Reklama

Wojciech Malajkat: Z miłością, ale nie bezstresowo

Dzieci powinny być chowane z miłością, ale nie bezstresowo. Konsekwentnie, ale nie restrykcyjnie - mówi aktor Wojciech Malajkat opowiadając o swoim ojcostwie.

Przeczytaj fragment książki Katarzyny Suchcickiej "O gust walczę" - wywiadu-rzeki z Wojciechem Malajkatem:

Jak wygląda pański dzień?

- Jak w takim intensywnym rytmie, to wychodzę rano, odwożę dzieci, jadę prosto do pracy i wracam po dwudziestej drugiej. Nie ma dnia, dzień jest w pracy, jest słabo.

- Ale jak już mam dzień dla siebie, to wtedy odwożę dzieci, wracam, przeczytać gazetę albo zerknąć na wiadomości, poczytać książkę, zrobić coś koło domu, skosić trawę, te oszalałe rośliny sprowadzić do jakiegoś porządku i rytmu.

Michel Houellebecq w "Mapie i terytorium" opisał triumf świata roślinnego nad ludzkim.

Reklama

- U mnie w ogrodzie jest tego wyraźny ślad i znak. Potem można jechać po dzieci, można z nimi iść na rower. Ale nie wiem, czy długo bym to też wytrzymał. I jeden rytm i drugi. Dlatego one muszą się pojawiać naprzemiennie.

Czy jest taka nienaruszalna część dnia, na przykład kawa czy zabawa z dziećmi, długi sen. Coś, co jest dla pana święte?

- Nie, nie ma. Jak jest pięć premier z rzędu, to nie ma. Na szczęście rodzina jeszcze się nie buntuje.

A spacer z psem?

- Nie, również z tego powodu nie mamy psa ani innych zwierząt. Bo ja jestem odpowiedzialny, wiem, że zwierzę też kocha. Ponieważ nas głównie nie ma w domu, to jaki byłby powód - chyba tylko skrajny egoizm - żeby trzymać zwierzę.(...)

Co jest kluczem do dobrego wychowania dzieci? Czy jest to czas?

- Tak, czas i cierpliwość.

A może swego rodzaju talent?

- Jak we wszystkim, ale jak się nie ma czasu i cierpliwości, to nawet człowiek wybitnie utalentowany w tym kierunku sobie nie poradzi. Dzieci są jak rośliny. Muszą rosnąć. Nie można ich sztucznie napompować, podgonić. Muszą dojrzeć, mieć czas, żeby zrozumieć.

- Ze studentami jest tak samo, to są starsze dzieci, więc można im kazać robić coś szybciej, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. A u małych dzieci poznawanie świata to gigantyczny wysiłek. Nie można powiedzieć: załóż buty, idziemy, już, w tej chwili. Bo jak dziecko nie umie założyć ich szybciej, to nie można tego ani krzykiem, ani biciem wyegzekwować.

A jak wychować dziecko skutecznie? Żeby sobie poradziło z ludźmi i ze światem? Wpajać hipokryzję czy nonkonformizm?

- Najważniejsza jest samoakceptacja i bezpieczeństwo. Jak dziecko wie, że my je popieramy, że ma w nas sprzymierzeńców, człowieka, który się nim zajmie w razie jego kłopotów. Kiedy mu się coś nie powiedzie, to trzeba odbudować jego poczucie wartości. I wtedy sobie poradzi. Jak dziecko będzie wiedziało, że jest wiele warte, to w chwilach kryzysu nie straci głowy, będzie szukać rozwiązania.

- Ja tego uczę dzieci, Kacpra mojego i Misię, bo widzę, że są w czarnej rozpaczy chwilami. Wtedy mówię: nie zapominaj, że gdzieś jest rozwiązanie tego problemu. Oczywiście że to, co dla nich jest problemem, to z naszego punktu widzenia jest nic, nie można natomiast im wmawiać, że to nie jest problem. Jest takie cudowne zaklęcie - ja się o tym przekonałem, niezwykłe... Mówiłem o tym?

Chyba nie...

- Jak się przewraca dziecko i zaczyna płakać, to bardzo często słyszę, jak matka czy ojciec otrzepuje mu kolana i mówi: no, już, przecież nic się nie stało, no przecież nie boli.

- Dziecko płacze dlatego, że je boli, dlatego, że się przestraszyło i że coś się stało. Nie można mu wmawiać, że było inaczej. A cudowne zaklęcie jest takie - jak płacze i boli, to przytulamy i mówimy - przestraszyłeś się, tak? Rzeczywiście, stało się straszne nieszczęście, boli cię, tak? Pokaż, gdzie cię boli. Nie wmawiajmy mu czegoś, co jest nieprawdą. I to momentalnie działa, my to wiemy po swoich dzieciach. Widzimy, jak dziecko obok płacze i zanosi się coraz bardziej, traktowane tamtą metodą - no już, nic się nie stało, nie płacz, już nie boli przecież, a nasze momentalnie przestają płakać, dotykam ręką, która uzdrawia.

To brzmi świetnie! Spędza pan w domu dość czasu?

- Tego nigdy się nie dowiem, albo dowiem się, jak zaczną dorastać i mówić, że teraz one nie mają dla mnie czasu.

Podobno im bardziej człowiek skomplikowany, tym więcej potrzebuje własnej przestrzeni.

- Jakoś udaje się nam te proporcje zachować. Czasem oni gdzieś wyjeżdżają, a ja zostaję, żeby tę przestrzeń odzyskać.

Ukazały się dwie książki: chińska, proponująca skrajnie restrykcyjne wychowanie, i duńska - łagodne, z miłością.

- No nie, ani takie, ani takie. Bo tak - nie można chować bezstresowo. Wyrosło pokolenie dzieci z roszczeniami chowanych bezstresowo.

- I nie można chować restrykcyjnie. Pokolenie drugiej wojny światowej wzięło się z tego, z restrykcji.

A nie w porządku są ci z drugiej wojny?

- Nie, oni są okej. Ale dzieci powinny być chowane z miłością, ale nie bezstresowo. Konsekwentnie, ale nie restrykcyjnie. Konsekwentnie, od punktu A do punktu B, i tak dalej. Na moje dzieci to działa. Kiedy przychodzi moment, że są rozkapryszone ponad granice mojej cierpliwości, to zostają poinformowane o tym. Muszą znać zasady, obracać się będą w świecie - muszą wiedzieć, gdzie są granice, bo bez tego nie da się współżyć. Nie będą na samotnych wyspach.

Pan miał zasadniczo szczęśliwe dzieciństwo. Rola rodziców się zmieniła?

- Na pewno tak. Chociaż staram się wychowywać dzieci według zasad, których sam się nauczyłem. Może metody są inne, ale ja nie byłem bity, moje dzieci też nie są.

A ten przysłowiowy klaps?

- No nie. Nie.

Skandynawskie podejście jest takie - odbieranie dzieci rodzicom za błahe przewiny, stała interwencja.

- Tak, ale myślę, że znowu gdzieś zostały przekroczone granice. Jeśli ktoś bił, to ktoś poszedł się poskarżyć. Teraz znowu to się zamieniło na straszliwą inwigilację. To też jest szkodliwe, bo prowadzi do nieszczęścia. Za klapsa zabierają dzieci i co z nimi się dzieje? Dlatego nie trzeba w ogóle dawać klapsów. Nie bijmy się.

Ale co innego trzeba dawać - sztukę.

- Dużo im opowiadam, oczywiście jeżeli mam czas. Działam na ich wyobraźnię, uważam, że to jest metoda. Ale przy wychowywaniu mogę dawać im głównie siebie, nie ciągnę ich do teatru.

Pan je oswaja ze światem realnym?

- Tak, na przykład przedstawiam im parę elementów i one muszą sobie coś wyobrazić. Ciężko jest przytoczyć przykład, ale taki chociażby, jak bawią się wózkiem w supermarkecie i stają na kółkach z tej strony, gdzie środek ciężkości może spowodować, że wózek się przewróci i je przygniecie. Wtedy zatrzymuję je i mówię: poczekajcie, coś wam pokażę. Kładę nadmuchaną torebkę czy tam balon i spuszczam na to wózek. One widzą, co ten wózek temu czemuś robi. Potem im mówię: to samo mogłoby stać się z wami, gdybyście były w tym miejscu. Jak do tej pory to działa.

Czy pan by zatrudnił swoje dzieci w przedstawieniu Teatru Syrena?

- Nie wiem, czy bym tego chciał. Misia, jak ma, czy miała występy w przedstawieniu, to bardzo się denerwowała, to ją wiele kosztuje. Nawet z gorączką włącznie w wieczór przed. Sztuka nie jest tyle warta. Nie musi być.

Nie muszą być artystami?

- Nie, w ogóle nie muszą przeżywać takich stresów, po co im to - czy nie zapomną, czy się nie pomylą... I tak muszą się nauczyć z matmy czy z przyrody i tą wiedzą się wykazać, te mózgi więc są cały czas w pracy. Nie chcę, żeby miały gorączkę z tego powodu, że będą się martwić, czy się nie pomylą, śpiewając piosenki.

Bo pan nie miał nigdy gorączki przed przedstawieniem?

- Nie, nigdy co prawda nie mierzyłem, ale na pewno denerwuję się przed premierą i wiem, jakie to koszty.

Co pan robił z dziećmi na Dzień Dziecka? I właściwie czy to nie jest sztuczne święto?

- Nie było Dnia Dziecka, bo musiałem być w pracy. Ale sztuczne - tak, nie lubiłem tego nigdy, nawet jako dziecko. W szkole to był dzień sportu. Wszyscy w tym skwarze - pamiętam, że to zawsze był upał - przebiegłem jakiś dystans i potem siedziałem na murawie, bo musiało przebiec jeszcze trzydzieścioro innych dzieci. Nudy. Wolałbym sto razy zostać w domu i czytać książki.

A pan oczekuje czegoś na Dzień Ojca?

- Nie.

Dziecko ma być centrum świata czy empatycznym partnerem?

- No, odpowiedź jest już w tym podstępnie zadanym pytaniu. Jasne, na pewno nie ma być centrum świata. Ale - i ma być. Ale takim centrum świata, które zbuduje w sobie wrażliwość i poczucie własnej wartości, a nie niechęć do innych i megalomanię. Mają wiedzieć, że znaczą, a inni obok też. Ale nie jestem specjalistą.

Fragment książki "O gust walczę" - wywiadu-rzeki z Wojciechem Malajkatem. To zapis niezwykłej, miejscami intymnej, niemal w każdym momencie pasjonującej rozmowy dziennikarki Katarzyny Suchcickiej z jednym z najsłynniejszych polskich aktorów filmowych i teatralnych, profesorem w warszawskiej szkole teatralnej, dyrektorem stołecznego Teatru Syrena. O życiu i teatrze.

Skróty pochodzą od redakcji.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy