Reklama

Pozwólmy dziecku się przewrócić!

Mówimy: „Nie wchodź tam, bo spadniesz”, „Nie męcz się, ja to zrobię”. Chronimy nasze dzieci, bo je kochamy. Tylko czy czasem nie przesadzamy? Czy zawsze mamy rację?

Gdy jesteśmy dziecku potrzebni, czujemy się spełnieni jako rodzice. Dlatego staramy się rozpiąć nad nim opiekuńczy parasol ochronny. Psychologowie tłumaczą, że jeśli nie nauczymy się stopniowo odcinać pępowiny, w przyszłości dziecko będzie od nas uzależnione. Nadopiekuńczość nie jest cechą dobrego rodzica.

Powinien on potrafić dać dziecku autonomię, a sam pozostać tylko jego dobrym duchem, pokazującym kierunek. Inaczej dziecko nie ma motywacji do działania. W efekcie może wyrosnąć na osobę bezradną i pozbawioną pewności siebie.

Niech ćwiczy nowe umiejętności

- Pozwólmy, by trzylatek ubierał się samodzielnie - radzi Monika Perkowska. - To nie jest łatwe, gdy rano spieszymy się, by odstawić go do przedszkola i zdążyć do pracy. Nie ma rady, trzeba wstać wcześniej. Bo dziecko łatwo przyzwyczaja się, że w domu jest obsługiwane przez opiekunów. I potem tę pomoc wymusza. A my dziwimy się, gdy wychowawczyni w przedszkolu mówi, że ona problemu nie ma, bo nasz Jaś świetnie radzi sobie sam. - Odpowiedź jest prosta. W przedszkolu dzieci dostają tyle czasu na ubranie się, ile potrzebują - mówi Monika Perkowska.

Reklama

- Maluch w tym wieku chce być samodzielny i wyraża swój bunt przeciw pomocy. Woła: "Ja sam!", gdy chce odstawić kubek na stół. Co wtedy zwykle robi mama czy babcia? Rzuca się, by mu pomóc. Tymczasem lepiej byłoby, gdybyśmy pozwolili mu postawić ten kubek na stole. Wyleje trochę soku? Za piątym razem mu się uda i będzie z tego dumny.

- Jeśli utwierdzimy dziecko w przekonaniu, że nie da sobie rady, z czasem zacznie unikać samodzielności - uprzedza Monika Perkowska.

Spróbujmy zachować spokój

- Dziecko nadopiekuńczych rodziców łatwo rozpoznać na placu zabaw - mówi psycholog. - Zazwyczaj jest spięte, czujne, tak jakby przez cały czas słyszało ostrzeże dzieckunia mamy. Gdy się uderzy, od razu szuka jej wzrokiem. Jeśli zareagujemy nerwowo, uwierzy, że stało się coś złego. Tymczasem w większości wypadków wystarczy je tylko przytulić, bo oczekuje od nas pocieszenia i wsparcia. Nie mówmy: "Idziemy do domu, to nie dla ciebie", tylko pozwólmy wrócić do zabawy. Przecież każdy może się przewrócić! Pokazujmy też, że zaczynamy traktować je jako partnera.

- Dziecko, które ma 6-7 lat, może samo pójść do pobliskiego sklepu - zapewnia Monika Perkowska. - W czasie pierwszych zakupów wejdźmy z nim do sklepu, ale pozwólmy wszystko robić samodzielnie. Jeśli spotkana na spacerze sąsiadka zapyta je o coś, nie zawstydzajmy go stwierdzeniem: "Zaniemówiłeś?". Spokojnie poczekajmy, aż dziecko samo powie, ile ma lat albo jak wabi się jego pies.

To nie my chodzimy do szkoły

Nie pakujmy szkolnego plecaka nawet pierwszakowi. Możemy zapytać, czy pamięta o potrzebnych rzeczach, ale włożyć je do plecaka powinien już sam. Nie jedźmy do szkoły "na sygnale", by mu przekazać książkę czy strój do WF, o których zapomniał. Inaczej dziecko nauczy się, że to mama ma o wszystkim pamiętać. A gdy wróci ze szkoły, nie skazujmy się dobrowolnie na wspólne odrabianie lekcji.

- Rodzice dziś rozwiązują za dziecko zadania, szukają kredek, czytają mu na głos lektury - mówi psycholog. - W ten sposób zdejmują z dziecka odpowiedzialność za jego stopnie! Spróbujmy zmotywować je do samodzielnego wysiłku. Umówmy się, że jeśli uzyska dobrą średnią ocen, będzie mogło pojechać na wymarzony obóz. Niech samo wybiera przedmioty, które podwyższą mu średnią. Potem nie umniejszajmy jego starań. Zamiast narzekać: "Piątka z WF-u? A dlaczego nie z matematyki?", doceńmy jego samodzielność.

- Z drugiej strony rodzice zbyt łatwo zgadzają się, gdy dziecko oznajmia, że nie chce iść do szkoły, bo zapomniało nauczyć się wiersza - mówi Monika Perkowska. - W ten sposób uczymy je, jak unikać odpowiedzialności. Nie bójmy się powiedzieć, że chodzenie do szkoły to jego obowiązek, taki sam jak dla nas praca. Ale że za uwagę w dzienniczku czy gorszy stopień nie straci naszej miłości.

Lepiej nie być "helikopterem"

Rodzic "helikopter", chcąc zapewnić swojemu dziecku bezstresowe życie i sukces, nieustannie "krąży" nad nim, sterując jego działaniem i we wszystkim wyręczając. Pojęcie to stworzył kanadyjski publicysta Carl Honore, autor książki "Pod presją. Dajmy naszym dzieciom spokój" (wyd. Drzewo Babel, 2011 r. ). Napisał w niej, że o ile dzieci wychowane w XX w. były "dziećmi wolnego czasu", te z XXI w. są "dziećmi zarządzania". Tymczasem badania pokazują, że efektem nadmiernej troski rodziców jest zaniżona samoocena dziecka, brak samodzielności i problemy z podejmowaniem decyzji nawet w dorosłym wieku. A także zagrożenie depresją.


Tekst: Iwona Milewska

Olivia
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy