Reklama

Spotkanie po latach

Kati poznała swoich rodziców w wieku 20 lat. Kto ją wychował i dlaczego nie ujawnił ich danych przez tak długi czas? Sprawdźmy.

Trudne pytania   

Dziewczynka została adoptowana z chińskiego sierocińca, kiedy miała roczek. Trafiła do amerykańskiej rodziny, która otoczyła ją miłością, wychowała i wykształciła. Kiedy zapytała mamę adopcyjną, czy przyszła z jej brzuszka, dostała najlepszą możliwą odpowiedź. "Przyszłaś z mojego serca, a w brzuszku nosiła cię pewna pani z Chin". Ta wiadomość na długo zaspokoiła ciekawość dziewczynki. Gdy była starsza, czasem zastanawiała się, kim są jej biologiczni rodzice, ale nie zadawała już więcej pytań.  

Trudne początki
 

W 1994 roku Lida zaszła w nieplanowaną ciążę, z drugim dzieckiem. Razem z mężem Fenxiangiem za wszelka cenę chcieli, by się urodziło. Kiedy córka miała trzy dni zaopatrzyli ją w mleko i zostawili  na placu handlowym.   Ken i Ruth adoptowali dziewczynkę i nazwali ją Kati. Do dokumentów adopcyjnych była dołączona informacja od rodziców biologicznych napisana po chińsku. Tłumaczyli w niej, że z powodu biedy i innych problemów, musieli porzucić dziecko na ulicy. Prosili o wybaczenie i spotkanie z córką po 10 lub po 20 latach na Złamanym Moście. Od 2004 odwiedzali to miejsce każdego roku, mając nadzieję na spotkanie z córką.  

Kati nic nie wiedziała o liście. Nie zadawała wielu pytań o swoje pochodzenie. Ruth wyjawiła jej ten sekret po 20 latach. Dziewczyna obawiała się, czy nie zawiedzie rodziców biologicznych. Czy spełni ich oczekiwania. Porzucili ją, ale nie mieli innego wyjścia. Ich decyzja wiązała się z latami bólu i wyrzutów sumienia.  

Trudne spotkanie  

Pierwsze spotkanie na moście było bardzo wzruszające. Rodzice błagali biologiczną córkę o wybaczenie.  Szczególnie mama nie mogła powstrzymać łez. Dziewczyna była onieśmielona przyjęciem, jakie jej zgotowali. Rodzice adopcyjni ze spokojem przeżyli transkontynentalną podróż Kati. Byli zadowoleni, że odkryła swoje korzenie. Ani przez chwilę nie obawiali się, że ją stracą.    

Reklama

Trudna polityka  

W 1977 roku w Chinach, wprowadzono politykę jednego dziecka, by zmniejszyć liczbę urodzeń. Małżeństwa, które nie dostosowały się, musiały się liczyć z wysoką grzywną, przymusową aborcją, czy sterylizacją. Jak podaje Newsweek, rząd chiński wzbogacił się na tym procederze o kwotę 2 mln juanów, co w przeliczeniu daje 315 mld dolarów.


Na terenach wiejskich, za cichym przyzwoleniem władz, dochodziło do dzieciobójstwa, przede wszystkim dziewczynek. Tradycyjne społeczeństwo chińskie preferowało syna, bo mógł pracować na roli i zapewnić utrzymanie rodzicom na ich starość.

Niektóre dzieci były zabijane podczas porodu, lub chwilę po narodzeniu. Pary przed wzięciem ślubu były badane pod względem zdrowia fizycznego i psychicznego. Jeśli nie uzyskały zadowalających wyników, nie dostawały na niego pozwolenia, w ramach projektu poprawiania jakości ludności zamieszkującej Chiny. 

W 2015  roku władze chińskie odeszły od polityki jednego dziecka, tłumacząc to faktem starzenia się społeczeństwa. Od tej pory małżeństwa mogą mieć już dwójkę dzieci.    

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: adopcja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy