Reklama

Fanny Joly: Kocham wszystkie swoje postacie

- Sama czuję się, jakbym miała pięć lat, jeśli piszę dla pięciolatków, osiem, jeśli dla ośmiolatków i tak dalej - opowiada Fanny Joly, autorka setek książek dla dzieci.

Adam Wieczorek, Interia: Czytając przygody Alinki i wiedząc trochę o pani historii, zastanawiam się, ile prawdziwych historii z życia przemyciła pani do książki.

Fanny Joly: - Podobieństwo między światem przedstawionym w "Pralince" a moim życiem osobistym opiera się głównie na stosunkach między rodzeństwem. Jako najmłodsza z ośmiorga dzieci (w tym sześciu chłopców) byłam (trochę) rozpieszczana i (bardzo) zakrzykiwana przez moje starsze rodzeństwo. To z pewnością na mnie wpłynęło. Poza tym nie opowiadam o SWOIM życiu. Nie, nie - moje dzieciństwo w latach sześćdziesiątych nie ma nic wspólnego z historiami z moich książek, które zdecydowanie odnoszą się do dzisiejszych czasów. Uciekam przed nostalgią. Kocham teraźniejszość i cieszenie się życiem.

Reklama

Jak to było wychowywać się wśród tak licznego rodzeństwa? 

- Moi bracia i siostra dokuczali mi, ale też wiele mnie nauczyli. Może nawet więcej niż rodzice. W naszej rodzinie zawsze było pełno śmiechu. Śmiech był najważniejszą wartością. Ten, który rozśmieszał innych, był podziwiany, szanowany, spoglądano na niego z zazdrością. Nasz ojciec, autorytatywny wojskowy, często wpadał w złość. Ale jeśli udało nam się go rozśmieszyć, złość ulatywała i górę brała wesołość.

Pisanie książek dla dzieci to spore wyzwanie. Czy testuje je pani na dzieciach? 

- Nigdy nie testowałam swoich tekstów. Ani na swoich, ani na nie swoich dzieciach. Właściwie sama czuję, jakbym miała pięć lat, jeśli piszę dla pięciolatków, osiem, jeśli dla ośmiolatków i tak dalej. Wychodzę z założenia, że to, co mnie śmieszy, ich też rozśmieszy. Dodam, że niełatwo mnie rozśmieszyć i wcale nie jestem dla siebie przychylną publicznością! Moim najważniejszym paliwem są kartki w zeszycie. Jestem jednak bardziej pewna siebie niż na początku. To jeden z wielu prezentów, które dają mi czytelnicy, kochając i kupując moje książki.

Ile z pani opowieści bazuje na obserwacjach i własnych doświadczeniach?

- Moje historie skąpo czerpią z moich własnych doświadczeń. Na pewno bardziej opierają się na obserwacji. Dla mnie pisanie to jak mieszanie różnych składników. Tak jak w kuchni. Mięso, warzywa, przyprawy, cytrusy, dodatki. W mojej pisarskiej kuchni znajdziemy trochę obserwacji, przeżyć, wyobraźni, przewrotności, dramatyzacji, upiększenia, a wszystko to "ładnie" przepuszczone przeze mnie. (Gra słów: nazwisko Joly to homonim francuskiego joli, czyli ładny - przyp. red.)

Alinka mogłaby być koleżanką Mikołajka. Czy prace Goscinnego były dla pani inspiracją?

- Bardzo mi schlebia stwierdzenie, że Pralinka mogłaby być koleżanką Mikołajka. Nigdy nie ośmielę się porównywać do Goscinnego, który stoi wysoko w moim panteonie pisarzy i ilustratorów tworzących dla dzieci (niektórzy i piszą, i ilustrują), razem z Jeanem de Brunhoffem, Cathariną Valckx, księżną de Ségur, Roaldem Dahlem, Astrid Lindgren, Claudem Pontim, Gillesem Bacheletem, Marcelem Aymé, Pierre’em Griparim i wieloma innymi... Uwielbiam humor Goscinnego, jego dialogi, kierunek narracji, trafność, czułość, bliskość w stosunku do dzieci... Czytałam go i ciągle czytam na nowo.

Podróżuje pani po świecie, promując swoje książki. Czy dzieci wszędzie są takie same?

- Rzeczywiście, podróżuję trochę ze względu na moje książki (i dzięki nim). Do dzisiaj moje książki przetłumaczono w dwudziestu trzech krajach. Chciałabym podróżować jeszcze więcej. To niezwykłe szczęście. Dzieci, przez to, skąd pochodzą i gdzie mieszkają, posiadają nieporównywalne poczucie humoru. Nie znają politycznej nowomowy. Młodzi Libańczycy zaadaptowali i odegrali przede mną fragmenty "Leny". Kalifornijczycy podarowali mi swoje portrety napisane w stylu Pralinki. Mali Turcy napisali dalsze losy Freda. I nie wspominam tu nawet o francuskich dzieciach, z którymi spotykam się raz czy dwa razy na miesiąc. Odkrywają, pochłaniają, przyswajają, wymyślają na nowo "Śledztwa Mirette", fantastyczne historie, na poły straszne, na poły komiczne lub magiczne jak w "Rodryku Gryzoniu", w "Niczego się nie boję" czy we "Wróżce Bagietce"...

Których stworzonych przez siebie bohaterów lubi pani najbardziej?

- Kocham wszystkie swoje postacie, jak kochałabym dzieci... z papieru. Odczuwam jednak wyjątkową ekscytację na myśl o tych, które być może stworzę jutro, jeśli wszystko dobrze pójdzie!

Jaka jest pani ulubiona książka dla dzieci? 

- Ulubiona książka dla dzieci? Są ich dziesiątki. Dobrze. Wymienię jedną, do której mam wyjątkową słabość. "Żabek i Ropuch. Przyjaźń", tekst i rysunki Arnolda Lobela. To dla mnie wzór czułości, humoru i poezji, które są mi zawsze bliskie.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: książki dla dzieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy