Reklama

Uczymy dziecko zarządzać pieniędzmi

Mądre gospodarowanie finansami to jedna z najcenniejszych umiejętności, którą możemy przekazać dziecku. Im wcześniej zacznie oszczędzać i planować wydatki, tym lepiej poradzi sobie w dorosłym życiu. Maria Kirejczyk psycholog i terapeutka dziecięca, podpowiada, jak możemy mu w tym pomóc.

Olivia: Czy w rozmowach o finansach z dziećmi są jakieś tematy tabu?

Maria Kirejczyk: - Zdarza się, że rodzice opowiadają w ich obecności o swoich kłopotach materialnych. Bo uważają, że one i tak tego nie zrozumieją. Tymczasem dzieci mogą nie okazywać negatywnych emocji, ale wszystko silnie przeżywają. Niepewność i strach odbierają im poczucie bezpieczeństwa. Jeśli nasza sytuacja jest zła, maluchom o tym nie mówmy. Starszym wystarczy krótko napomknąć, że teraz mamy mniej pieniędzy i w związku z tym przez jakiś czas nie będziemy pewnych rzeczy kupować. Nie należy straszyć ich wizją biedy.

Reklama

A kiedy zacząć dawać dziecku pieniądze?

- Wszystko zależy od jego emocjonalnej i społecznej dojrzałości. Czasami już pięciolatek na tyle orientuje się w świecie, że może dostawać od nas drobne kwoty. A czasem lepiej poczekać z tym do szkoły podstawowej. Bo dopiero wtedy, gdy inni uczniowie robią zakupy w sklepiku, odkrywa ono potrzebę posiadania kieszonkowego.

Dawać je w formie regularnych wypłat czy raczej okazjonalnych datków?

- Stałe kieszonkowe jest lepsze, bo pełni jednocześnie funkcję wychowawczą. Uczy planowania wydatków i oszczędzania. Pozwala zrozumieć, na czym polega wartość pieniądza. Młodszym lepiej dawać kieszonkowe częściej niż raz na miesiąc, np. w każdy poniedziałek. Trzydzieści dni w odczuciu malucha to wieczność. Dlatego kolejna wypłata będzie dla niego pojęciem odległym i przez to zbyt abstrakcyjnym. Małe dziecko nie potrafi odraczać przyjemności, więc zapewne wyda wszystko przed czasem.

- A wówczas pojawia się problem. Bo jak zareagować, gdy poprosi o dopłatę? Jeśli chcemy nauczyć je rozsądnego podejścia do finansów, powinniśmy zdecydowanie odmówić. Trzeba też zawczasu określić, co może kupić za kieszonkowe i tego się trzymać. Ustalmy na przykład, że są to pieniądze na przyjemności, czyli słodycze, kino, maskotki. Ze swojej strony pilnujmy, by wypłacać je bez opóźnień. W ten sposób na własnym przykładzie nauczymy je dotrzymywania zobowiązań. Nie ulegajmy, gdy dziecko poprosi o kieszonkowe przed terminem. Powołajmy się na wcześniejsze uzgodnienia. Niech syn lub córka poniosą skutki swojej lekkomyślności. Następnym razem będą bardziej rozważni.

Czy kontrolować, na co wydaje kieszonkowe?

- Jeżeli dajemy dziecku pieniądze do dyspozycji, to przyznajemy mu tym samym prawo do decydowania o tym, na co je przeznaczy. Radziłabym nie rozliczać go z zakupów i nie zadawać szczegółowych pytań. Wystarczy słuchać, gdy opowiada, co robiło w ciągu dnia, a wszystkiego domyślimy się sami. Oczywiście, jeśli dziecko ma jakieś ograniczenia dietetyczne, to trzeba mu przypomnieć, żeby nie naruszało ich dla dobra własnego zdrowia i nie objadało się np. batonikami.

Czy wysokość kieszonkowego jest tylko kwestią zamożności rodziców?

- Nie tylko. Siedmiolatkowi nie powinno się dawać 100 zł tygodniowo, nawet jeśli nas na to stać. Wystarczą mu drobne kwoty na smakołyki czy tanią zabawkę, bo na razie ma niewygórowane potrzeby. Kieszonkowe dostosowujemy do wieku dziecka, a nie do zasobności portfela.

- Nastolatkom, które są bardziej samodzielne i mają już sprecyzowane upodobania, możemy dać większe sumy, które pokryją wydatki na bilet na koncert, książki, wyjście z kolegami.

Czy istnieje zasada określająca taką kwotę?

- Wszystko zależy od pierwotnych ustaleń. Im bardziej szczegółowy plan za co płacimy my, a za co dziecko, tym mniej będzie potem spornych kwestii. Warto dokładnie uściślić, kto funduje popcorn podczas wspólnej wyprawy do kina.

- Czy podczas rodzinnych wyjść za różne drobiazgi płacą dorośli? Radzę przeanalizować pod tym kątem nasz styl życia i od razu rozwiać ewentualne wątpliwości. Tak unikniemy niedomówień, które dziecko może potem wykorzystać w negocjacjach o dopłatę albo podwyżkę. Wielkość kieszonkowego bardzo się różni w zależności od rodziny. Są rodzice, którzy wliczają w nie koszt części garderoby. I tacy, którzy wprawdzie ograniczają wypłaty do minimum, ale kupują dziecku wszystko, czego mu potrzeba.

- Najważniejsze w nauce zarządzania pieniędzmi jest żelazna zasada niedopłacania pomiędzy terminami kieszonkowego. Musimy być tutaj szalenie stanowczy i nie ulegać prośbom i różnym tłumaczeniom.

Jak zmobilizować dzieci do oszczędzania?

- Tego uczymy się od rodziców. Na przykład słysząc ich rozmowy o tym, jak odłożyć na nową lodówkę. Dobrze jest uświadomić dzieciom, że dzięki oszczędzaniu zrealizują marzenia. Warto stosować różnego rodzaju techniki motywacji, by sprawić, że cel, do którego dążą, wydał się bliski. Obiecajmy, że jeżeli syn albo córka zaoszczędzą połowę kwoty na upragniony smartfon, resztę mu dołożymy.

- Od wczesnych lat uczmy je odsuwać przyjemność w czasie. Na przykład dając cukierek, powiedzmy, że jeśli nie zje go do następnego dnia, dostanie drugi. Ale gdy pomimo starań, nie uda nam się nakłonić dziecka do oszczędzania, nie róbmy mu z tego powodu wyrzutów. Pamiętajmy, że umiejętność gospodarowania pieniędzmi jest niełatwa. To długi proces. Najlepiej uczymy się, popełniając błędy i ponosząc ich konsekwencje.

A czy karać dziecko, zabierając mu kieszonkowe?

- Nie. Można cofnąć część wypłaty, ale tylko jeśli tak się wcześniej umówiliśmy. Oczywiście, nie należy stosować tej kary przy drobnym przewinieniu. Nie powinniśmy też wypłacać mniejszej kwoty przez dłuższy okres. To ostateczność w przypadku, gdy dziecko mocno nabroiło, a my chcemy, by kara była dotkliwa. Tu też ważna jest wytrwałość, bo jeśli pod wpływem płaczu i utyskiwań złamiemy się, wówczas efekt wychowawczy będzie żaden.

Jakie to miałoby być przewinienie? Zła ocena? Niegrzeczne zachowanie?

- Słabszy stopień może przytrafić się każdemu. Nie chodzi o to, żeby punktować najmniejsze potknięcie. Ale jeśli widzimy, że przestało się uczyć, a to odbija się na jego ocenach, wtedy możemy użyć kieszonkowego jako karty przetargowej w negocjacjach. Zawsze jednak lepiej wzmacniać dziecko pozytywnie. Czyli za każdym razem, gdy zrobi coś dobrego, dostrzec to i pochwalić.

- Dzieci naprawdę lubią być grzeczne. Wychowanie nie polega na karaniu, lecz na pozwalaniu, by doświadczało skutków tego, co robi. Jeśli okazuje się, że nie odrabia lekcji, możemy powiedzieć: „Jeżeli trzy razy nie odrobisz zadania, dostaniesz o 10 proc. kieszonkowego mniej. To oznacza, że kupisz trzy batoniki mniej niż dotychczas”. To lepszy komunikat niż stwierdzenie: „Za karę obetnę ci 10 proc. kieszonkowego”.

A co z nagradzaniem finansowym, na przykład za celujące wyniki w nauce? Niektórzy uważają, że to zapłata za dobrą pracę.

- Jestem przeciwna płaceniu za oceny. To kłóci się z wpajaniem dziecku idei, że zdobywanie wiedzy i doskonalenie się jest wartością samą w sobie.

Za co jeszcze nie powinniśmy płacić?

- Zdarza się, że dorośli dają dziecku pieniądze za sprzątanie. Tymczasem prace wykonywane w domu powinny być traktowane jak bezinteresowne działanie na rzecz rodziny. To przecież wyraz troski i dbałości o bliskich. Naturalny odruch, a nie coś, za co należy się wyjątkowe uznanie i nagroda. Dziecko w wieku przedszkolnym może już układać zabawki w swoim pokoju, nakrywać stół do posiłków. I mieć przy tym poczucie, że wszyscy w jakimś stopniu dokładają się do wspólnego dobrobytu.

- Czym innym jest natomiast sytuacja, w której zatrudniamy nastolatka w naszej firmie lub gospodarstwie rolnym. Ponieważ to już odmienny układ, bardziej zbliżony do relacji pracodawca – pracownik.

Jak skutecznie uczyć mądrego wydawania i nieulegania pokusie?

- Poprzez dawanie właściwego przykładu. Dzieci uważnie obserwują rodziców i przyswajają sobie ich stosunek do finansów. Zróbmy rachunek sumienia. Czy same dokonujemy przemyślanych zakupów, czy raczej nabywamy coś pod wpływem impulsu? Jeśli idziemy z dzieckiem do sklepu spożywczego, a po drodze zaglądamy do butiku i wychodzimy z kolejną torebką, to wysyłamy niedobry sygnał. Taki, że w każdej chwili można folgować swoim zachciankom. I nieistotne będzie, że wcześniej wygłosiłyśmy wykład o oszczędzaniu. Dzieciom warto założyć konto. I to nie tylko wówczas, kiedy zaczynają zarabiać pierwsze pieniądze.

- Istnieje wiele ofert, skierowanych już do rodziców pięciolatków. To najczęściej rodzaje subkont, na które banki nie wymagają regularnych wpłat. Największą zaletą podobnych rozwiązań jest wczesne oswojenie dziecka z instytucjami finansowymi i podstawowymi pojęciami ekonomicznymi, takimi jak odsetki. Poza tym, gdy nasz syn lub córka wyjeżdżają na wakacje, bezpieczniej jest, by posługiwali się kartą niż gotówką. Nie bez znaczenia jest również fakt, że pieniądze, które leżą na półce w skarbonce na wyciągnięcie ręki łatwiej jest przepuścić.

Ile pieniędzy dawać dziecku na obóz lub kolonie? Dowiadywać się, jakie sumy dają inni rodzice, czy kierować się własną oceną?

- Najlepiej, gdyby ilość pieniędzy nie odbiegała znacząco od kwoty, jaką dysponują rówieśnicy. Tak, by dzieci nie czuły się gorsze. Dlatego warto popierać zwyczaj panujący w niektórych szkołach, gdzie nauczyciele z góry określają, ile uczniowie mogą ze sobą zabrać. Jeśli zamierzamy dać mu dodatkową kwotę na wszelki wypadek, a mamy wątpliwości, czy jej nie wyda, przekażmy ją na przechowanie opiekunowi.

A co robić, gdy córka lub syn zadłużają się, a potem oczekują od nas pomocy?

- Jeżeli w grę wchodzą drobne kwoty oddawane przy wypłacie kieszonkowego, to nie widzę problemu. Co innego, gdy spłata długu przerasta możliwości dziecka. W kryzysowej sytuacji powinniśmy pomóc mu uregulować zobowiązania. Pod warunkiem że ustalimy, w ilu ratach ma oddać nam pieniądze. Dziecko musi odczuć przykre konsekwencje zadłużenia. By zrozumieć, że to odpowiedzialność, od której nie ma ucieczki.


Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy