Antygwiazdor, dusza człowiek

Niechętnie udziela wywiadów, unika bankietów. Jaki jest naprawdę, wie tylko garstka osób. SHOW udało się namówić je na rozmowę...

Nie rozumie zamieszania wokół swojej osoby i nie godzi się na wizerunek amanta
Nie rozumie zamieszania wokół swojej osoby i nie godzi się na wizerunek amantaNiemiecAKPA

Będzie pani bardzo zaskoczona. Bo niewiele osób zna tego prawdziwego Marcina", mówi nam koleżanka Dorocińskiego, Katarzyna Kwiatkowska. Aktorka studiowała z Marcinem na jednym roku w warszawskiej Akademii Teatralnej. Przyjaźnią się do dziś.

"Na studiach miał absolutnego świra na punkcie sportu. Potrafił biegać z rozwalonym kolanem, tłumacząc wszystkim wokół: »Jest OK, zaraz się zrośnie i nic mi nie będzie«. Kochały się w nim wszystkie koleżanki. Ale kiedy on już się z kimś związał, to świata poza tą osobą nie widział. To chyba zresztą większość ludzi wie. Niewielu zdaje sobie natomiast sprawę z faktu, że on ma ogromne poczucie humoru!", mówi Kasia i wszystko wskazuje na to, że ma rację.

Kilka lat temu w Teatrze Dramatycznym występował kabaret Zazum - Marcin był jego gwiazdą. Dorociński świetnie sprawdza się też w rolach komediowych. Ale, jak zapewnia Kwiatkowska, największym kabareciarzem jest w życiu prywatnym. "Marcin rokrocznie organizuje przyjęcia śledzikowe w okolicach świąt. Zaprasza wtedy znajomych do swojego domu na wsi.

Nie mogę się doczekać tych spotkań, bo z góry wiem, że będę się śmiała jak szalona. On opowiada dowcipy, anegdoty, uwielbia się wygłupiać. Nigdy też nie wiadomo, co się zastanie, kiedy się do niego przyjedzie. Bo zdarzyło się już, że miał ponaklejane tatuaże albo pomalowane paznokcie - to oczywiście sprawka jego dzieciaków", słyszymy.

Marcin jest tatą 8-letniego Stasia i 6-letniej Janinki. Jego żoną jest ceniona scenografka, Monika Sudół. Próżno jednak szukać zdjęć pary na czerwonym dywanie, bo aktor jak oka w głowie strzeże swojej prywatności. "Jancia, Stasiek i Monia to dla niego największe wartości. Rodzina to baza, do której wraca", tłumaczy nam Eryk Lubos i dodaje: "Marcin to niesamowity facet. Wiele mnie nauczył. Zawód aktora ma mnóstwo pułapek.

Te wszystkie poklepywania po plecach, grzanie się w blasku fleszy, gra pozorów... Jego to nie rusza, on się temu nie poddaje. Bo Marcin ma tę rzadką i niepowtarzalną cechę, charakterystyczną dla tych największych - pokorę. Jej właśnie mnie nauczył. Sukces dziś jest, jutro go może nie być. I on o tym dobrze wie. Dlatego najważniejsza jest dla niego sumienna praca od rana do wieczora. Od wejścia do garderoby po wyjście z niej", mówi Lubos.

Choć cieszy się wielką popularnością, Dorociński przyznaje w wywiadach, że ma wiele kompleksów. Ale zaznacza, że nigdy nie miał kompleksu prowincji. Pochodzi z miejscowości Kłudzienko położonej 40 km na zachód od Warszawy. Jego ojciec był kowalem. "Bardzo ciężko pracował, żeby nas utrzymać. W domu była bieda", wyznał kiedyś aktor. Dodał jednak, że jego dzieciństwo było bardzo szczęśliwe, bo dostał dużo miłości i wsparcia od rodziców.

Nie od razu chciał zostać aktorem. Jako mały chłopiec marzył o pracy strażaka. W wieku dziesięciu lat był nawet członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej. "Odpalałem motopompy i skakałem z wężem przez płotki", wspomina. Gdy podrósł, planował zdawać do Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. W międzyczasie dostał się do technikum mechanicznego, gdzie uczył się obróbki skrawaniem.

Po latach wspomina, że na zajęciach zamiast skupiać się na przeciągarce, marzył o kawie i pięknych koleżankach. A wieczorami, leżąc w łóżku, wsłuchiwał się w "Rattle and Hum" zespołu U2. Wybór życiowej drogi podpowiedziała mu nauczycielka, która zachwyciła się jego grą w przedstawieniach szkolnych. O tym, że zdecydował się na aktorstwo, powiedział rodzicom i dwóm braciom dopiero po zdanych egzaminach.

"Ojcu trudno było zaakceptować, że to fach, z którego będzie można wyżyć", wspomina. Pierwsze zarobione pieniądze oddał mamie i tacie - pokryły cały rok utrzymywania go na studiach.

Do roli w „Pitbullu” spiłował sobie jedynkę. Do kolejnych ról tył i chudł. „To dlatego, że budowanie postaci rozpoczynam od wyglądu”, tłumaczy
Do roli w „Pitbullu” spiłował sobie jedynkę. Do kolejnych ról tył i chudł. „To dlatego, że budowanie postaci rozpoczynam od wyglądu”, tłumaczyZawadaAKPA

Choć od profesorów słyszał liczne pochwały, start w zawodzie wcale nie był dla niego łatwy. Tuż po studiach Marcin, jak wielu początkujących aktorów, pracował w restauracji. "Byłem kelnerem pierdołą", mawia po latach. Prowadził też prezentacje kosmetyków i stał "na bramce" w klubie. Sfrustrowany brakiem propozycji rozważał nawet wyjazd za granicę i pracę kierowcy tira.

Przełom nastąpił, gdy w 2005 roku wcielił się w rolę policjanta w serialu "Pitbull". Świetna kreacja przyniosła ma nagrody i popularność. Iza Kuna, z którą spotkał się na planie komedii "Idealny facet dla mojej dziewczyny", mówi o nim tak: "Marcin to niezwykły mężczyzna: silny, a jednocześnie delikatny. Kobieta chce się w nim kochać, nawet bez wzajemności".

Aktor wystąpił m.in. w pełnym śmiałych scen dramacie erotycznym „Kobieta, która pragnęła mężczyzny”.

Faktycznie, aktor od lat uważany jest za jednego z największych amantów. Na nim jednak uwielbienie Polek nie robi większego wrażenia. "Nie jestem zajebisty. Amantem był Rudolf Valentino, nie ja", mawia. I twierdzi, że bardziej od pięknych kobiet interesują go... samochody. "Prawda jest taka, że oglądam raczej »Top Gear«, a nie nagie laski. Chętnie zobaczyłbym rozebranego do rosołu bugatti veyrona", stwierdził w jednym z wywiadów.

W filmach partnerowały mu atrakcyjne aktorki. Jedna z nich, Weronika Rosati, mówi w rozmowie z SHOW: "Marcin jest wybitnym aktorem o niesamowitej charyzmie i fajnym, ciepłym człowiekiem. Pracowaliśmy ze sobą wiele lat temu przy »Pitbullu« i wspaniale mi się z nim grało. To była wielka przyjemność zagrać z nim po prawie 10 latach w »Obławie«.

Nic się nie zmienił i mimo sukcesów pozostał skromnym, skupionym na pracy kolegą". Jedna z największych aktorek w naszym kraju, Krystyna Janda, stwierdziła: "Marcin to wrażliwy i skromny człowiek. Jest w nim prawda i szlachetność. Jest wyjątkowy".

Dorociński słynie z poświęcenia dla ról. Nie boi się przytyć, spiłować ząb czy drastycznie schudnąć. Ale gdy kończy się praca na planie, aktor wraca do rzeczywistości i cały czas poświęca rodzinie. Nie ma wtedy mowy o wywiadach czy spotkaniach zawodowych. Dorociński to pełnoetatowy tata i mąż idealny. Powiedział kiedyś, że miłość do żony jest jego siłą napędową. "Oni naprawdę bardzo się kochają. Tworzą fajny związek. Ostatnio Monika zrobiła mu niespodziankę na urodziny - poprosiła jego znajomych, żeby wysłali jej stare zdjęcia Marcina, takie, o których już kompletnie zapomniał.

A potem na imprezie zrobiliśmy projekcję i pękaliśmy ze śmiechu. Oczywiście najgłośniej śmiał się on sam", mówi nam Katarzyna Kwiatkowska. W aktorskim światku, który raczej nie słynie z wielkiej solidarności, nie znaleźliśmy choćby jednej osoby, która negatywnie wypowiedziałaby się na temat Dorocińskiego. "To dlatego, że on jest niesamowicie koleżeński.

Rodzina jest dla niego najważniejsza. To baza, do której wraca. Monia i dzieci są całym jego światem

Od lat, mimo że jest bardzo zapracowany, stara się być na spektaklach teatralnych wszystkich swoich kolegów. I nie przychodzi tak jak inne gwiazdy w dniu premiery, żeby się sfotografować. Nie, on pojawia się w teatrze na którymś z kolejnych spektakli. Bo nie przychodzi tam jako gwiazdor, tylko jako kolega. To rzadkość w tym zawodzie. Marcin w ogóle bardzo dba o przyjaźnie.

Pielęgnuje zwłaszcza te z czasów studenckich. To superfacet", zachwyca się Kwiatkowska. "Chciałbym się z nim spotkać na planie. Bardzo go cenię", dodaje Paweł Wilczak. "Szanuję Marcina za »przedwojenny« sznyt. U niego »nie« znaczy »nie«, a »tak«, znaczy »tak«. To dzisiaj rzadkie, nie tylko w naszym środowisku. Marcin jest przyzwoitym i uczciwym człowiekiem. To prawdziwy rycerz", słyszymy od Jacka Braciaka.

Eryk Lubos pamięta, jak kiedyś on i Marcin, ucharakteryzowani na bezdomnych (do filmu "Boisko bezdomnych") w trzech kawiarniach nie mogli kupić herbaty. Marcin nie tłumaczył wtedy kelnerkom, że jest znanym aktorem, ale człowiekiem, któremu należy się szacunek. Do dziś zresztą wspiera bezdomnych. "Marcin bracie mój, słońce ty nasze, idź i króluj! Całusy dla Janci, Stasia i Moni. To są najważniejsze wartości, ja o tym wiem i ty o tym wiesz. Niech Bóg cię błogosławi!", kończy emocjonalnie Lubos.

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas