Reklama

"Jak wtedy było"

Pretekstem do naszej rozmowy z Pauliną Holtz jest premiera gry planszowej "Jak to wtedy było" inspirującej rodzinne opowieści oraz towarzyszące jej albumy z serii "Opowiedz mi, Babciu", "Opowiedz mi, Dziadku" - pamiętniki do zapisywania wspomnień babć i dziadków, przekazywania tradycji rodzinnych i łączenia pokoleń.

Czy twoja rodzina posiada jakieś unikatowe tradycje, a może tworzycie je wspólnie właśnie teraz, by przekazać kolejnym pokoleniom?

Paulina Holtz: Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że posiadam w domu taką duża czerwoną puszkę po herbacie, prawdopodobnie jeszcze przedwojenną, która zawiera w środku różne rzeczy takie, których się już właściwie nie używa, np. tasiemki z wyhaftowanymi monogramami, które się wszywało w koszule.

Czy to są inicjały właścicieli tych rzeczy?


-  To są inicjały potencjalne, możliwe do wykorzystania. Tych tasiemek jest mnóstwo. Są też kołnierzyki, które przyczepiało się do koszul - takie wykrochmalone sztywne, guziki, szpilki do kapeluszy, nieużywane rękawiczki przedwojenne, tak małe, że nie do włożenia dziś na dłoń dorosłej kobiety, albo przyrząd do zapinania butów na guziki - rzecz kompletnie dziś nieznana. To jest pudło, którym ja bawiłam się jako dziecko. Jak ja to pudełko dostałam do rąk to ono już miało kilkadziesiąt lat, tak jak rzeczy w środku. A co dopiero teraz..

Skąd się wzięło u was w rodzinie to pudełko?

- Mój tata jest typem zbieracza, zbiera niektóre rzeczy, ale tak bardzo na poważnie i bardzo dobrze się na nich zna. To mu się zmienia - kiedyś były starodruki, potem wykopaliskowe butelki, przez wiele lat zbierał pieczęcie i jest jednym z lepszych specjalistów w tym temacie  A w tej chwili pieczęcie mu odeszły i zaczął zbierać kafle, stare, pięknie rzeźbione kafle piecowe...

Reklama

Co on robi z tymi kaflami?

- Po prostu je ma. I to sprawia mu przyjemność. Tak samo było z tłokami pieczętnymi, z których część pojechała na wystawę na Wawel, bo kolekcja była tak imponująca.

Czy wiecie do kogo należały te rzeczy z pudełka? Czy one wyzwalają jakieś rodzinne opowieści?

To pudełko wyzwala bardziej opowieści o tym, jak mój tata rozwijał swoją pasję zbieracza. Urodził się w 1937 roku, więc tuż po wojnie był już nastolatkiem i miał bardzo burzliwe życie. Był lekko nieznośny i ciągle lądował gdzieś za karę. Ale też był osobą o nieprawdopodobnych horyzontach i otwartej głowie, lubiącą ludzi, opowieści. Wiemy, że te rzeczy były ze sklepu, który przetrwał po wojnie i potem wyprzedawał swoje produkty. I to pudło było w moim dzieciństwie takim katalizatorem opowiadania historii przez mojego tatę. On mi wyjaśniał, do czego służyły poszczególne przedmioty. Z kolei moja babcia nosiła jeszcze takie szpilki w kapeluszach i to była część jej opowieści. Cała ta anegdota z pudłem skojarzyła mi się z kartami, które są zawarte w grze planszowej, o której mówimy. Pomyślałam sobie, że inspirując się obrazkami z tych kart nie tylko moi rodzice, dziadkowie mieli by mnóstwo historii do opowiadania,  ale i ja stworzyłabym swoje! I tak samo było z rzeczami z mojego magicznego pudełka.

Czy tym pudłem bawią się teraz twoje dzieci?

- Mam w planach zajrzeć do niego razem z nimi i dziadkiem w najbliższym czasie. Jak dobrze znasz historię swojej rodziny i czy gromadzisz ją w jakiś sposób?Moja mama (aktorka Joanna Żółtowska, przyp, redakcji) napisała książkę pt. "Układanka" , w której zawarła wiele historii swojej rodziny i przy okazji tej książki dowiedziałam się różnych rzeczy o których wcześniej nie miałam pojęcia. Istnieje też książka, którą napisała osoba z rodziny od strony mojej mamy. Zebrane są w niej dzieje bardzo odległych nam kuzynów, przodków, osób, których istnienia wcześniej nie byłam nawet świadoma. Dzięki tym publikacjom poznałam trochę swoją dalszą rodzinę. Dotychczas jednak skupiłam się na historii najbliższych.

- Mój ojciec ma brata, który mieszka w Szwecji i nie mamy z nimi codziennego kontaktu, choć niewątpliwie dzięki współczesnej technologii znacznie łatwiej jest nam się porozumiewać, choćby przez skypa. Moja mama ma dwójkę rodzeństwa. Z jej siostrą, która mieszka w Warszawie spotykamy się częściej, ale już z bratem, który mieszka w Siedlcach jedynie okazjonalnie. Ja jestem jedynaczką i muszę przyznać, że nigdy nie było w nas bardzo rozbuchanej rodzinności. Dlatego, kiedy zaczęłam mieszkać sama i urządziłam pierwszą wigilię w swoim domu, to moim największym marzeniem było zebrać przy wigilijnym stole wszystkich, których się da, żebyśmy się wreszcie poznali. I tak też się stało, a teraz to już taka nasza mała tradycja. Potem, jak urodziły się dziewczynki, uznałam, że święta, w których uczestniczy dużo osób, to jest coś cudownego i że tak to właśnie powinno wyglądać zawsze.

A jak dziś wyglądają wasze zwyczaje świąteczne?

- Teraz sama staram się wprowadzać własne zwyczaje dla moich córek. Na przykład w tym roku wymyśliłam, że zrobię im własnoręcznie takie kalendarze adwentowe. Do tej pory, co roku dostawały tradycyjne kalendarze z czekoladkami, które z resztą były zjadane na raz, zanim nadszedł właściwy dzień. Tym razem sama kupiłam pudełeczka, połączyłam je w piramidkę, ponumerowałam i poza czekoladkami gdzieniegdzie powkładałam też drobne upominki. Ale najważniejsze w tym kalendarzu są wymyślone przeze mnie karteczki afirmacyjne, które należy odczytać na głos stojąc przed lustrem. Na przykład: Jestem mądra, jestem piękna, jestem dowcipna, mam ogromne możliwości przed sobą... Na każdy dzień inna. Te kartki z resztą też nie wzięły się znikąd.

- U mnie w domu panowała taka tradycja wymyślona przez ojca, że na święta i różne uroczystości typu urodziny, nie dostaje się prezentu od tak po prostu tylko wprowadzamy w sposób jego podarowania element zabawy. Tuż po przebudzeniu przy łóżku znajdujemy specjalne karteczki  - mogą być rymowanki lub zagadki typu: idź tam, gdzie jest najzimniej w całym domu. I wtedy dzieciaki gnają do lodówki i szukają następnej wskazówki na kartce, aż w końcu trafiają na właściwy prezent. To jest świetna zabawa, którą również one przygotowują z okazji naszych świąt. Myślę, że nasze córki, gdy dorosną, będą podtrzymywać tę tradycję w swoich domach, ze swoimi partnerami i dziećmi.

A pamiętasz jak spędzałaś święta Bożego Narodzenia w dzieciństwie?

- Moi rodzice rozeszli się, jak miałam kilkanaście lat i przez moment Wigilie były w dwóch domach. Na szczęście to trwało krótko. Potem udawało się to wszystko organizować tak, że byliśmy wszyscy razem - mój tata ze swoją partnerką, moja mama ze swoim partnerem, Taki patchworkowy miks świąteczny i to było super, było nas naprawdę dużo! Przy stole siedziała np. córka mojego dziadka - siostra mojej mamy, która jest  młodsza ode mnie. Dużo było w tym śmiesznych historii.

- Pamiętam, że jako nastolatka napisałam nawet opowiadanie dla Filipinki, o tej naszej rodzinie i zwyczajach świątecznych. I to opowiadanie zdobyło wyróżnienie i zostało wydrukowane. Wtedy taka rodzina jak nasza była jednak rzadkością, nie tylko dlatego, że ludzie rzadko się rozstawali, ale jak już to robili, to raczej się nie przyjaźnili. Ja ogromnie sobie cenię to, że  spotkamy się wszyscy z przyjemnością  i nie ma między nami żadnych niesnasek. Choć teraz jest nas już mniej, odeszli moi dziadkowie zarówno ze strony mamy jak i taty.

Czy jest pytanie, które chciałabyś zadać swoim dziadkom, a nie zdążyłaś?

- Teraz, gdy jako dorosła osoba mam więcej cierpliwości i uważności, pewnie inaczej słuchałabym ich opowieści. Tym, co chciałabym usłyszeć jest z pewnością historia miłosna mojej babci Amelii i dziadka Edwarda zwanego Edasem. Chciałabym się dowiedzieć, jak się poznali, jak zakochali w sobie. Jaki był dziadek - wiem od babci, że grał na instrumentach, znam go ze zdjęć, ale nie wiem, jaka jest ich wspólna historia i nawet nie wiem, czy zna ją mój tata. Z tego, co mówisz wynika, że sama masz już mnóstwo rzeczy, wspomnień, które wystarczyłby pozbierać, żeby wypełnić album "Opowiedz mi, babciu"...

- Tak, trochę mnie to przeraża, bo chciałabym jeszcze jednak nie być babcią przez jakiś czas (śmiech). Ale rzeczywiście te albumy są wspaniałymi prezentami nawet dla rodziców, bo warto zapisywać pewne anegdoty, wydarzenia na bieżąco, żeby z czasem nam gdzieś nie umknęły. Należałoby tylko dla mnie zmienić tytuł na "Opowiedz mi, mamo".

Wy chyba jesteście taką rodziną, która nie potrzebuje pretekstu w postaci gry planszowej, żeby opowiadać historie rodzinne?

- Staramy się. Mój tata, przez to swoje zbieractwo jest umocowany w historii, w opowieściach o ludziach przez pryzmat przedmiotów. Sam ma bardzo bogatą historię, przez okres wojny, po niezwykle barwne i burzliwe czasy powojenne, kiedy to ze względu na swój zawód (II reżyser), ale i usposobienie był absolutnym bywalcem, wszyscy go znali w Warszawie w tamtych czasach. I to właściwie on zaszczepił mi tę potrzebę snucia opowieści.

A jak wygląda relacja twojego ojca z wnukami?

- Dziewczynki go uwielbiają! On im przynosi całą masę takich nieoczywistych rzeczy do zabawy i wciąga je w tę swoją pasję, opowiada o przedmiotach, pokazuje, do czego one służą. Ostatnio przyniósł im stary drewniany plecak - zbity z jakiś desek powiązanych pasami. Albo łyżwy, przywiązywane do nóg! Mamy w domu bardzo dużo planszówek, przy których chętnie spędzamy wspólnie czas, poza tymi nowymi są oczywiście stare. Na przykład ostatnio mój tata przyniósł moim córkom klasyczne warcaby z lat 60-tych, o takiej ciekawej formie graficznej, albo klocki drewniane, czy zestaw mały inżynier, który ja z kolei kupiłam na Kole.

A jaką babcią dla twoich córek jest twoja mama?

- Moja mama jest dość specyficzną babcią, taką, która niekoniecznie umie się z dziewczynami bawić w dosłownym znaczeniu tego słowa. Raczej rozmawia z nimi jak z dorosłymi osobami, zabiera je do teatru, za kulisy, do kina i stara się pokazać świat ze swojej perspektywy, zarażając ich własnymi pasjami.

W co lubią się bawić twoje dziewczyny?

- Jak jestem w domu, to natychmiast ląduje na stole jakaś planszówka. Właściwie jak wchodzę do kuchni robić śniadanie, to zazwyczaj dziewczyny już mają przygotowany stół do jedzenie i rozłożoną planszę.

Jakie znaczenie w dzisiejszym świecie mają gry planszowe typu "Jak to wtedy było" lub albumy z serii "Opowiedz mi, babciu", "Opowiedz mi, dziadku", jaki jest sens w ich wydawaniu?

- Mają ogromne znaczenie. Dla nas planszówka typu "Jak to wtedy było" jest kolejnym elementem zabawy, pogłębiającym zwyczaj wspólnej rozmowy i opowieści. Wyobrażam sobie jednak, że dla wielu rodzin to może być niezłe wyzwanie w dzisiejszych czasach! I super, że powstają takie inicjatywy, które dostarczają pretekstu do rozmów, do poznania siebie nawzajem i swoich historii, choć w szerszym obrazku, trochę niepokojące jest to, w którą stronę zmierzamy. Warto czasem się nad tym zastanowić, zatrzymać na chwilę w tym pędzie. Jeśli chodzi o albumy to są przede wszystkim wyzwaniem dla dziadków. Przyjemnym, ale jednak wyzwaniem. Wiele z tych pytań zawartych na łamach albumów, z pewnością obudzi w nich przemiłe wspomnienia, a czasem bolesne, które pokażą, że być może czegoś jeszcze nie przepracowali? Pamiętajmy, że współczesna babcia i dziadek to także 40/50 -latkowie, ludzie w sile wieku, którzy wciąż sporo mogą w życiu zmienić i osiągnąć. Poza tym to jest przecudowne wspomnienie dla dzieciaków, pamiątka odręcznie spisana, będąca najcenniejszym podarunkiem, jaki możemy sobie wyobrazić. Ja na przykład bardzo długo prosiłam moją babcię Mariannę, która odeszła w tym roku, żeby napisała do moich dziewczynek jakiś list, ale niestety nie zdążyła tego zrobić. Wierzę że gdybym miała takie albumy i usiadła z nią nad nimi, to wspólnie byśmy je wypełniły wspomnieniami. Naprawdę warto takie rzeczy robić, bo one zostają, nawet kiedy nie ma z nami już tych osób.

Więcej informacji o grze pod linkiem http://mamdziecko.interia.pl/produkty-dla-dzieci/news-jak-wtedy-bylo,nId,2478295

https://allegro.pl/kategoria/towarzyskie-planszowe-6051

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy