Reklama

​Typy dziecięcego kwękolenia

Tomasz Bułhak, autor książki "Tata w budowie", ojciec małej Zu, podjął się próby klasyfikacji dziecięcego kwękolenia.

Przeczytaj fragment książki "Tata w budowie":

Niemowlak, w porównaniu z dorosłym, ma życie jak w Madry­cie. Nie musi się martwić o rachunki, zastanawiać się, jak tu być twardym w negocjacjach z przełożonym, czy obawiać się, że wy­chodząc wieczorem na miasto, może dostać w oblicze i stracić portfel.

Niemowlak potrzebuje bliskości, oprócz tego koncentruje się na trzech podstawowych czynnościach, posiadacze niemowlaków wiedzą jakich. Jak to w życiu, jest jednak minus bycia mikrusem - komunikacja. Tu do­rosły ma przewagę. Małe dziecko potrafi wyrazić swoje potrzeby, emocje i frustracje na tysiąc różnych sposobów, ale nie poprzez mowę - narzędzie, które z kolei my wykorzystujemy jako podstawowe w porozumiewaniu się ze światem.

Reklama

Zu, jak każdy niemowlak, używa dwóch podstawowych tricków komunikacyjnych. Pierwszym jest śmiech. Śmiech cieszy każdego, więc nie wzbudza kontrowersji. Drugim jest kwękolenie. Tu zaczyna się problem, ponieważ kwękolenie zazwyczaj oznacza niezadowolenie, które mobilizuje nas do pogłębionej analizy mającej na celu identyfikację źródła problemu.

Typ pierwszy: Kwękolenie roszczeniowe

Gdy Zu czegoś chce, a nasze fale mózgowe nie pracują synchro­nicznie i w danej chwili nie odczytujemy telepatycznie potrzeb naszej córki, zaczynają się sygnały. Najpierw pojękiwanie, czyli pełna kultura - dziecko daje szansę. Gdy jednak zignoruje się ten komunikat, następuje przejście do fazy otwartej afery; wtedy kwękolenie przybiera formę jazgotu, który obudzi trupa.

Początkową reakcją jest lekka panika, szybka przelotka przez katalog potrzeb podstawowych: jedzenie? pielucha? zmęczenie? boli? Zazwyczaj jeden z tych typów to właściwy strzał. Wte­dy następuje rozwiązanie kryzysu lub wejście w kolejny, gdy na przykład zapomnieliśmy o zabezpieczeniu jedzenia na zapas, a jazgot uniemożliwia spokojne przygotowanie posiłku. Ale to już inny problem; przynajmniej wiadomo, co trzeba zrobić, aby zaradzić sytuacji.

Typ drugi: Kwękolenie emocjonalne

Ten typ można rozpoznać po oczach Zu. Gdy mamy do czynienia z kwękoleniem emocjonalnym, oznacza to zazwyczaj tak zwany smuteczek. Ludzka rzecz, Zu też ma do niego prawo. Recepta - wziąć na ręce, przytulić, pogłaskać, powiedzieć dobre słowo.

Typ trzeci: Kwękolenie z braku lepszej koncepcji

Ten wariant oznacza największe obciążenie dla psychiki rodzica. Zu czasem przechodzi w tryb "jęczybuła" - Zu jest w marnym nastroju, ale nie bardzo wiadomo dlaczego. Ona zapewne też nie wie, bo jęczy trochę bez przekonania. Siedzi na środku pokoju i marudzi, mając na obliczu wypisane ogólne wszechogarniające nieszczęście. Zostawić ją tak - serce pęka. Zabrać - też źle. Bez­radność.

Problem w tym, że żadna z wyżej wymienionych metod zaradczych nie działa, co wzmaga frustrację, jej i naszą. W tym przypadku często dochodzi do niemowlęcego ping-ponga, czyli Zu kursuje pomiędzy naszymi ramionami, a przez spędzony w nich czas ekspresowo eksploatuje nasze zasoby cierpliwości. W końcu Zu odpuszcza, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to działanie bez sensownej perspektywy.

Typ czwarty: Kwękolenie z niemocy

Zu coraz częściej czegoś chce. Świadomie. Życie jednak sta­wia przed nią rozmaite bariery. Na łóżku pojawia się ściana ze spiętrzonej kołdry, której nie może pokonać. Nowa zabawka otwiera się za pomocą guzika, w który trzeba precyzyjnie trafić, a walenie w nią pięścią nie rozwiązuje problemu. Pies uparcie nie daje się szarpać za sierść.

Wtedy Zu wydaje z siebie narasta­jące buczenie, marszczy się niczym buldog, miota wszystkim, co ma pod ręką. Niemoc jest dla niej kompletnie nie do zaak­ceptowania.

Typ piąty: Kwękolenie egocentryczne

Człowiek lubi, gdy inni zwracają na niego uwagę i wykazują zainteresowanie - taka nasza natura. A że prawo człowieka pra­wem niemowlaka, Zu też tego wymaga. Gdy nasza aktywność nie pokrywa się z tą potrzebą i chwilowo nie zwracamy na nią uwagi, wydaje z siebie jęk zawodu. Raczej serię jęków. Patrzy z wyrzutem. Najwyraźniej nie potrafi pojąć, jak to możliwe, że rodzice siedzą wpatrzeni w ekrany, książki, gazety czy inne bez­sensowne przedmioty, zamiast zachwycać się wspaniałym, jedy­nym w swoim rodzaju niemowlakiem.

Łatwo się domyślić, jaki jest środek zaradczy. Trzeba skierować wzrok, a najlepiej ręce lub całego siebie w stronę niemowlaka i wyrazić bezgraniczną miłość myślą, słowem i gestem. Nagroda - uśmiech, czasem ekstatyczne podrygiwanie i efekt, który znają wszyscy rodzice - niemowlęca radość, która nie mieści się w mikrym dziecięcym ciele i wylewa się zewsząd, wprawiając rodziców w załzawiony błogostan.

Fragment pochodzi z książki "Tata w budowie. Felietony o tym, jak być tatą i nie zwariować (ze szczęścia)" Tomasza Bułhaka, z ilustracjami Marii Apoleiki. Wydawnictwo Albatros. Premiera: 16 marca 2016.

 

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy