Reklama

Już czas na przedszkole?

O tym wielkim dniu większość mam rozmyśla ze ściśniętym gardłem. Pierwszy dzień w przedszkolu to wszak duża sprawa. Jak tu oddać smyka na kilka godzin w obce ręce? Czy da sobie radę? Warto już teraz posłać syna lub córkę „do dzieci”, a może lepiej poczekać?

Z gotowością przedszkolną bardzo różnie bywa. Czasami największy problem jest nie z samymi maluszkami, a z zatroskanymi rodzicami (lub dziadkami), którzy nie wyobrażają sobie takiej rozłąki. Tak, bo to jedna z tych decyzji, do których trzeba dojrzeć i dotyczy to wszystkich zainteresowanych. Z drugiej strony, dziś do przedszkoli trafiają nawet dwuipółlatki. Niektóre radzą sobie świetnie, dla innych to jednak zdecydowanie za wcześnie. Zdarza się bowiem i tak, że chęć posłania dzieci w świat jest większa niż ich pęd do samodzielności.

A to potrafisz?

Placówka wybrana, miejsce zaklepane, zajęcia adaptacyjne zaliczone, worek na kapcie już czeka, podobnie jak reszta ekwipunku. To wystarczy? Otóż nie. Trzy- oraz czterolatki przed pójściem do przedszkola powinny opanować kilka niezbędnych umiejętności praktycznych, bo to nie mit, że im więcej kompetencji, tym mniejszy stres. Zwłaszcza podczas pierwszych, najtrudniejszych dni. Dziecko tak przygotowane nadąży za innymi, będzie robić to, co pozostałe maluchy, "nie zginie" w grupie. Warto jeszcze przed przedszkolnym debiutem poświęcić czas na trening w domu. Co dobrze jest przećwiczyć z malcem? Oto parę ważnych spraw:

Reklama

- Kwestie związane z ubieraniem się - uczymy wkładania kapci i innych niekłopotliwych elementów garderoby (staramy się, aby w miarę możliwości ta nie zawierała w ogóle kłopotliwych części), ustalania prawidłowych stron odzieży, trafiania w nogawki i rękawki. Nawet jeśli szkrab nie radzi sobie ze wszystkim idealnie, ważne, by podejmował próby. Panie na pewno mu pomogą. Co innego bowiem dyskretna pomoc, a co innego ubieranie go od stóp do głów, gdy obok czeka grupa.

- Obsługa w toalecie - trzylatek idący do przedszkola powinien umieć zgłaszać potrzeby fizjologiczne, podciągnąć sobie spodnie, umyć i wysuszyć ręce. Teoretycznie powinien też umieć wyszczotkować zęby (włącznie z płukaniem ust i wypluwaniem wody). Trzeba więc i to potrenować, ale wielu stomatologów i logopedów podkreśla, że dzieci, które nie opanowały jeszcze zdolności pisania, tj. nie mają dostatecznie rozwiniętej motoryki małej, nie umyją dobrze zębów. W domu zatem i tak lepiej będzie im w tym pomagać - w trosce o zdrowy uśmiech.

- Samodzielne jedzenie - maluch powinien umieć już pić z kubeczka (odmierzać niewielkie łyczki, by się nie krztusić), jeść przy pomocy łyżeczki i widelca (na korzystanie z nożyka przyjdzie czas). W domu rodzice i dziadkowie często wyręczają najmłodszych bojąc się, że obiad wystygnie, a wtedy nauka posługiwania się sztućcami spadnie na wychowawczynię. A ta podczas posiłku będzie miała pod opieką całą grupę...

- Poobiednie wyciszanie się - w dzisiejszych czasach niesławne leżakowanie nie musi być już koszmarem. Brzdące, które nie chcą spać, zwykle słuchają bajeczek czytanych przez panią albo cichutko się bawią. Aby konieczność wyciszania się nie sprawiała trudności, warto uwzględnić ją w codziennym domowym planie dnia, nawet jeśli brzdąc dawno już przestał sypiać w dzień.

- Sprzątanie po zabawie - złota zasada pt. "Zostaw pomieszczenie w takim stanie, w jakim je zastałeś" raczej nie sprawdzi się w przypadku młodszych przedszkolaków, ale ważne, by po skończonych harcach dziecko nie zostawiało porozrzucanych zabawek, a próbowało je uprzątnąć i odłożyć je na miejsce. Pokazujmy mu więc, że każda rzecz ma swój domek i musi do niego wrócić po zabawie.

- Podstawowe kompetencje społeczne - to właściwie rzecz najważniejsza. Przyszły przedszkolak musi wiedzieć, że należy dzielić się zabawkami, słuchać poleceń nauczyciela, choć to niełatwe - czekać na swoją kolej, używać magicznych: "proszę", "przepraszam", "dziękuję", słowem - powinien być gotowy do nawiązywania kontaktów i funkcjonowania z innymi, a tych ważnych umiejętności nie posiądzie inaczej niż ćwicząc je. I mając dobry przykład.

Sztuka rozstania

Nie ma co kryć, to niełatwy moment dla wszystkich zaangażowanych stron. Rodzice (a zwłaszcza mamy) często obawiają się, że ich dziecku, choćby szło do najlepszego przedszkola na świecie, będzie dziać się jakaś krzywda. Przecież nikt go tam nie utuli tak jak mama, nie nakarmi tak, jak ona to robi, nie odda całej swojej uwagi... Cóż, dzieci są mądre i doskonale wyczuwają zmiany nastroju opiekunów. Jeśli mama nie radzi sobie z tym wszystkim, może będzie lepiej, by przez jakiś czas malucha do przedszkola odprowadzał tata? Co jeszcze może pomóc? Przekonajmy się:

Opóźnienie startu - przedszkolne początki to zupełnie inna bajka niż pierwsze dni w szkole. Najczęściej wcale nie ma też potrzeby, by dziecko zaczynało rok w przedszkolu dokładnie 1 września. Wielu rodziców opowiadając o swoich doświadczeniach podkreśla, że w pierwszych dniach września o poranku zza przedszkolnych drzwi prawie zawsze słychać płacz dzieci. Oczywiście z każdym tygodniem jest lepiej, ale zwłaszcza pierwszego dnia nie brakuje stresów i łez. A jak wiadomo, gdy za mamą płacze jedno dziecko, natychmiast dołączają do niego inne i powstaje cały chórek! Jeśli nasza pociecha należy do szczególnych wrażliwców warto odłożyć jej debiut w roli przedszkolaka i wystartować np. w październiku.

Wyprawka - zwykle konkretne placówki przedstawiają listę rzeczy, jakie rodzic powinien nabyć, by odpowiednio wyekwipować malucha. Listy te różnią się między sobą (np. niektóre przedszkola wymagają przyniesienia kompletów pościeli, inne je zapewniają). Ważne, by rzeczy dziecka podpisywać, np. na metce (to wielkie ułatwienie dla pań). Na zakupy idziemy oczywiście ze smykiem i w miarę możliwości pozwalamy mu wybierać poszczególne elementy wyprawki. Opowiadamy, co kupujemy i dlaczego. Okażmy przy tym entuzjazm! Wszystko po to, by nadchodzące zmiany kojarzyły się z czymś przyjemnym.

Pozytywne nastawienie - nawet jeśli nie braliśmy udziału w programie adaptacyjnym (nie zawsze takie są prowadzone, jak też nie zawsze mamy czas i możliwości, by się nań zapisać), a do wielkiego dnia zostało mało czasu, możemy pomóc dziecku oswoić temat. Opowiadajmy mu o przedszkolu, dużo i często, kreśląc te wizje w jasnych barwach - co będzie robiło, jak się bawiło, etc.

Przenigdy nie straszmy przedszkolem, leżakowaniem, karnym jeżykiem ani innym kątem! Wybierzmy się na spacer w okolicy, by malec zobaczył budynek i jego otoczenie. A jeśli będzie możliwość obejrzenia wnętrza - skwapliwie z niej skorzystajmy.

Na pożegnanie zostawmy smykowi jego ulubioną przytulankę i zapowiedzmy, kiedy po niego przyjdziemy. Pamiętajmy, żeby operować na konkretach, np. "Przyjdę po obiadku" (i słowa dotrzymać!) Trzylatkowi nieznającemu się na zegarku nic nie powie informacja, że mama wróci o dwunastej.

Czasami jednak wszystko zawodzi, bądźmy więc gotowi i na taki scenariusz. Jeśli malec reaguje histerią, gdy tylko znikamy mu z oczu, zanosi się płaczem i żadne próby uspokojenia nie działają, nie róbmy niczego na siłę. Widocznie jeszcze nie czas. 

Ach, te choroby!

Czasem rodziców przeraża nie tyle wizja rozłąki, co niesławne przedszkolne chorowanie. Są maluchy, które chorują po samym tylko kontakcie z "przedszkolnym" dzieckiem, a co będzie, gdy i one zaczną uczęszczać do placówki? Karuzela z chorobami może trwać od września do maja!

Pediatrzy są jednak zgodni - maluchy, które zaczynają edukację przedszkolną chorują dużo (zazwyczaj najwięcej w pierwszym roku uczęszczania), ale w ten właśnie sposób budują swoją przyszłą odporność. Później, już w szkole, będą chorować znacznie mniej. Z kolei dzieci, które do przedszkola nie chodziły zazwyczaj to w szkole zaczynają łapać kolejne infekcje. Zazwyczaj, bo i to tej reguły bywają wyjątki.

Wygląda na to, że najmłodsi po prostu muszą odchorować swoje. Rodzicom trudno to przyjąć, ale niewiele można na to poradzić. Prawie nie ma dzieci, które wcale nie chorują, ale i w tym względzie są znaczne różnice indywidualne.

Są też niestety rodzice, którzy opacznie rozumieją słowa lekarzy o nabywaniu odporności i posyłają do przedszkola kaszlące i pociągające nosem pociechy, ufając, że to będzie sprytna strategia na ich uodpornienie. Cóż, widocznie nie wpadli na to, że przy okazji rozchoruje się połowa grupy, a to, co wydawało się "lekkim przeziębieniem" syna lub córki skończy się zapaleniem oskrzeli. W wielu placówkach regulamin zabrania przyprowadzania gorączkujących dzieci, ale rodzice powinni wiedzieć, że decydujące jest oświadczenie lekarza, że smyk już nie zaraża, a nie ich osądy na oko.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy