Buntowniczki w kraju macho

- Kubanki może są dyskryminowane na co dzień, ale gdy wpadną w złość, to idą na całość. Wtedy nagle okazuje się, że te rzekomo słabe kobiety, są dzielniejsze od swoich mężów, ojców, braci - o reżimie na Kubie i kobietach, które odważyły się stawić mu opór, opowiada Maciej Stasiński, autor książki "Diabeł umiera w Hawanie".

Damy w Bieli podczas jednej z demonstracji (fotografia z 2007 roku)
Damy w Bieli podczas jednej z demonstracji (fotografia z 2007 roku)Suchanow/FOTONOVAEast News

Aleksandra Suława: Kiedy Raul Castro obejmował władzę po swoim bracie, Fidelu, ludzie na Kubie mówili: "No, teraz będzie lepiej". Przeliczyli się?

Maciej Stasiński: W większości tak. Z szeroko komentowanych, ale w rzeczywistości nieśmiałych liberalnych reform Raula, skorzystała tylko część Kubańczyków. Zyskali ci bardziej przedsiębiorczy, którzy mogli założyć własny biznes, otworzyć lokal gastronomiczny czy zakład rzemieślniczy. W ciągu prezydentury Raula liczba takich przedsiębiorstw, a co za tym idzie liczba żyjących z takiego biznesu ludzi, wzrosła dwukrotnie i dziś wynosi około pół miliona. Ale dla pozostałych 11 milionów Kubańczyków nie zmieniło się nic. Oni nadal żyją w takim samym systemie jak ten, w którym władzę sprawował Fidel.

Czyli pojawiające się w mediach stwierdzenie, że "życie na Kubie wraca do normy" to plotka?

- Możliwość podejmowania decyzji w warunkach, w których nikt nikogo do niczego nie zmusza i nikt nikomu niczego nie zakazuje -  to jest norma i od takiej normy Kubie jeszcze daleko. To, co teraz dzieje się na wyspie można porównać do upuszczania ciśnienia w szybkowarze. Reżim nie zwraca ludziom wolności, a jedynie pozwala się im lekko rozprostować. Pozwala prowadzić mały biznes, handlować, uprawiać ziemię, czy kupować mieszkania, komputery, telewizory plazmowe. Ale to wszystko nie składa się na powrót do normalności. To tylko mały krok w stronę otwartego społeczeństwa.

Z możliwości handlu czy prowadzenia własnej działalności może skorzystać przedsiębiorczy człowiek. A jak ktoś nie ma głowy do interesów?

- To żyje od pierwszego do pierwszego i kombinuje. Polacy w czasach komunizmu mieli słowo-klucz: "załatwić". Nie mówiło się "poszedłem kupić", tylko "poszedłem załatwić". A Kubańczycy mówią: "resolver" i od 55 lat kombinują, manipulują, wymieniają,  kradną, również dobra państwowe. Bo na przykład: Jeśli pracuję w fabryce, to mogę coś ukraść. Jak mogę ukraść i wynieść, to potem mogę to sprzedać albo wykorzystać we własnym domu. Na tym polega życie na Kubie.

Ten niedostatek przez lata tłumaczyło się "poświęceniem na rzecz rewolucji" i embargiem amerykańskim. Ktoś w to jeszcze dziś wierzy?

- W rewolucję i to, że wszystkiego brakuje, bo Amerykanie gnębią wyspę, nie wierzą przede wszystkim ci, którzy od 55 lat snują te propagandowe opowieści. Kubańska nomenklatura dobrze wie, jak wygląda gospodarka wolnorynkowa i jak można wykorzystać oferowane przez nią możliwości. Elity rządzące wyspą od lat uwłaszczają się na przedsiębiorstwach z udziałem kapitału zagranicznego. To spółki, których udziałowcem po stronie kubańskiej jest zwykle jakiś urząd, ministerstwo, czy przedsiębiorstwo państwowe, ale faktyczne zyski płyną do członków partii czy wojskowych, którzy w tych instytucjach pracują. Zwykli Kubańczycy też od dawna doskonale wiedzą, że dostępu do dóbr i do świata zewnętrznego zabrania nie amerykańska marynarka rozlokowana dookoła Kuby, ale reżim komunistyczny, którzy trzyma ludzi na wyspie jak w klatce.

Jeśli nikt nie wierzy propagandzie to na czym polega siła reżimu?

- Na władzy. Ten reżim ma jeszcze wszechwładzę nad ludźmi. Może im w każdej chwili wszystkiego zakazać, wsadzić do więzienia, oskarżyć, wyrzucić z kraju, odwołać liberalne reformy. Na Kubie, póki co, nie ma żadnej przeciwwagi dla totalnej, monopolistycznej władzy. Dlatego kubańskiemu reżimowi można się sprzeciwiać, można go nie słuchać, można go kontestować, można nawet prowadzić niezależną działalność publicystyczną, ale nie można jeszcze go obalić czy kontrolować.

Do jakiego okresu w komunistycznej Polsce można to porównać?

- W ostatnich latach funkcjonowanie aparatu kontroli nieco się zmieniło. Trzeba wprowadzić poprawkę na internet, bo to za jego pośrednictwem dociera na Kubę coraz silniejszy powiew wolności. Jednak gdyby wykluczyć tę przestrzeń i powiedzieć, jak było na Kubie jeszcze kilka lat temu, kiedy podróże były ściśle reglamentowane i nikt nie miał dostępu do obrazu, słowa i idei rodzących się w wolnym świecie, Kubę trzeba by porównać nie do Polski Gierka, nie do Polski stanu wojennego nawet, ale Polski okresu stalinizmu.

 "Kubańczycy po prostu tacy są. Potulni, łagodni" - cytuje pan w książce opozycjonistę Elizardo Sancheza. Może ten narodowy charakter stanowi wyjaśnienie dla  trwałości reżimu?

- Ja w to nie wierzę. Kubańczycy może nie mają chronicznej skłonności do buntu, ale za to mają chroniczną skłonność do życia. Oni bardzo chcą żyć, wobec tego potrafią znaleźć sposób na to, żeby dało się funkcjonować w warunkach, w których teoretycznie nie da się wytrzymać. I dzięki tej swojej niebywałej żądzy życia, pogodzie ducha, umiłowaniu zabawy, kultury, muzyki, pieśni, tańca, potrafią przetrwać coś, co dla innych ludzi, w innym kraju, byłoby nie do zniesienia.

Wbrew pozorom i wbrew propagandzie na Kubie już nikt nie wierzy w rewolucję
Wbrew pozorom i wbrew propagandzie na Kubie już nikt nie wierzy w rewolucjęNIURKA BARROSOEast News

A może zgadzają się na życie w takich warunkach, bo widzą, że reżim i tak chyli się ku upadkowi?

- Świadomość, że ten ustrój musi się wreszcie skończyć, trochę Kubańczyków pociesza. Jednak nie można zapominać, że to wyczekiwanie stało się już nawykiem, wyuczonym przez doświadczenie, że jak się zbuntujesz,  to dostaniesz w łeb. Nie można zapominać  o tym, że Kuba to jest policyjne państwo, w którym ubecja śledzi cię dzień i noc, jeśli jesteś znany z tego, że krzyczysz, sarkasz, że się buntujesz. Strach przed represjami, przekonanie, że człowiekowi nic nie wolno, że wystarczy podnieść głowę, żeby w nią oberwać, był wpajany Kubańczykom przez pół wieku. Ich postawa to nie jest kwestia potulności tylko wyuczonej bierności. Wyuczonej batem, strachem, represjami, więzieniami, torturami. To jest stan duszy, w który może wpędzić tylko dyktatura.

Z tej bierności często wyrywają się Kubanki. Jak to możliwe, że w kulturze macho dużą część opozycji stanowią kobiety?

- Myślę, że silna pozycja kobiety-opozycjonistki nie kłóci się z kulturą macho. Kubanki może są dyskryminowane na co dzień, ale gdy wpadną w złość,  to idą na całość . Wtedy nagle okazuje się, że te rzekomo słabe kobiety, są dzielniejsze od swoich mężów, ojców, braci. Że są w stanie stworzyć efektywny ruch opozycyjny , tak ja zrobiły to Damy w Bieli, które przez lata walczyły o uwolnienie z więzień swoich bliskich.

Większość ich mężów została wypuszczona. O co teraz walczą?

- Teraz domagają się wolności nie dla "swoich" mężczyzn, ale dla wszystkich więźniów politycznych. Poza tym ich działalność przekształca się w ruch obrony praw człowieka i obywatela w ogóle. Domagają się demokratyzacji na Kubie czyli zniesienia cenzury, możliwości zrzeszania się, wolności słowa, organizacji wolnych wyborów.

Władza uprzykrza im codzienne życie?

- Są szykanowane każdego dnia, ale te szykany przybierają różną formę. Damy w Bieli w każdą niedzielę organizują marsze protestacyjne. W czasie tych pochodów są zakrzykiwane, popychane, bite, zagłuszane. Są też zatrzymywane, przesłuchiwane, wypuszczane na wolność i znów zatrzymywane. To jak przeciąganie liny, stosowanie raz miękkich, raz twardszych represji. Jednak nie udało się ich złamać, tak jak nie udało się złamać Yoani Sanchez, dziewczyny, która w reżimowym kraju prowadzi niezależną gazetę, a władza nie może na to nic poradzić.

Wszechmocny reżim jest bezsilny wobec kilku kobiet?

- Władze mogłyby je uwięzić, skazać, zabić, ale uznają, że to już im się nie opłaca. Dyktaturze wypadają zęby i zaczyna jej bardziej zależeć na tym, żeby jej obecni beneficjenci wylądowali na czterech łapach w nowym ustroju po śmierci Castro. I dziś władza koncentruje się właśnie na przygotowaniach do lądowania, a nie na bezwzględnym tępieniu opozycjonistów.

Przeciętny Kubańczyk zdaje sobie sprawę z działalności opozycji?

- Coraz częściej tak. Dziś miliony Kubańczyków mają dostęp do komputerów. Może nie mogą korzystać z internetu, ale posiadają urządzenia, na których mogą korzystać z tzw. pakiecików. Pakiecik to po prostu pen drive, na którym zapisane są najróżniejsze wolne od reżimowej cenzury treści: filmy, skecze, seriale, teksty, odezwy, plotki, dowcipy. Te niezależne pakieciki krążą w tej chwili wśród Kubańczyków na potęgę.

Co się stanie gdy ten słabnący reżim w końcu upadnie?

- Mam nadzieję, że Kuba stanie się demokratycznym państwem. Jednak przemiany nie obędą się bez rozmaitych kłopotów. Na wyspie zbyt długo panowała dyktatura, żeby z dnia na dzień reżim mógł zostać zastąpiony przez bezkonfliktową wolność. Jednak nie wierzę w żadną nowa dyktaturę. Trzeba zrobić wszystko, żeby tego uniknąć i żeby ten proces, który będzie bolesny dla wielu ludzi, był pokojowy i żeby powadził do stworzenia demokratycznego  społeczeństwa, w którym nie dojdzie do niepohamowanego rozrachunku z krzywdami za przeszłość.

Ten optymizm jest czymś poparty?

- Zagranicą mieszkają prawie 3 miliony Kubańczyków. To jest ich kraj, który musi zostać złożony z powrotem w całość. To jest możliwe, bo Kubańczycy są przywiązani do swojej kultury, tradycji i będą chcieli wracać na wyspę. I właśnie ci emigranci, którzy wiedzą, jak funkcjonować w wolnym świecie, mogą dać wyspiarzom tzw. know how. Ta wiedza w połączeniu z zapałem i entuzjazmem pomoże odbudować kraj. Dodatkowo, wszyscy na demokratycznym Zachodzie zdają sobie sprawę, że te demokratyczne przemiany powinny być wsparte, choćby po to, by kolejne pokolenia Kubańczyków nie straciły życia w odwecie, rozrachunkach czy wojnie domowej To wszystko daje podstawy do optymizmu i myślenia, że na Kubie będzie "jako tako", jeśli nie dobrze.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas