Reklama

Dziecięce gwiazdy, po których słuch zaginął

Na ekranie byli jak objawienie, a potem... zniknęli. Wielu zastanawiało się, dlaczego Shirley Temple i Danny Lloyd nie kontynuowali kariery aktorskiej jako dorośli. No właśnie, dlaczego? Przecież mieli ku temu predyspozycje i wszystkie potrzebne atuty. Z kolei gwiazda Jake'a Lloyda zgasła szybciej, niż zajaśniała. Czyżby to wizja Złotej Maliny pogrzebała karierę chłopaka?

Shirley Temple – nie bez racji okrzyknięto ją największą dziecięcą gwiazdą kina w historii. U szczytu kariery była gwarantem nie tylko dobrego występu w każdym miejscu i czasie, ale także gigantycznych zysków.

Wytrawni łowcy talentów z wytwórni filmowych Paramount Pictures i Fox Film Corporation mieli nosa i przy okazji sporo szczęścia, trafił się bowiem prawdziwy diament. Dziewczynka, którą sobie upatrzyli, nie dość, że wyglądała jak żywa lalka, to jeszcze tańczyła, śpiewała i grała – z przytupem! Od czasu przełomowej roli w „Rewolucji śmiechu” z 1934 roku zagrała w kilkudziesięciu produkcjach, w tym w takich przebojach jak „Mały pułkownik” (1935), „Heidi” (1937) czy „Mała księżniczka” (1939). Gadżety z jej podobizną biły rekordy sprzedaży, a jej piosenki nucono na kilku kontynentach w czasach, kiedy o o internecie i Youtube nikt jeszcze nie pomyślał. 

Reklama

Pod koniec lat 40. jej kariera wyhamowała – niestety, nastoletnia Shirley nie miała już tej magnetycznej siły przyciągania widowni. Złośliwi mówią, że błyskotliwe kariery milusińskich kończą się, gdy ci dorastają, bo o ile na początku mieli dziecięcy wdzięk i odrobinę jakichś zdolności, to później zostają im już tylko te marne zdolności. 

Jednak ze złotą dziewczynką Hollywoodu było przecież inaczej. Przed kamerą prezentowała nie tylko temperament i radosne usposobienie, ale też prawdziwy talent aktorski. To widzowie okazali się nieprzejednani. Pragnęli bez końca oglądać pulchnego brzdąca, a gdy ten zaczął dorastać i zmieniać się na ich oczach – zainteresowanie publiczności stopniało. Dziś wielkie wytwórnie filmowe są w stanie lansować jednocześnie dziesięć podobnie wyglądających i grających nastoletnich aktorek, ale w Ameryce w czasach po Wielkim Kryzysie realia były zupełnie inne.

W życiu Temple wiele spraw potoczyło się szybko. Szybko zaczęła karierę, zarobiła pierwszy milion dolarów, została największą gwiazdą wytwórni Fox i… zakończyła przygodę z filmem. Szybko też wyszła za mąż. Liczyła zaledwie 17 lat, gdy poślubiła kolegę po fachu, aktora Johna Agara, z którym wystąpiła zresztą w „Masakrze fortu Apache” (1948). Nawiasem mówiąc, był to jeden z kilku filmów w których zagrała w już późniejszym czasie, udowadniając, że jest w stanie udźwignąć też znacznie poważniejszy repertuar. 

Związek z Agarem nie wytrzymał próby czasu. Drugie małżeństwo okazało się znacznie szczęśliwsze – przetrwało nie pięć, jak poprzednie, a pięćdziesiąt pięć lat. W 1950 roku Shirley wyszła za Charlesa Aldena Blacka, biznesmena z Kalifornii, dodała do nazwiska drugi człon, urodziła troje dzieci i zaczęła karierę polityczną. Myli się ten, kto sądzi, że będąc ambasadorem USA w Ghanie i Czechosłowacji czy obejmując stanowisko szefa protokołu amerykańskiego Departamentu Stanu funkcjonowała jako reprezentacyjna maskotka. Ciężko zapracowała na opinię jednego z najtęższych umysłów wywodzących się z Hollywood i stała się szanowaną dyplomatką. Zmarła w 2014 roku, krótko przed swoimi 86. urodzinami.

Danny Lloyd – nie miał jeszcze siedmiu lat, gdy na castingu pokonał pięć tysięcy kandydatów, dzięki czemu wystąpił w kultowym horrorze Stanley’a Kubricka „Lśnienie”, u boku samego Jacka Nicholsona. Widzowie na całym świecie zachwycili się malcem, który nie tylko wyglądał niczym cherubin, ale też zagrał jak z nut.

Nawet krytycy, którzy (początkowo) dosłownie zmiażdżyli film, byli pod wrażeniem gry Lloyda i wskazywali na jego talent do niewerbalnego przekazywania złożonych emocji. Co ciekawe, dzięki zabiegom reżysera chłopczyk podczas trwania zdjęć podobno nie podejrzewał nawet, że występuje w filmie grozy. W tym kontekście szczególne brawa należą mu się za wszystkie sceny, w których przekonująco odgrywał przerażenie. Podobno powiedziano mu, że gra w produkcji opowiadającej o rodzinie mieszkającej w hotelu. Po prostu. Cóż, kilka szczegółów pominięto.

Sam film, jak wiadomo, w ogóle się nie zestarzał, wręcz przeciwnie – pokrył się patyną, a kreację najmłodszego aktora z obsady nawet dziś opisuje się jako „dojrzałą, poważną i skupioną”. Dwa lata później Danny pojawił się jeszcze w telewizyjnej produkcji "Will: The Autobiography of G. Gordon Liddy", po czym zniknął z ekranów, zarówno tych mniejszych, jak i większych.

Dziś ten 46-letni mężczyzna nie ma nic wspólnego z branżą filmową i pilnie strzeże swojej prywatności. Wiadomo, że wykłada biologię na jednej z uczelni w amerykańskim stanie Kentucky, ożenił się i doczekał czwórki dzieci.

Jake Lloyd - miał na koncie kilka obiecujących występów przed kamerą - były to co prawda niewielkie rólki w filmach mogących robić za testy na przetrwanie dla wytrwałych widzów, ale wprawne oko bez problemu wychwyciło tam słodkiego chłopca obdarzonego naturalnym wdziękiem. Zresztą, jak się okazało, wypatrzył go sam George Lucas. Reżyser obsadził dziesięciolatka w roli małego Anakina Skywalkera w przyjętym z umiarkowanym entuzjazmem pierwszym epizodzie gwiezdnej sagi. Ortodoksyjni fani starej trylogii "Gwiezdnych Wojen" chłoszczą ów epizod za wszystko, od gry Lloyda po postać Jar Jara Binksa.

Kreacja, jaką stworzył chłopczyk nie przypadła do gustu krytykom, otrzymał nominację do Złotej Maliny i to w dwóch kategoriach (Najgorszy Aktor i Najgorszy Ekranowy Duet). Na szczęście na nominacji się skończyło. Malec otrzymał też nominację do nagrody Saturna, ale nie wiadomo, czy to wystarczyło do otarcia łez. Jake szybko zrezygnował z aktorstwa. Przyznał, że nie wytrzymał presji, natarczywości dziennikarzy, a przede wszystkim - okrutnych drwin rówieśników.

Po ukończeniu szkoły średniej zaczął studiować wymarzoną psychologię na chicagowskiej uczelni, ale już po pierwszym semestrze został skreślony z listy studentów. Jednak prawdziwe problemy dopiero się zaczęły - kilka lat temu chłopak został zatrzymany przez policję za zbyt szybką jazdę samochodem. Przy okazji stróże prawa odkryli, że nie ma on prawa jazdy. Aresztowano go i postawiono mu też inne zarzuty, m.in. stawianie czynnego oporu. W więzieniu odsiedział 10 miesięcy, po czym zdecydowano o przeniesieniu go do zamkniętego ośrodka terapeutycznego. Jego bliscy ujawnili, że u Jake'a zdiagnozowano schizofrenię i poprosili, by media dały mu spokój. 

Do dziś na filmowych forach internetowych internauci zżymają się na bezmyślność ludzi, którzy w 2000 roku do antynagrody nominowali dziecko i, być może, w ten niewybredny sposób zakończyli jego karierę.

"Dawajcie sobie tych Malin ile wlezie, ale oszczędźcie tego dzieciom!", "Litości, takich rzeczy się nie robi dziesięciolatkom, czy w tym Hollywood powariowali?", "Każdy początkujący aktor by się załamał, a co dopiero mały chłopiec!" - grzmią dyskutanci. I trudno odmówić im racji.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy