Często mówię: kocham

Rozpieszcza swoje kobiety i wstydzi się czułych słów. Podobnie jak udziału w kontrowersyjnym show... Zapytaliśmy, czy posłałby córki do "Małych gigantów".

Piotr Rubik
Piotr RubikMWMedia

Dawno już żaden telewizyjny show nie wzbudził takich emocji jak "Mali giganci", w których wziął pan udział.

Piotr Rubik: - To prawda. Ale dla mnie ten show nie był kontrowersyjny, zwłaszcza jeśli porównamy go z programami emitowanymi w innych stacjach. "Małych gigantów" oglądały przede wszystkim dzieci, w których zaszczepił potrzebę tańca, śpiewu i recytowania. Po obejrzeniu programu namawiały rodziców, żeby zapisali je na zajęcia muzyczne. To dla mnie sukces. Zgodziłem się wziąć udział w "Małych gigantach", bo to show z misją - z pozytywnym przesłaniem, że warto dbać o swój talent. Sam miałem szczęście, że moi rodzice w porę zauważyli, że go mam. Może więc inni rodzice też zauważą przejawy talentu u swoich maluchów? Kto wie, może wtedy zapiszą je do mojego przedszkola muzycznego i mojej szkoły?

Jak odpowiedziałby pan na zarzuty, że konkurencja była za duża, a wszystko odbywało się kosztem małych uczestników?

- W Polsce jest taka mania, że każdy chce się wypowiedzieć, wystąpić w roli eksperta. Niestety, bez względu na to, czy ma coś mądrego do powiedzenia, czy nie. Najwięcej głosów pojawia się, kiedy jakiś program staje się popularny. W końcu dzięki temu można bardziej wypromować swój wpis na blogu albo artykuł. Każdy chce się podczepić pod coś, co jest popularne. Najłatwiej jest wypłynąć na negatywnej opinii.

Ale oskarżenia były mocne. Podobno na planie maluchy zalewały się łzami.

- Nie jest to poparte żadnymi dowodami. Ja, w odróżnieniu od tych, którzy to pisali, byłem na planie każdego dnia. I niczego takiego nie widziałem.

Wysłałby pan córki do podobnego show?

- Oczywiście, że tak, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, nie mógłbym być tam trenerem, bo to by było źle widziane, a po drugie, musiałbym widzieć, że córki się do tego nadają.

Przejawiają już talent muzyczny?

- Można tak powiedzieć. Helenka bardzo lubi tańczyć, śpiewać i grać na fortepianie. Ala ma dobry słuch, też lubi śpiewać i żywo reaguje na muzykę. Ale obie są jeszcze bardzo małe. 6-letnia Helenka chodzi na zajęcia do mojej szkoły muzycznej, a dwuletnia Ala pójdzie do mojego przedszkola od września. Wrażliwość na muzykę mają, ale czy to talent, to się okaże pewnie w ciągu roku, dwóch lat.

Powiedział pan, że córki wywróciły pana życie do góry nogami.

- O tak. Nie ma tyle spania, ile bym chciał, nie mogę grać w grę tak długo, jak bym chciał, nie mogę się zająć swoimi głupotami, nie mogę pojechać wszędzie, gdzie chcę. Muszę podporządkować swoje życie dzieciom. Oczywiście wszystko to jest pozytywne, bo kocham córki i cieszę się każdą wspólną chwilą, ale nie ma tak, że można je na chwilę odstawić, odłączyć, bo to nasz obowiązek. I to do dzieci dostosowuję cały plan dnia i całe swoje życie.

Komplementuje pan swoje trzy dziewczyny?

- O tak, to konieczne! Nawet jeśli mamy zły dzień, nawet jeśli nie mamy humoru, zawsze trzeba powiedzieć kobiecie komplement. Tak jak co jakiś czas trzeba jej kupić kwiaty lub prezent bez okazji. To kanon, trzeba to sobie wbić do głowy. Jeśli ktoś ma słabą pamięć, niech sobie nawet wbije do smartfona takie przypomnienie. Kobiety uwielbiają komplementy. To coś, co niewielkim kosztem może sprawić im przyjemność. Komplementy od taty są ważne dla dorastających dziewczynek. Czują się akceptowane i wpływa to na ich poczucie własnej wartości. Chciałbym, żeby moje córki miały poczucie własnej wartości, żeby nie leciały na byle co, żeby nie dały się zniszczyć. Będę nad tym pracował i mam nadzieję, że mi się uda.

Często pan mówi "kocham"?

- Bardzo! To najważniejsze słowo, jakie możemy znać i nie powinniśmy się tego wstydzić.

Jaka jest pana żona? Za co, a może pomimo czego, pan ją kocha?

Ojej, trudne pytanie, bo co by się nie powiedziało, może zabrzmieć jak banał.

Ja lubię takie banały.

- Kocham ją za nasze dzieci, za lojalność, za to, że jest moim przyjacielem.

Różnica wieku jest widoczna w waszej relacji? Mówi się, że kobiety są szczęśliwsze w związku z dojrzalszym mężczyzną. To prawda?

- Nie ma reguł. Ważne, aby być szczęśliwym. Choć rzeczywiście zauważam taką prawidłowość, że kobiety szukają stabilizacji u boku starszego od siebie partnera. U nas nie widzę żadnych problemów związanych z dużą różnicą wieku. Może dlatego, że w głębi duszy ciągle jestem dzieckiem?

Jak rozwiązujecie codzienne problemy?

- Nie mamy czasu na głupoty, żyjemy bardzo intensywnie. Mamy wypracowany plan dnia, każdy zna swoje obowiązki, zatem rzadko kiedy dochodzi do spięć. A jeśli już dochodzi, to wtedy szybko wyrzucamy z siebie złą energię, szybko się godzimy. Myślę, że głównie dlatego, że tak naprawdę sprzeczamy się o błahostki.

Co dla pana jest najważniejsze w związku?

- Wsparcie, miłość, zaufanie, kompatybilność rozumiana tak, że lubimy podobne rzeczy, podobnie żyjemy, że jesteśmy zgodni. Nie jesteśmy z dwóch różnych bajek, mamy takie same zamiłowania. Zauroczenie może minąć bardzo szybko. Kiedy jest się dla drugiej osoby najlepszym przyjacielem, wtedy jest duża szansa, że związek będzie trwał.

Podobno życie z artystą bywa trudne.

- Ale wydaje mi się, że akurat ze mną nie jest tak źle. Owszem, wyłączam się, kiedy piszę muzykę, bo wtedy muszę się skupić. Ale takie "wyłączenia" nie kolidują z domowymi obowiązkami. Nie jest tak, że zamykam się w sobie na tydzień, tylko na kilka godzin.

Umie pan coś naprawić?

- Znam się dosyć dobrze na rzeczach związanych z elektroniką. Sprawy komputerowo-elektroniczne mam w małym palcu. Jestem gadżeciarzem. Nie znam się natomiast na hydraulice i instalacjach domowych, do tego biorę fachowców. Nie wiem też, czy mężczyzna jest w stanie być "panem domu". Chyba tylko na tyle, na ile mu kobieta pozwala. Staram się nie wdawać w rozgrywki, kto rządzi w domu. Jeśli ludzie mają dużo zajęć i są zorganizowani, dzielą się obowiązkami i nie ma czasu na konflikty. Staram się być dobrym mężem i tatą. Zobaczymy za kilkanaście lat, czy mi wyszło.

Po co otworzył pan przedszkole?

- Jako ojciec dwóch dziewczynek, które przejawiały zamiłowanie do muzyki, stwierdziłem, że fajnie byłoby stworzyć miejsce, gdzie dzieci mogą zacząć edukację przedszkolną w otoczeniu muzyki. Chciałem, by nasi wychowankowie mieli szansę ze mną występować. Planowałem od początku przyzwyczajać ich do sceny, oswajać z publicznością. Występowali już ze mną w Pałacu Kultury i bywali na próbach "Małych gigantów". To na pewno wyróżnia moje przedszkole na tle innych. Jednak Rubik Music School jest dobre nie dlatego, że ma w nazwie moje nazwisko. Tu chodzi o kadrę, pomysły i podejście do dzieci. One chcą tam być, trzeba je na siłę wyciągać do domu, a to dla mnie największa nagroda.

Jak wygląda pana typowy dzień?

- Wstaję około szóstej rano. Długo się rozbudzam. Potrzebuję półtorej godziny, żeby dojść do siebie. Wstaję z łóżka, robię kawę, przeglądam prasę i dopiero po kilkudziesięciu minutach jestem w stanie rozpocząć dzień. W weekendy wstaję jeszcze wcześniej. Moje dzieci mają chyba jakiś czujnik. Wiedzą, że skoro jest weekend i rodzice mogliby dłużej pospać, to należy wstać jeszcze wcześniej niż zazwyczaj (śmiech). To jest taka tradycja wielu maluchów - czekają na weekend, żeby nie dać rodzicom pospać. Mój typowy dzień pozbawiony jest czasu wolnego. Rzadko mam luksus, żeby robić to, co lubię. Albo jestem w telewizji, albo na koncercie. Jeśli nie pracuję, to mam córy, które pragną bliskości i zabawy. Staram się poświęcić im więc jak najwięcej czasu. Ale czasem dziewczynki zostają z babcią, a my z żoną wypuszczamy się na kilka dni, żeby się wyluzować i przewietrzyć. Czasem jedziemy do Londynu, czasem do Paryża. Miejsce nie jest tak istotne jak fakt, że jesteśmy tylko we dwoje i robimy to, na co mamy ochotę. Ładujemy akumulatory.

O czym pan myśli tuż przed koncertem?

- Na pewno to nie jest myśl typu: "Oj, zaraz się zacznie". O tym myślę kilka godzin wcześniej. Tuż przed wejściem na scenę mam milion różnych myśli. Czasem zastanawiam się, co będę jadł na kolację. Albo zauważam, że ktoś dziwny siedzi na widowni. Albo że zaświeciło słońce. I że napiłbym się dobrego wina. Zupełna abstrakcja (śmiech).

Taki koncert to wysiłek intelektualny i fizyczny.

- To dwie godziny na scenie, gdzie całym sobą nadajesz rytm setce ludzi. Żeby mieć energię, uprawiam sport. Organizacja każdego koncertu to także wielkie przedsięwzięcie logistyczne. To jak organizacja małego festiwalu. Nie można tego typu imprez grać co tydzień, bo byłoby to bardzo ryzykowne. Nie mam menedżera, który by mi w tym wszystkim pomógł, choć bardzo bym chciał.

Dlaczego?

- Bo kilka razy się naciąłem i teraz wszystko wolę robić samemu, niż znowu cierpieć. Nie dość więc, że muszę się skupić na części artystycznej to jeszcze zajmuje mnie mnóstwo spraw organizacyjnych. Fajnie by było, gdybym nie musiał tego robić. Ale jeśli potem mam mieć stres albo długi, to już wolę sam się wszystkim zająć. Spokój ducha jest ważniejszy niż dodatkowa godzina snu.

Tak trudno u nas o osobę godną zaufania?

- Bardzo, bo nasz rynek muzyczny jest mały. To nie jest Ameryka, gdzie dla każdego jest miejsce. U nas na szczycie jest parę osób, które nieprzerwanie walczą o to, by na nim pozostać. Jest silna konkurencja, jest zawiść oraz determinacja, żeby wyszarpać dla siebie choć kawałek tego tortu. A każdy by chciał zarabiać miliony. Tymczasem w Polsce nie da rady od razu zarobić w show-biznesie dużych pieniędzy. Wielu menedżerów myśli, że będą zarabiać na gwiazdach kokosy. Gdy okazuje się, że te pieniądze nie są tak duże, jak sobie wyobrażali, zaczynają kombinować i oszukiwać. Sprzedają np. koncert za 100 tysięcy złotych, a artyście mówią że sprzedali za 50 tysięcy. To smutne.

Jak się bronić przed tak nieuczciwymi ludźmi?

- Kontrolować. Bardzo żałuję, że w szkołach muzycznych nie uczą, jak się zachować w świecie muzyki i jak dbać o własne interesy. Będę się starał to robić na swoim blogu. Chcę doradzić młodym ludziom, jak uniknąć niebezpiecznych sytuacji. Żelazna zasada jest taka jak z odchudzaniem - nie wierz w bajki. Jeśli chcesz schudnąć, musisz iść na siłownię, jeśli chcesz zarabiać pieniądze, pracuj. Nie wierz tym, którzy obiecują ci góry złota. Nigdy tak nie jest.

Na blogu już teraz publikuje pan porady np. dla początkujących tekściarzy.

- To rady, żeby wiedzieli, co robić, jak się poruszać po świecie show-biznesu. Np. jeśli nagle pojawia się fala krytyki, często znaczy to, że coś wyszło bardzo dobrze. Trzeba wielu lat pracy i wsparcia najbliższych, żeby mieć zdrowe podejście do krytyki. Warto też pamiętać, że przyjaciół w tym zawodzie jest mało i trzeba dbać o rodzinę. Nie wolno robić głupot, by nie stracić tego, co się z takim trudem budowało.

Ostatnio przeczytałam na pana blogu emocjonalny wpis o Eurowizji. Nie spodobał się panu wybór Moniki Kuszyńskiej czy jej utwór?

- Ani jedno, ani drugie. Nie krytykuję utworu, bo każdy odbiera go na swój sposób. Moniki też nie krytykuję, bo uważam, że bardzo ładnie śpiewa. Ale sądzę, że podchodzimy do tego festiwalu bez planu. To dziwny konkurs, swoisty targ osobliwości. Wiadomo, że musi być świetna piosenka, ale moim zdaniem napisana pod konkurs. Nie wystarczy, żeby była ładna. Ona musi zachwycić Europejczyków. To konkurs wizerunku, pomysłów. Dlatego nie mamy szans z naszą ładną, spokojną piosenką. Choć oczywiście życzę Monice jak najlepiej.

Najlepszy komplement, jaki pan usłyszał?

- Wielkim komplementem jest, gdy córki mówią, że mnie kochają. I dzieci z mojego przedszkola, że jest bardzo fajnie. Albo kiedy Kinga z Kliki Rubika w "Małych gigantach" mówiła: "Panie Piotse, kocham pana". Albo gdy słuchacze mówią, że mój utwór im pomógł. Te komplementy dodają mi siły.

Bywa pan próżny?

- Każdy człowiek jest trochę próżny i lubi komplementy. Ja też bywam próżny. Staram się mieć zdrowy stosunek do próżności i nie popadać w samouwielbienie. Nie pozwalają mi na to moje dzieci i moja żona. Nawet jeśli mam chwilę, że coś mi się udało, jest moment że mógłbym się tym napawać, córka przybiega do mnie z jakąś "ważną" sprawą i balonik ulatuje. Już nie mam czasu na głupoty.

Błędy, których pan uniknął?

- Na pewno wielkim szczęściem jest to, że spotkałem swoją żonę, nie mając żadnych zobowiązań. Nie miałem byłej żony, rodziny patchworkowej. To nam wiele ułatwia. I daje spokój moim bliskim. Udało mi się więc uniknąć nieudanego małżeństwa. Przynajmniej na razie. Udało mi się też uniknąć zmarnowania talentu.

Plany na najbliższy czas?

- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, niebawem ukażą się moje dwie płyty: jedna dla dzieci z udziałem Kliki Rubika, a druga dla dorosłych. Mam w planie koncerty z dzieciakami pod hasłem "Klika Rubika i przyjaciele". Oprócz mojej drużyny wystąpią też inni uczestnicy programu. A we wrześniu premiera koncertu "Pieśni szczęścia" do słów Zbigniewa Książka z chórem i orkiestrą. Będzie się więc dużo działo.

Justyna Kasprzak

Piotr Rubik z żoną
Piotr Rubik z żonąMWMedia
Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas