Reklama

Narodziny w wyjątkowym czasie

Dzieci naszych czytelniczek przyszły na świat w szczególnym momencie – w Wigilię, w dniu urodzin taty i tuż po ślubie rodziców. Okazja do świętowania była więc podwójna! Oto ich opowieści...

Poród przy kolędzie

Nie było choinki ani wieczoru spędzonego w gronie rodziny. Za to była Wiktoria...

- Moja córeczka miała się urodzić 6 lutego. Około 20. tygodnia ciąży poczułam lekkie skurcze. Ginekolog stwierdził jednak, że nie są niebezpieczne.

- Minęło kolejnych 10 tygodni i znów pojawiły się skurcze, tym razem o wiele silniejsze. Małej wyraźnie bardzo spieszyło się na świat... Wybrała sobie na urodziny wyjątkowy dzień - mówi Magdalena Mucha z Jastrzębia Zdroju, mama Wiktorii.

- W 33. tygodniu ciąży, dokładnie 22 grudnia, trafiłam do szpitala, bo odeszły mi wody płodowe. Lekarze szybko się mną zajęli. Dostałam sterydy, żeby małej rozwinęły się płucka, i kroplówkę na zatrzymanie porodu.

Reklama

- Chcieli mnie przytrzymać jeszcze ze dwa dni. Najgorsze, że musiałam być na czczo, bo w każdej chwili mogłam urodzić. Lekarz pozwolił mi tylko wypić trochę wody.

- Miałam czekać do 24 grudnia - gdyby do tego momentu nic się nie zmieniło, planowane było cesarskie cięcie. Przyszła Wigilia, zrobiono mi badanie. Okazało się, że mam skurcze i dwa centymetry rozwarcia!

- Lekarka powiedziała, że spróbujemy porodu naturalnego, a jeśli się nie uda, zakończy się operacją. Szybko zadzwoniłam do mamy, bo od początku chciałam, żeby to ona towarzyszyła mi przy narodzinach córeczki. Bardzo płakałam.

- Strasznie bałam się o moje maleństwo, poza tym byłam wykończona tą głodówką i skurczami. Przeniesiono mnie na porodówkę, gdzie dostałam kroplówkę na wywołanie porodu. Potem wszystko już poszło bardzo szybko.

- Poród był co prawda bolesny, ale miałam miłe towarzystwo - była ze mną mama i położna, którą znałam ze szkoły rodzenia.

- Moja córeczka pojawiła się na świecie o 19.25, przy dobiegających nas dźwiękach kolędy "Bóg się rodzi". To było naprawdę niesamowite, podwójnie wyjątkowe przeżycie.

- Wiktoria urodziła się z włoskami na główce, co też mnie kompletnie zaskoczyło, bo myślałam, że jako wcześniak w ogóle nie będzie ich miała na samym początku. Świąt nie spędziliśmy co prawda rodzinnie, jak zazwyczaj, ale i tak będziemy ten czas wspominać z uśmiechem na ustach!

Niespodzianka dla taty!

Julia nie mogła bardziej ucieszyć mojego męża - po prostu zjawiła się w jego urodziny!

- Przez całą ciążę nie miałam żadnych problemów, wszystko przebiegało prawidłowo. Bałam się jednak porodu, bo jestem bardzo wrażliwa na ból i łatwo mdleję. Moja ginekolog zapewniała, że kiedy kobieta rodzi, jej organizm sam mobilizuje się do działania.

- Przekonała mnie w końcu, że sobie poradzę... Pierwsze delikatne skurcze poczułam rano, tydzień po planowanym terminie. To był też dzień urodzin mojego męża - wspomina Monika Gajewska z Bydgoszczy, mama Julii. - Wieczorem skurcze zaczęły przybierać na sile, więc szybko pojechaliśmy do szpitala. W czasie badania KTG odeszły mi wody i od razu zostałam odwieziona na porodówkę.

- Cały czas robiło mi się słabo, więc podłączono mi tlen. Mój poród postawił na nogi cały personel, kiedy zaczęło gwałtownie spadać tętno dziecka. Czułam się tak źle, że nie byłam w stanie przeć.

- Lekarz powiedział w pewnym momencie, że daje mi ostatnią szansę - muszę się zmobilizować, bo inaczej będzie musiał użyć kleszczy, a to zawsze grozi powikłaniami. Przy kolejnym parciu docisnął mi brzuch i... córcia przyszła na świat!

- Nie płakała, bo była podduszona pępowiną. Na szczęście później nie mieliśmy problemów z jej zdrowiem, rozwija się jak inne dzieci. A mój mąż nie mógł sobie chyba wymarzyć lepszego prezentu! Julia nie mogła bardziej ucieszyć mojego męża - po prostu zjawiła się w jego urodziny!

Szczęśliwa kumulacja

Najpierw nasz ślub, a zaraz potem narodziny Marysi... To były niesamowite emocje.

- Czekaliśmy na naszą córeczkę Marysię z niecierpliwością, bo była naszym pierwszym dzieckiem. Wiedzieliśmy, że dostanie imię po mojej babci. Przez całą ciążę chcieliśmy wziąć ślub, ale lekarz odradzał nam ten pomysł, bo uważał, że zbyt duży stres może wywołać przedwczesne skurcze.

- Zwlekaliśmy więc z tym do ostatniej chwili. Szykując się do uroczystości, nie mieliśmy pojęcia, jak szybko staniemy się rodzicami - opowiada Ewelina Brodalka z Małej Wsi, mama Marysi.

- Pobraliśmy się 13 października. W dniu ślubu byłam bardzo zmęczona i nic mi się nie chciało robić, chociaż przez całą ciążę byłam bardzo aktywna. Podczas składania przysięgi nerwy wzięły górę i zaczęłam troszkę panikować.

- Dzidzia szalała w środku, a gdy już wróciliśmy do domu, mój brzuch miał taki dziwny kształt, że byłam pewna, że zaraz urodzę. A przecież nawet nie zdążyłam przygotować torby!

- Jednak myliłam się, Marysia jeszcze trochę poczekała. Minęły dwa dni, gdy rano w poniedziałek zorientowałam się, że to już. Natychmiast obudziłam męża, spakowaliśmy się i pojechaliśmy do szpitala.

- Nie spieszyliśmy się nawet specjalnie, po drodze wstąpiliśmy jeszcze do apteki, zatankowaliśmy samochód i wyjęliśmy pieniądze z bankomatu. Na porodówkę weszłam sama - mąż mnie rejestrował, a ja przebierałam się do badań.

- Moja mama z ciocią czekały na korytarzu i tak samo jak my nie mogły się doczekać Marysi. Gdy urodziła się nasza perełka, moja mama weszła do mnie i jeszcze przy niej urodziłam łożysko.

- Widziałam, że robi wszystko, żeby nie rozpłakać się ze wzruszenia... Przekonałam się wtedy, jak bardzo obecność bliskich osób pomaga przy porodzie. Dzisiaj nasza Marysia jest zdrową, śliczną i przez cały czas uśmiechniętą dziewczynką, wszyscy się z niej cieszymy. Była najwspanialszym prezentem z okazji ślubu!

Mam dziecko
Dowiedz się więcej na temat: Wigilia | urodziny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy