Burze już za nimi, teraz będą razem!

Rozstania, dzikie awantury, a nawet rzucanie w siebie nożami - wszystko to już przerabiali. Dziś nie potrafią bez siebie żyć.

Ich dni płyna teraz spokojniej / fot. J.Antoniak
Ich dni płyna teraz spokojniej / fot. J.AntoniakMWMedia

Któregoś letniego dnia Monika Gawlińska (45) wpadła z koleżanką do warszawskiego klubu Stodoła i w drzwiach minęła muzyków dźwigających sprzęt. Na jednym z nich dłużej zatrzymała wzrok... i już wiedziała, że to właśnie ten! Że musi go poznać! Była święcie przekonana, że gdy on, Robert Gawliński (48), zobaczy ją, od razu się w niej zakocha i wszystko potoczy się gładko. Ale tak łatwo nie poszło.

Przed nią była matura, a on wybierał się w koncertowe trasy. Kiedy niespodziewanie pojawił się po miesiącu u niej i oświadczył, że się w niej zakochał, wyszeptała ledwie żywa, iż tego właśnie się spodziewała. - Głuptasie, tęskniłem i już wiem, że to w tobie jestem zakochany - powiedział wtedy. Od tamtej pory są nierozłączni.

Alkohol, rozstania i awantury

Nie mieli jednak łatwego życia. Roberta często przez długi czas nie było w domu. Alkohol, rozstania, awantury, włącznie z rzucaniem nożami i wyrzuceniem telewizora z okna - wszystko to znają dobrze.

Trzy dni przed wyznaczonym terminem ślubu, Robert dowiedział się, że ma nowotwór mózgu.

- Na miejsce w szpitalu trzeba było czekać. Monika nalegała, abyśmy mimo wszystko się pobrali, więc wzięliśmy ślub zgodnie z planem. Potem zrobiliśmy balangę, która trwała prawie dwa miesiące. Nie wiedziałem, czy przeżyję operację, więc postanowiłem się przynajmniej dobrze bawić. Gotowaliśmy, chodziliśmy na spacery do parku, graliśmy, piliśmy, słuchaliśmy muzyki. W końcu nadszedł termin operacji. Miałem szczęście... Kiedy wyzdrowiałem, poczułem ciężar odpowiedzialności za to, że istnieję, zacząłem zauważać, jak szybko ucieka czas. Z chłopca zmieniłem się w mężczyznę - wspomina muzyk.

MWMedia

- Robert był przy porodzie, ale następnego dnia wyjechał. Zespół koncertował, potem musieli odreagować, były imprezy. Wcześniej nie było problemu, byłam z nimi, a teraz siedziałam z chłopcami w domu. Traciłam grunt pod nogami, szukałam Roberta po knajpach. Po roku Robert wrócił do domu z bukietem róż, o 4 nad ranem. Potem Wilki się rozpadły. A my zmieniliśmy adres i postanowiliśmy zacząć nasze życie od nowa - wspomina teraz pani Monika.

Drugie życie Roberta G.

Reaktywacja zespołu to był już inny czas, inna dojrzałość małżonków.

- Z nałogiem każdy człowiek musi poradzić sobie sam. Dobrze, jeśli ma wsparcie w kimś bliskim, ale nikt mu nie pomoże, jeżeli sam nie zechce tego w sobie zmienić. Robert wyłącznie sobie zawdzięcza miejsce, w którym się teraz znajduje. Nasze życie płynie dziś spokojnie, choć ja cały czas... jestem o niego zazdrosna - wyznaje ze śmiechem żona muzyka.

- Uspokoiłem się. Kiedyś znikałem, krzywdziłem. Ale to chyba tylko wzmocniło nasze małżeństwo. Jestem cholerykiem. Robię krótkie, mocne burze, ale szybko mi przechodzi - wyznaje pan Robert, który, nawet gdy jest zapracowany, nigdy nie przestaje być wspaniałym ojcem. Z synami ma znakomity kontakt i choć już są dorośli, wciąż stara się przekazywać im to, co jest dla niego ważne.

Na zawsze razem

Monika i Robert są przekonani, że wszystko, co najtrudniejsze, już razem przeżyli. I że pozostaną na zawsze razem. Wspólna praca czasem rodzi napięcia i konflikty, które przenoszone są na dom, ale oni już potrafią sobie z tym radzić.

- Oboje jesteśmy samotnikami. Czasem zdarza nam się uciekać od ludzi. Lubimy milczeć we dwoje. My się kochamy! To jest najlepsze, co się może zdarzyć dwojgu ludziom, którzy zgadzają się ze sobą, mają wspólne pasje, podobne zainteresowania - mówi coraz bardziej udomowiony Wilk.

MP

Rewia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas