Reklama

Zgoda na przytulanie

Niektórzy rodzice ironizują, że w dzisiejszych czasach potrzebna jest pisemna zgoda na wszystko. Z drugiej strony, jeśli chodzi o dobro dziecka i pewne ułatwienie pracy opiekunek, zamiast złościć się na nadmiar przedszkolnej papierologii, może lepiej to zaakceptować?

"Wyrażam/y zgodę na dokonywanie czynności pielęgnacyjnych przy moim dziecku oraz wyrażanie czułości poprzez przytulanie, głaskanie, tulenie do snu" - jak podaje serwis Mamadu.pl, coraz więcej przedszkoli prosi rodziców o podpisanie takiej zgody na przytulanie dzieci przez opiekunki, a niekiedy także na pomoc w toalecie oraz przy przebieraniu się. To nie żart. Nie jest to nawet wymysł bieżącego roku szkolnego.

Taki zapis ma chronić interesy wszystkich zainteresowanych stron. Nauczycielki mogą w ten sposób uniknąć bezpodstawnych oskarżeń, a dzieci - ewentualnych nadużyć. Rodzice ochoczo podpisują deklaracje i rozumieją, że w dzisiejszych czasach, w dobie #metoo i uświadamiania, czym jest zły dotyk, to po prostu konieczność. Placówki przedszkolne też muszą się zabezpieczyć.

Reklama

Większość matek i ojców nie wyobraża sobie, by mogli nie wyrazić takiej zgody. A co, jeśli trzylatkowi przydarzy się "wpadka"? Maluch ma siedzieć przemoczony i czekać kilka godzin na przybycie rodzica? To dopiero trauma i upokorzenie, nie mówiąc już o niedogodnościach natury fizycznej. Wiadomo też, że nie wszystkie dzieci rozwijają się w jednym tempie, jedne są bardzo samodzielne i szybko zdobywają kolejne umiejętności, innym trzeba pomagać przy szeroko rozumianej samoobsłudze. Nie mówiąc już o dzieciach niepełnosprawnych, z opóźnieniami w rozwoju, które takiej pomocy będą wymagać być może podczas całego okresu edukacji przedszkolnej, albo i dłużej. Co więcej, niektóre maluchy dobrze znoszą rozłąkę z mamą, są jednak i takie, które przez wiele tygodni będą zalewać się łzami. Nauczycielki miałyby pocieszać je na odległość? A co ze żłobkami? Oseski przebywające w nich na pewno nie są samodzielne i potrzebują niemal nieustannego kontaktu z opiekunem.

Nawiasem mówiąc, psychologowie dziecięcy są zgodni - bez czułego dotyku opiekuna nie ma mowy o prawidłowym rozwoju. Wystarczy uświadomić sobie, jak funkcjonują dzieci go pozbawione, wychowywane w placówkach opiekuńczych. Są one bardziej narażone na choroby i infekcje, rozwijają się wolniej, zapadają też często na tzw. chorobę sierocą, będącą zespołem poważnych zaburzeń rozwoju psychicznego, manifestującą się również poprzez obserwowalne symptomy fizyczne.

Zdaniem Virginii Satir, legendarnej amerykańskiej psychoterapeutki, potrzebujemy dwóch uścisków dziennie, by przetrwać, ośmiu, aby zachować zdrowie, a dwunastu, by móc się rozwijać. Myśl ta bardzo podoba się nie tylko uduchowionym nastolatkom, ale i lekarzom, psychologom i innym ekspertom, którzy podkreślają, że mózg dziecka pozbawionego kontaktu z opiekunem, stymulacji, pieszczot oraz bliskości nie ma szans, by rozwinąć się w pełni.

O roli dotyku mówi też słynna (a z dzisiejszego punktu widzenia nieetyczna) seria eksperymentów z lat 50. i 60. przeprowadzona przez psychologa, Harry'ego Harlowa. Badacz oddzielił młode małpki od matek i w kontrolowanych, laboratoryjnych warunkach wystawiał je na działanie szeregu bodźców awersyjnych, np. pokazywał im duże, mechaniczne pająki. W pomieszczeniu znajdowały się też specjalnie przygotowane "sztuczne matki" - małpy druciane z dystrybutorem mleka i puszyste - bez dystrybutorów. Oba modele były podgrzewane. Małpie dzieci w sytuacji zagrożenia biegły jak po sznurku prosto w objęcia modeli puszystych, miłych w dotyku i to do nich się przytulały. Druciane, choć oferowały mleko, nie przyciągały ich uwagi. Trudno było się do nich przytulić, więc nie oferowały tak skutecznego pocieszenia.

Nie od dziś wiadomo, że dotyk koi nerwy, uspokaja, poprawia nastrój, łagodzi ból, zdaniem naukowców nawet poprawia odporność. Nie sposób go przecenić. Jeśli dziecko spędza w przedszkolu osiem lub więcej godzin, to w tym miejscu, poza potrzebami fizjologicznymi i poznawczymi, przynajmniej w pewnym stopniu, muszą być zaspokajane też jego potrzeby emocjonalne. Gdy malec przewróci się czy zatęskni za mamą, powinien móc mieć możliwość schronienia się w ramionach opiekunki. W razie potrzeby wychowawczyni utuli go do snu, pogłaszcze, weźmie za rączkę. Zdaniem wielu rodziców, trzeba dużo złej woli, żeby dopatrzeć się w tym czegokolwiek niestosownego.

Mimo to niektórzy mówią, że taka deklaracja, paradoksalnie, mogłaby wzmóc ich czujność. Nawet jeśli wcześniej w ogóle nie myśleli o takich sprawach, widząc niepozorny świstek zaczęliby się zastanawiać, czy w przedszkolu doszło w przeszłości do jakiegoś niepokojącego incydentu?

Jednak większość rodziców w tej kwestii mówi jednym głosem - chcą, by ich dzieci były traktowane przez przedszkolne wychowawczynie z troską i czułością, co oznacza nie tylko konkretną pomoc czy czynnościach higieniczno-pielęgnacyjnych, ale też przytulanie.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy