaspokajania ich żądań - są w stanie rozpętać potężną awanturę, jeśli tylko spotyka je odmowa. Spirala złości zaczyna nakręcać się sama i wkrótce problem zupełnie wymyka się spod kontroli.

Następnym błędem jest zbyt częste i nieadekwatne do sytuacji nagradzanie dzieci. Czasem otrzymują lizaka za czekanie z rodzicem w kolejce do okienka bankowego, czasem dostają nagrody za spokojne siedzenie w szkolnej ławce, pieniądze za dobre oceny i słodycze za odpowiednie zachowanie w sklepie. Zachwycasz się: "Wspaniale!", "Jesteś taki kochany!", "Jesteś taki mądry!", tylko po to, żeby poprawić samopoczucie dziecka. Także wówczas, kiedy wykonuje ono zwykłe codzienne czynności. Dorasta otoczone pochwałami, nawet jeśli nie zrobiło nic nadzwyczajnego. Bardzo szybko traci więc motywację do dobrego zachowania, prezentowania odpowiedniego stosunku do pracy, pomagania komuś - bez konieczności uzyskania nagrody czy wyróżnienia.

Niewątpliwie rodzice są obecni w życiu swoich dzieci zbyt często i zbyt mocno. Kierują się jak najlepszymi intencjami, ale prowadzą pociechy prosto do miejsca, w którym są już zarażone "wirusem uprzywilejowania". A przecież wcale nie musisz stać się ofiarą rodzinnej choroby. (...)

Dlaczego media społecznościowe są antyspołeczne?

Wraz z końcem XX w. upadła tradycyjna forma komunikacji społecznej. Nowe technologie stworzyły Facebook, Twitter, Instagram i wiele innych portali społecznościowych umożliwiających dzieciom nielimitowaną promocję samych siebie. Tak jakby nastolatki potrzebowały dodatkowej zachęty, aby obsesyjnie koncentrować się na sobie!

Publikowanie mnóstwa zdjęć i informowanie świata o tym, co zjadły dziś na śniadanie, a także jak bardzo nie cierpią młodszego rodzeństwa, utwierdza ich w przekonaniu, że są pępkiem świata. A ponieważ wszyscy ich znajomi w sieci myślą tak samo, nie ma powodu, dla którego miałyby spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy. Szczególnie jeśli bezskutecznie próbuje się je przekonać do wytrwałej pracy i wyrabiania w sobie poczucia odpowiedzialności.

Nie ma co się dziwić, że trudno namówić nastolatka na odkurzenie mieszkania. Po pierwsze, fotka kolesia z odkurzaczem wygląda na Instagramie raczej kiepsko, a po drugie (o wiele ważniejsze!), mogłoby to zburzyć niezwykły świat, jaki syn wybudował wokół siebie w sieci.

Rodzice również nie są tu najlepszymi wzorami do naśladowania. Kiedy, podobnie jak czternastolatek, publikują zdjęcia na portalach społecznościowych i sprawdzają pocztę w telefonie w trakcie rodzinnego obiadu, sami promują zachowanie zgodne z przekonaniem: "Jestem w centrum uwagi". A przecież ten model usiłują zwalczyć u innych! Nieustanne wysyłanie wiadomości do znajomych jest jasnym przekazem, że świat wirtualny zajmuje w rodzinie wyjątkową pozycję. Rezultatem takich zachowań u dorosłych jest często obniżenie standardów w pracy, pogorszenie relacji towarzyskich i własnej samooceny.

Media dostarczają dzieciom licznych okazji do podglądania i komentowania życia celebrytów. To powoduje, że młodzi ludzie również zaczynają oceniać kolegów i siebie samych na podstawie tego, co widzą w mediach społecznościowych. Standardem stały się już zachowania promowane np. przez rodzinę Kardashianów czy inne dzieci bardzo bogatych rodziców, publikujących swoje zdjęcia na Instagramie. Trudno w tej sytuacji dziwić się skłonności do przekonania, że wszyscy mają prawo do sławy oraz bogactwa i że wszystkim się to należy. (...)

Trzy posiłki i twarda prycza

To, co przeczytałeś dotychczas, możesz zakończyć pytaniem: do czego w takim razie mają prawo dzieci? Leslie Marshall, terapeuta rodzinny i lekarz pogotowia ratunkowego, użyłaby w odpowiedzi żołnierskiego określenia: trzy posiłki i twarda prycza. W końcu poza kochającą rodziną dziecko potrzebuje zaspokojenia podstawowych potrzeb: jedzenia, dachu nad głową, ubrania, poczucia bezpieczeństwa i opieki medycznej.(...)

Niemal równie ważne, jak dostęp do czystej wody i dach nad głową, jest zaspokojenie dwóch podstawowych potrzeb psychicznych dziecka. Bez wiedzy o nich narzędzia, które przedstawiam w tej książce, nie będą w pełni skuteczne. Zupełnie inaczej niż przywileje (które są nabyte) potrzeby te są związane z dzieckiem od chwili jego narodzin. Aby w pełni zrozumieć, czego potrzebują córka lub syn w kontekście psychologicznym, przyjrzyj się bliżej temu, co siedzi w umyśle dziecka (naturalnie poza typowymi zagwozdkami w rodzaju: "Jak przemycić słodycze tak, żeby mama tego nie widziała?").

Dzieci powinno być widać, ale już nie słychać - oto opinia sprzed 100 lat na temat wychowania latorośli. Wszyscy znają przysłowie, że dzieci - tak jak ryby - głosu nie mają. Wiele dzieci, nawet bardzo małych, pracowało wtedy ciężko w fabrykach oraz gospodarstwach rolnych i nie traktowano ich z należytym szacunkiem. Zmiany świadomości społecznej zaczęły się ok. 1911 r., kiedy austriacki psychiatra, psycholog i pedagog Alfred Adler przedstawił własną teorię osobowości. Zgodnie z nią wszyscy ludzie (także najmłodsi) zasługują na traktowanie z godnością i szacunkiem. Na założeniu, że dzieci są jednostkami społecznymi, które zachowują się tak, jak traktują je inni, opierała się większość prac naukowca.

Trzy z jego postulatów teoretycznych wpłynęły również na kształt tej książki. Są nimi:

Postulat 1: Podstawową potrzebą dziecka jest uzyskanie poczucia przynależności i własnej wartości

Są to dwie podstawowe potrzeby psychiczne człowieka obecne od urodzenia, immanentne. Dziecko ma poczucie przynależności wtedy, kiedy czuje się emocjonalnie związane z członkami najbliższej rodziny. Zna swoje w niej miejsce i wie, że do niej "pasuje". Poczucie własnej wartości wynika natomiast z przekonania młodego człowieka o zdolności do zrobienia czegoś ważnego. A także ze świadomości tego, że posiada on własną siłę wyrażającą się w kontroli nad światem zewnętrznym. Tak naprawdę każdy potrzebuje przekonania, że ma tę moc, i jeśli nie uda mu się zdobyć uznania za dobre zachowanie, zaczyna zachowywać się źle.

Postulat 2: Każde zachowanie ma przynieść określony skutek

Kiedy dziecko wszczyna awanturę, nie robi tego jedynie po to, aby dostać cukierek czy uzyskać pozwolenie pójścia na imprezę. Podświadomie próbuje osiągnąć spełnienie w kwestii przynależności do rodziny i pożądanego poziomu samooceny. Jeśli nie uda mu się zaspokoić tych potrzeb w pozytywny sposób, spróbuje znaleźć inną drogę. Złe zachowanie jest zawsze objawem poważniejszego problemu. Jeśli rozwiążesz kwestie, których nie widać na pierwszy rzut oka, możesz skutecznie pozbyć się problemu.

Postulat 3: Krnąbrne dziecko to pisklę, któremu podcięto skrzydła

Złe zachowanie dziecka jest ewidentnym sygnałem, że dzieje się coś niepokojącego. Marudzenie jest podświadomym błaganiem: "Zwróć na mnie uwagę, mam potrzebę przynależności", a awantury oznaczają: "Złoszczę się, bo nie umiem sobie z tym poradzić, potrzebuję twojej pomocy". (Dzieci oczekują też czasami zwykłych łakoci. Ale łatwiej przyjdzie im zaakceptować odmowę w tej sprawie, jeśli mają zaspokojone potrzeby przynależności i uznania, niż kiedy im tego brakuje). Często młodzi ludzie wcale nie chcą się źle zachowywać; czasami jednak jest to jedyny sposób, by zaspokoić swoje potrzeby emocjonalne - nawet jeśli uwaga, jaką poświęcają im rodzice, jest nacechowana negatywnie. Zrozumienie, że dzieci oczekują zaspokojenia ich potrzeby przynależności i poczucia własnej wartości, jest niezwykle ważne, jeśli rodzice chcą się pozbyć epidemii przywilejów.

Jeśli dzieci mają odpowiednie poczucie własnej wartości i przynależności do rodziny, ich chęć marudzenia czy wiecznej walki z rodzicami słabnie. Pamiętaj, że one nie zdają sobie sprawy, z czego wynika ich złe zachowanie. Nie mają nawet pojęcia, że potrzeby, o których tu mowa, istnieją. Zadaniem rodziców jest pomóc potomstwu osiągnąć poczucie przynależności i wzmocnić wiarę w siebie, zapobiegając tym samym wahaniom nastroju lub awanturom. Rady, które mam dla was, będą pomocne w walce z przywilejami i w miarę jak będziecie z nich korzystali, zauważycie różnicę w zachowaniu swoich pociech.

Do czego jeszcze dziecko ma prawo? Do plasterka na skaleczone kolano - ale niekoniecznie z wizerunkiem Angry Birds, bohaterów popularnej kreskówki. Do orzeźwiającego napoju, kiedy chce mu się pić, lecz naprawdę wystarczy zwykła woda mineralna, nie musi to być od razu tęczowy musujący sok z centrum handlowego. Do bajki przeczytanej na dobranoc jako część wieczornego rytuału - ale nie opowieści, które nie mają końca, opatrzonych dodatkowymi trzema piosenkami. Do podwiezienia samochodem do domu koleżanki, kiedy pogoda jest wietrzna, a temperatura spada poniżej zera, lecz nie kiedy termometr wskazuje 17 stopni, a za oknem świeci słońce.

Fragment książki "Epidemia EGOizmu" Amy McCready. Wydawnictwo Samo Sedno, kwiecień 2017 r.

Autorka proponuje aż 35 narzędzi, które pomogą rodzicom w konsekwentnym stawianiu granic oraz przygotowaniu dziecka do odpowiedzialnego działania i podejmowania decyzji. Opisuje konkretne sytuacje, w których niejeden rodzic znajdzie odzwierciedlenie sytuacji ze swojego życia. Przygląda się dziecięcym potrzebom i możliwościom rozwojowym. Wyznaje zasadę, że złe zachowanie dziecka jest ewidentnym dowodem na to, że dzieje się coś niedobrego.

INTERIA/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy