Reklama

Przyjaciółki na dobre i na złe

„Czasem jesteśmy bliżej siebie, czasem dalej, ale zawsze moja przyjaciółka stoi za moimi plecami jak anioł stróż”. Trzy pary przyjaciółek opowiadają, dlaczego prawdziwa kobieca przyjaźń jest nie do zdarcia. Bywa silniejsza od dzielących je kilometrów. Potrafi trwać na przekór losowi, który często prowadzi przez życie różnymi ścieżkami.

Magda, 40 lat, mama dwójki dzieci, prowadzi bistro na warszawskiej Saskiej Kępie.

Poznałyśmy się w szkółce tenisowej w parku Skaryszewskim. Miałyśmy po siedem albo osiem lat. Sympatię poczuli do siebie także nasi rodzice. Zaczęliśmy się odwiedzać w weekendy. Okazało się, że latem oni jeżdżą do Juraty, a my do Jastarni.

Umawialiśmy się więc przy wejściu na plażę i całe dnie spędzaliśmy ze sobą. Pod koniec podstawówki wyjeżdżałyśmy razem na obozy narciarskie, potem byłyśmy na kursie językowym. Agata była taką równiachą, można z nią było zawsze fajnie pogadać, porysować, poczytać. Była i jest bardzo spokojna, prostolinijna w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Reklama

Ale też asertywna, kiedy potrzeba, a przy tym bardzo ambitna i pracowita. Ale przede wszystkim jest niekonfliktowa. Nie przechodziła nastoletniego buntu. Ja tak. Wtedy się pierwszy raz na chwilę oddaliłyśmy od siebie. Potem poszłyśmy na różne studia. Agata jest mądra, towarzyska, zabawna i zawsze dotrzymuje słowa.

Lubiana przez wszystkich, a w szczególności przez moją mamę, która darzy Agę szczególnie ciepłym uczuciem. Cieszę się z jej osiągnięć i lubię chwalić się nią i przedstawiać jako najlepszą w mieście scenografkę. Myślę, że Ewa i Andrzej, jej rodzice, byliby z niej bardzo, ale to bardzo dumni.

Jest i będzie

Po studiach widywałyśmy się rzadziej, głównie u wspólnych znajomych. Ale obie miałyśmy świadomość, że wystarczy jeden telefon, żebyśmy wszystko rzuciły i przyjechały, jeśli będzie taka potrzeba. Gdy się zaręczyłam, poprosiłam ją, by robiła zdjęcia na moim ślubie. I znów się widywałyśmy, nie jakoś regularnie, ale z potrzeby serca.

Miałam dzieci, Agata nie, więc inaczej żyłyśmy, inaczej spędzałyśmy czas, ale takie poczucie, że ona jest i będzie w moim życiu, nigdy mnie nie opuściło. Po tylu latach chyba bardziej traktuję ją jak siostrę niż przyjaciółkę. Niedawno znowu się dużo o sobie nauczyłyśmy. Poprosiłam ją, by pomogła mi urządzić moje bistro na Saskiej Kępie. Obie miałyśmy trudny okres.

Rodzice Agaty bardzo ciężko chorowali, moje małżeństwo wisiało na włosku. Z tych nerwów, pewnie też z jakiegoś niedogadania, pokłóciłyśmy się, bardzo. Ale ta przyjaźń była zbyt cenna dla mnie, by ją tak, przez parę słów zrywać. Wyciągnęłam rękę, obie potrafiłyśmy przyznać, że przegięłyśmy, przeprosiłyśmy się, obgadałyśmy wszystko. Co było bardzo oczyszczające, a zarazem dojrzałe, upewniło mnie, że tak, to jest ta prawdziwa przyjaźń.

To była prawdziwa próba naszej przyjaźni. Nie wiem, co takiego w Agacie jest, ale nie chcę bez niej żyć. Jesteśmy jak dwie sinusoidy, czasem bliżej siebie, czasem dalej, ale zawsze taka przyjaciółka stoi za twoimi plecami, jak anioł stróż. Bliska i życzliwa, nieważne, czy mieszka w Australii, czy w Warszawie.

Agata, 41 lat, scenografka pracująca w filmie.

Kiedy projektowałam bistro dla Magdy, byłyśmy obie wykończone. Wstawałam do na plan filmowy o piątej rano, potem jechałam odwiedzić rodziców w szpitalach. Magda, żeby uciec na chwilę od swoich problemów, wyjechała na wakacje i z nich wysyłała mi SMS-ami instrukcje, co mam robić.

Po powrocie spóźniła się pół godziny na spotkanie. Weszła piękna, z pomalowanymi ustami... Ja ledwo żywa, spuchnięta, nie wytrzymałam. Rzuciłam rysunkami, powiedziałam parę gorzkich zdań i trzasnęłam drzwiami. Szłam, płacząc przez całą Francuską, bo wiedziałam, że musiałam jej tak powiedzieć, ale i czułam straszny żal. A gdy weszłam do domu, zadzwoniła Magda, też płacząc i mówiąc: „Aga, błagam cię, tyle lat się znamy i nie możemy tego tak zakończyć”. Przeprosiłyśmy się nawzajem.

Bałam się, że to coś zmieni naszą relację, ale ten trudny moment dał nam większą swobodę, szczerość. Każda z nas ma swoje wady, ale Magda jest niezwykła, bardzo otwarta na ludzi, ma niesamowite poczucie humoru. Jest dla mnie prawdziwą bohaterką. Przełamuje swoje lęki i bariery, jak wtedy gdy wspinała się w Himalajach z koleżanką.

Ja bym tak nie potrafiła! Już w dzieciństwie była taka hop do przodu, towarzyska, gadatliwa, trochę łobuziara. Bardzo mi tym imponowała, że młodsza o rok, a ze wszystkimi umiała zagadać i ciągle się śmieje.

Ja garnki palę

Przy tym ma ogromną zdolność empatii. Gdy moi rodzice chorowali, dzwoniła i mówiła: „Agata, musisz odpocząć. Przyjedź do mnie na działkę nad morze, wyśpisz się”.

Dbała o mnie i nigdy jej tego nie zapomnę. Zawsze też obiecywała, że będzie dla mnie gotować. Robi to bosko, ja nie mam cierpliwości, wszystkie garnki palę i przez ostatnie półtora roku przychodziłam do jej bistro na zupę i plotki, co dwa dni.

Magda ma wiele przyjaciółek i koleżanek, ale gdy się widzimy, zawsze mówi: „O, tę panią to ja znam od 30 lat”. A w listopadzie, gdy nie mogłam pojechać na cmentarz, dostałam od niej SMS: „Zapalam twoim rodzicom światełko”...

Barbara, 38 lat, mama dwójki dzieci, z mężem prowadzi sieć księgarni w Krakowie.

Na początku Monika zdenerwowała mnie na forum. Nie pamiętam szczegółów, ona ma bardzo dużą pewność siebie i wyklarowane poglądy, w internecie można to było odebrać negatywnie. Ale na zlocie bardzo zaimponowała mi jako organizatorka, bo potrafiła zadbać o każdego.

Ale ujęło mnie to, co nas różni – Monika ma ogromne zasoby energii. Oprócz tego, że pracuje i codziennie dojeżdża do Warszawy, to jeszcze zawsze coś robi po powrocie. Chodziła na zumbę, na taniec brzucha, warsztaty filcowania, organizowała zloty, robiła imprezy halloweenowe.

Ja jestem bardziej zamknięta w sobie, ona wychodzi do ludzi. Jest bardzo silną osobowością. Zawsze można na nią liczyć, ale nie da sobie w kaszę dmuchać i zna swoją wartość – to jest chyba coś, czego się od niej uczę.

Bratnia dusza

Łączą nas też dzieci. Wspierałam Monikę, gdy jej córka zdawała egzaminy w szkole baletowej, a ona wiedziała, jak mnie uspokoić, gdy przeżywałam pójście do gimnazjum syna. Była pierwszą osobą zaraz po mężu, której powiedziałam, że spodziewam się drugiego dziecka. Dbamy o siebie.

Pamiętamy o urodzinach i wysyłamy pocztą prezenty. Monika dostała ode mnie bilet na krakowski koncert Michaela Bubblé, którego uwielbia. Oczywiście, poszłyśmy razem! Ona mi przysłała ku- bek z moją podobizną, do której „dokleiła” mojego ulubionego piosenkarza, Johna Legend. Zrobiła dla mnie też biżuterię. Choć widujemy się rzadko, ona właśnie jest moją bratnią duszą.

Monika, 42 lata, mieszka w Żyrardowie, pracuje w Warszawie, ma męża i córkę.

Z Basią przyjaźnimy się już prawie 18 lat. Poznałyśmy się na forum e-dziecko, w wątku „Czerwcówki 2002” – dla mam dzieci urodzonych w tym terminie. Dobrze pamiętam, że Basia, taka otwarta na forum, na zlocie okazała się dość cicha i małomówna.

Zaczęłyśmy korespondować. Potem przyjechałam z rodziną do Basi do Krakowa – nasze dzieci i mężowie też się polubili. Kilka razy wyjechaliśmy zimą w góry, pojechałyśmy z dziećmi nad morze. I okazało się, że świetnie się dopełniamy. Ja organizuję i sprzątam, Basia gotuje. Żartujemy, że byłybyśmy idealnym małżeństwem. Połączyły nas dziecięce tematy, ale teraz rozmawiamy o wszystkim.

My się staramy

Nie możemy ot, tak wpaść do siebie na kawę, więc każde spotkanie jest świętem, do którego się starannie szykujemy. Jesteśmy różne, ale szanujemy te różnice. Zresztą Basia jest bardzo spokojnym człowiekiem, nic nie wytrąca jej z równowagi. A to dla mnie, choleryka, jest godne podziwu.

Cenię jej wyważone opinię, jest jedną z pierwszych osób, które dowiadują się o moich kłopotach. Było kilka takich sytuacji, że gadałyśmy oraz pisałyśmy całymi godzinami i dniami, żeby sobie z jakimś problemem poradzić. Inne znajomości z forum poumierały. Ta z Basią trwa. Może dlatego, że naprawdę się dla siebie staramy?

Małgorzata, 41 lat, dekoratorka wnętrz, mieszka z mężem i córką w Łomiankach-Dąbrowie. „Gośka była ze mną o każdej godzinie w dzień i w nocy, gdy jej potrzebowałam. I tak samo ona może liczyć na mnie”.

Poznałam Agnieszkę, gdy szukałam domu w jej okolicy. Znałyśmy się wcześniej z „psiego” forum i pamiętałam, że bardzo chwaliła miejsce, gdzie mieszka. Zapytałam, czy zna jakieś domy na wynajem, a ona zaprosiła nas na kawę.

Kipi radością

Wizyta się ciągnęła i ciągnęła. Mąż kopał mnie na początku dyskretnie, a potem coraz mniej dyskretnie, żebyśmy już wyszli, a my paplałyśmy bez końca. A gdy wynajęliśmy dom, mąż z mocno zbolałą miną przyjeżdżał po mnie do Agnieszki kilka razy w tygodniu, bo często u niej siedziałam. W końcu stwierdził, że to doskonały sposób na pozbycie się mnie z domu, ale czasem jeszcze chyba bywa zazdrosny.

Zwłaszcza gdy się okazuje, że Agnieszka dowiaduje się o czymś jako pierwsza, a jemu mówię niejako przy okazji... Ciągnie mnie do niej, bo Agnieszka to wulkan energii, którą mogłaby obdzielić jeszcze ze 20 osób. I chociaż kiedyś jej syn wyliczył, że wiekowo jest bliżej mi do niego, to zdecydowanie Agnieszka jest mi bliższa charakterologicznie i temperamentem.

Przy niej nie można być pesymistą, bo kipi radością i zaraża nią wszystkich wokół. I to nie tak, że Agnieszka mi matkuje. Często wręcz mam wrażenie, że zachowuję się dojrzalej niż ona, to ja ją ograniczam i apeluję o rozsądek! Za to Agnieszka jest chyba jedyną osobą, przy której czuję się w pełni komfortowo i która nie wkurza się, gdy w trakcie rozmowy odbieram telefony z pracy – wtedy zajmuje się swoimi sprawami.

Czasami jej córka schodzi z góry i pyta: „Czy wam ktoś powiedział, że jesteście nienormalne?”, bo siedzimy na kanapach, każda ze swoim telefonem i każda zawzięcie dyskutuje ze swoim rozmówcą poprzez komunikator. A potem wracamy do naszej rozmowy.

Często razem wyjeżdżamy, w tym raz lub dwa razy do roku na wystawy psie, gdzie razem pracujemy na stoisku fundacji. Bez niej ta praca nie miałaby sensu, ona jest tak otwarta na ludzi, kontaktowa i niesamowita, że potrafiłaby przekonać diabła, żeby kupił ogień albo sprzedał piekło!

Agnieszka, 55 lat, ma dwójkę dorosłych dzieci, mieszka w Izabelinie. Wraz z byłym mężem prowadzi firmę zajmującą się maszynami budowlanymi.

Gośka jest ode mnie młodsza o 14 lat, ale zupełnie tego nie czuję. Ona chyba też nie. Jesteśmy z Gośką kompletnie różne – ja chaotyczna i niepoukładana, Gośka zasadnicza i konkretna.

Mamy jednak bardzo podobne poglądy i podejście do życia, lubimy tych samych ludzi, podobnie spędzamy czas i świetnie się razem bawimy. No i przede wszystkim obie kochamy psy i działamy w fundacji „Ratujemy Dogi”.

Wystarczy telefon

Jeździłam z Gośką na wystawy z jej czarnym dogiem niemieckim Arbuzem, wystawiałyśmy go „na mnie”, czyli ja kompromitując się, publicznie podskakiwałam i pokrzykiwałam, żeby się właściwie pokazywał. W pewnym momencie okazało się, że praktycznie cały czas spędzamy razem, a od psów przeszło do spraw ludzkich. Gośka wynajęła dom w moim Izabelinie, a potem z mężem kupili dom w Łomiankach, 10 minut samochodem ode mnie.

Ale i tak widujemy się w zasadzie codziennie. Bez przerwy rozmawiamy przez telefon i komunikatory, do tego stopnia, że jak znikam z zasięgu, a dziecko czegoś ode mnie chce, to dzwoni do Gośki z pytaniem, czy mnie u niej przypadkiem nie ma. Ona ma klucze do mojego domu, a ja do jej, i gdy jedna wyjeżdża, to druga opiekuje się jej psami.

Wystarczy zresztą jeden telefon, żebyśmy pędziły sobie na ratunek w każdej sprawie. O tym, że naprawdę mogę na nią liczyć, przekonałam się, gdy odszedł ktoś bardzo mi bliski. Gośka była ze mną o każdej godzinie dnia i nocy, kiedy tylko jej potrzebowałam. I tak samo ona może liczyć na mnie.

Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy