Reklama

Małe dziecko a wysokie technologie

Niemowlęta poprzyklejane do telewizyjnych ekranów, dwulatki z tabletami, biegłe w programowaniu przedszkolaki - takie widoki nikogo już nie dziwią, bo dzieci szybko chwytają nowości. Tymczasem neurolodzy i logopedzi biją na alarm.

Gdy maluch zaczyna majstrować przy tablecie czy smartfonie, zwykle rozczula swoich opiekunów. Rodzice będą zaskoczeni, gdy zobaczą, jak ich uczęszczający do żłobka brzdąc, opanował obsługę iPoda. Nic, tylko puchnąć z dumy. Z drugiej jednak strony pojawia się groźba późniejszych problemów z koncentracją, odczytywaniem subtelnych komunikatów interpersonalnych, czy też kłopotów z nauką, a nawet wizja strukturalnych i funkcjonalnych zmian w mózgu. Do tego dorzućmy jeszcze opóźniony rozwój mowy, stanowiący jedną z największych bolączek najmłodszych cybermaniaków.

Reklama

Lista potencjalnych zagrożeń związanych z przedwczesną inicjacją technologiczną budzi niepokój swą długością. Oczywiście nie brak rodziców zapewniających, że ich dzieci oglądają telewizję od świtu do nocy, obsługują komputer lepiej niż oni sami, a jednocześnie rozwijają się świetnie, ba, mówią jak najęte. Są i tacy, którzy wierzą wręcz w dobroczynne oddziaływanie tego typu mediów na młodziutki umysł. Jak jest naprawdę?

Na to jeszcze masz czas

Sprawne posługiwanie się nowymi mediami to ważna umiejętność, którą nasza pociecha prędzej czy później i tak posiądzie. Paradoksalnie jednak, im wcześniej, tym gorzej. Do harmonijnego rozwoju potrzeba dziecku umiejętnej stymulacji polisensorycznej, czyli oddziałującej na wiele zmysłów. Świat pachnie, ma kolory, smaki, głębię oraz faktury. Migające obrazki z monitora są pozornie atrakcyjne, ale tak naprawdę spłaszczają rzeczywistość, redukując ją do dwóch wymiarów.

Mózg najintensywniej rozwija się przez pierwsze 6 lat życia dziecka, wtedy też jest najbardziej chłonny i może zapisać najwięcej informacji. Tyle w teorii. Obecnie maluchy są dosłownie przebodźcowane, co już zaczyna być poważnym problemem. Nie radzą sobie z taką ilością treści, którą muszą w szybkim tempie przetworzyć. Jak przekonuje logopeda i psycholog prof. Jagoda Cieszyńska, bodźce docierające do młodych główek powinny być w równowadze: te płynące ze środowiska oraz te generowane przez kontakty z innymi ludźmi. "Codzienny kontakt z zaawansowaną technologią osłabia np. połączenia neuronalne odpowiedzialne za przetwarzanie informacji płynących z bezpośredniego kontaktu interpersonalnego" - podkreślała ekspertka w rozmowie z Polskatimes.pl. 

Zdaniem specjalistów, malec może mieć kontakt z wysokimi technologiami dopiero wtedy, gdy nauczy się już płynnie mówić. A zatem dzieci, nawet do 3. roku życia, nie powinny oglądać telewizji w ogóle, nie mówiąc już o korzystaniu z innego rodzaju zdobyczy techniki, jak drony, smartwatche, laptopy, notebooki, interaktywne gadżety, a nawet, w niektórych przypadkach, powinny omijać radio szerokim łukiem. Nie oznacza to, że starszaka można już pozostawić z sam na sam z telewizorem i nieograniczonym dostępem do kreskówek. Powinny wystarczać mu króciutkie seanse, najwyżej 10-15 minutowe. Najlepiej, by nie oglądał ich w samotności, tylko z dorosłą osobą.

To, co dobre

Dzieci to mali wzrokowcy, pozbawienie ich tej przyjemności wydaje się niemal okrucieństwem. Na szczęście znaczna część rodziców chce podejść do tego tematu zdroworozsądkowo i dawkować dzieciom tego rodzaju zajęcia. Koniec końców większość z nas oglądała w dzieciństwie kreskówki w telewizji, młodsze pokolenie miało już wtedy styczność z komputerem, a mimo to nauczyliśmy się czytać i pisać. Interpretujemy mimikę współrozmówców, ogarniamy temat interakcji społecznych i w ogóle wyszliśmy na ludzi.

Co więcej, nie brak przecież gier i programów telewizyjnych, których korzystny wpływ został udowodniony naukowo. Weźmy na przykład komputerowe gierki przestrzenne i klasykę - Tetris, czyli spadające, dające się rotować klocki. Tego rodzaju rozrywki sprawiają, że mózg gracza zaczyna pracować wydajniej, a procesy myślowe stają się bardziej efektywne. Ponadto wspólne granie czy uczenie się programowania z rodzicem jest wartościowe, bo to czas spędzany razem. Dlatego nie można jednoznacznie twierdzić, że technologie to samo zło i należy izolować od nich dzieci.

Podobnie wygląda sprawa z telewizją, są w niej audycje z autentycznymi walorami edukacyjnymi, jak np. „Ulica Sezamkowa” czy dokumentalne filmy przyrodnicze. Oczywiście nawet tych programów dziecko nie powinno oglądać w nadmiarze, wystarczy jeden odcinek dziennie, by skorzystało. Jak ze wszystkim - najważniejszy wydaje się umiar. Starannie wyselekcjonowane programy w małych dawkach rzeczywiście poszerzają wiedzę o świecie. W przeciwieństwie do oglądania wszystkiego jak leci, bez żadnej kontroli czy rodzicielskiego komentarza. Wobec tego sensowne będzie reglamentowanie mniej lub bardziej innowacyjnych atrakcji.

Mała hipnoza

Zagorzali przeciwnicy karmienia najmłodszych wysokimi technologiami, raz po raz sięgają po wyjątkowo ciężkie działa. Przede wszystkim wskazują oni na fakt, że są też wśród nas tacy rodzice, którzy umiaru nie znają. I dla których zapping, czyli skakanie z kanału na kanał z prędkością błyskawicy, jest rozrywką samą w sobie. Jeśli malcy widzą mamę czy tatę, którzy nie rozstają się z telefonem bądź tabletem, automatycznie kodują sobie, że te akcesoria są ważne, stanowią nieodłączny element codzienności. A brzdące tym nasiąkają. Nie brakuje też domów, gdzie włączony od świtu po zmierzch telewizor staje się tłem powszednich aktywności, dorośli się do tego przyzwyczajają, a co dopiero dzieci! One tylko pozornie puszczają te treści mimo uszu.

Wyobraźmy sobie, co rozmiłowane w kreskówkach maluchy robiłyby, gdyby nie rodzicielski nadzór? Prawdopodobnie w większości przesiadywałyby przed monitorami aż do rozkosznego znudzenia, które szybko nie nastąpi. Całodzienne maratony z animacjami wyrządzają trudno odwracalne szkody. A to już jest swoisty trans. Wtedy nawet przemiana materii nie funkcjonuje jak powinna, a mały człowiek zwolniony jest z obowiązku myślenia. Jedyne co musi, to biernie siedzieć i przyjmować to, czym karmią go producenci programów. Gotowe obrazki, które szybko się zmieniają. Dziecko wtedy dosłownie się wyłącza. Siedzi jak zaczarowane. Można odnieść wrażenie, że nic do niego nie dociera.

W Stanach Zjednoczonych od lat masowo wydawane są płyty DVD dedykowane niemowlętom, funkcjonuje nawet niemowlęca telewizja BabyFirstTV. Odpowiednik tej ostatniej przywędrował też do Polski. Według doniesień zza oceanu, już kilkumiesięczne szkraby wpatrują się w ekran, średnio przez 40-60 minut dziennie. Z kolei niespełna roczne niemowlęta robią to jeszcze dłużej. Co gorsze, ich narząd wzroku nie osiągnął jeszcze dojrzałości. Co maluchy wynoszą z tych projekcji? Oczywiście nic. Dla nich to zlepek niewiele znaczących migających obrazków i kolorów, generujący w ich głowach chaos.

Pranie mózgu już od rana?

Na czym polega zgubny nadmiaru wpływ telewizji i innych elektronicznych mediów? Przede wszystkim są one wysoko uzależniające. Szkockie badania, podczas których pod lupę wzięto reprezentatywną próbę 200 dzieci w młodszym wieku szkolnym, wykazały, że kilkulatki reagują na widok telewizora tak, jak alkoholicy na ryciny przedstawiające napoje z procentami. Część logopedów zajmuje dość kategoryczne stanowisko, wskazując na zgubne skutki nadmiernej stymulacji prawej półkuli mózgu, co ma miejsce w przypadku korzystania z wysokich technologii przez maluchy. Wskazują także na ubóstwo słownikowe małych telemaniaków.

Rozszerzając nieco kwestię problemów z mową, należy wziąć pod uwagę, że przesiadywanie przed włączonym odbiornikiem lub bierne jego słuchanie przez dzieci w konsekwencji sprawia, że mózg odbiera mowę ludzką po prostu jako dźwięk, a nie tak, jak to być powinno, czyli przekaźnik znaczeń. W dłuższej perspektywie umysł traktuje ją jako mało istotną i wypycha ze świadomości. Podobnie, jak dorosły mózg potrafi się wyłączyć na odgłosy tykającego zegara czy pracującego filtra z akwarium.

Co to oznacza w praktyce? Mózg, do którego tłoczy się cyfrowe bodźce przeprogramowuje się i zaczyna wyraźnie preferować obrazy, stąd też spowolniony rozwój mowy. Zdecydowanie gorzej wygląda też kwestia rozumienia społecznych gestów, przekazów pozawerbalnych. Badania wykazały, że niemowlęta zetknięte z nowymi technologiami nie utrzymują kontaktu wzrokowego, spada ich zdolność do koncentracji wzroku na ludzkiej twarzy, co według psychologów stanowi umiejętność wrodzoną.

Dziecko nawykłe do kontaktu z elektronicznymi mediami będzie oczekiwać tak silnych i atrakcyjnych bodźców jak te, które napływają do niego z telewizji. A z krzykliwymi kolorami i mnogością efektów wygrać trudno. Takie treści wydają się dużo bardziej interesujące, jednak dodatkowo zwalniają z używania wyobraźni. Malec słuchając głosów z tv nie uczy się też naprzemiennej rozmowy, co jest w prawidłowym wydaniu możliwe tylko w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem. Słowem, szkody narastają. Długofalowe konsekwencje tak naprawdę dadzą o sobie znać za kilka lat, teraz można jedynie przewidywać i gdybać.

Co czynić, gdy dostrzeżemy, że mowa dziecka jest wyraźnie opóźniona i nie postępuje? Czy możemy coś zrobić jeszcze zanim udamy się z malcem do logopedy? Terapeuci Metody Krakowskiej w pierwszej kolejności zalecają całkowite odstawienie na bok wszelkich wysokich technologii, w tym także radia oraz wszelkiego rodzaju dźwiękowych, gadających zabawek. Po prostu wyjmijmy z nich baterie. Jeżeli będziemy proponować dzieciom inne, ciekawe aktywności, z czasem nawet najwięksi telemaniacy przekonają się do nich.

Należy jednak z całą mocą podkreślić, że tak bezwzględne zakazy dotyczą jednak dzieci, których mowa nie rozwija się prawidłowo. W zamian należy im zaproponować inne atrakcje. Trzeba uaktywniać lewą półkulę mózgową u maluchów, a tu pomoże wspólne czytanie książeczek, śpiewanie, recytowanie, rozmowy... a także zabawy na świeżym powietrzu. Dzieci mają przecież ogromną potrzebę ruchu, która wydaje się uśpiona, gdy małe rączki pochwycą tablet.

A co w sytuacji, gdy nasze dziecko nie przejawia żadnych deficytów, a intensywnie domaga się kreskówek? Nie ma obawy, że prawidłowo rozwijające się dziecko przestanie mówić, gdy obejrzy animację  w telewizji. Nie należy popadać w przesadę. Jednak dzieciom na pewno wyjdzie na zdrowie, jeżeli ustalimy dzienne limity oglądania i będziemy się ich trzymać. Nie powinno się czynić z nowych technologii narzędzia karania, nagradzania czy pocieszania, wówczas nadaje im się zbędną rangę.

Nie trzeba też dziwić się zagonionym rodzicom, którzy dla świętego spokoju raz na jakiś czas włączą dziecku film animowany. To żaden grzech. Choć zapewne nie zgodzą się z tym ortodoksyjni przedstawiciele drugiego bieguna - rodziny, które wychowują dzieci bez telewizora. Jeszcze 20 lat temu brak tego sprzętu w domu był czymś wstydliwym. Teraz jest trendy. Zdaniem wielu, to jednak przesada. Osoby krytycznie nastawione do takiego pomysłu twierdzą, że nie jest sztuką pozbyć się z domu telewizora i pozować na trendy rodzica - sztuką jest nauczyć dzieci, jak rozsądnie korzystać z nowych technologii. Walka z nowymi technologiami jest przegrana z góry, zresztą po co z nimi wojować? Współczesna, postępująca cyfryzacja wyposażyła nas w rozwiązania, o których dawniej nie śmieliśmy nawet marzyć. Dobrze, jeśli i dorośli, i dzieci, będą korzystać z nich z głową.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy