Despero ze złotym sercem

"Warto pomagać i warto starać się być przyzwoitym, bo lepiej się człowiekowi wtedy robi" - mówi aktor Marcin Dorociński, znany, m.in. z ról w filmach "Rewers", "Pitbull" czy "Idealny facet dla mojej dziewczyny".

Marcin Dorociński/fot. Paweł Przybyszewski
Marcin Dorociński/fot. Paweł PrzybyszewskiMWMedia

Miał pan cichą nadzieję na nominację do Oscarów?
Bardzo serdecznie życzyłem tego Borysowi Lankoszowi (reżyserowi - red.), życzyłem mu nawet Oscara. Tylko obawiałem się, że wyjedzie do Stanów i nie będę już mógł z nim pracować.

Czy pana zdaniem film ten może stać się kultowy?
O to już trzeba będzie pytać widzów, którzy wychodzą z kina.

Zgadza się pan z opiniami krytyków, że rola Bronisława pokazała pana nowe oblicze?
To już kolejna taka rola, bardzo się z tego cieszę.

Posypały się kolejne propozycje?
Na razie dalszych planów nie będę zdradzał. Mogę tylko powiedzieć, że przeczytałem ostatnio kolejny świetny scenariusz, piękną historię - "love story" ojca i syna.

Gdzie czuje się pan lepiej - przed obiektywem czy kamerą?
Wolę kamerę. Jest to spowodowane nieśmiałością. Gdy jestem na planie filmowym, można powtórzyć każdą scenę. Wchodzę też w inne role, nie gram siebie. Przed aparatem jestem tylko ja, czego nie lubię, bo uważam że moja osoba jest tylko dla mnie.

Zdecydował się pan jednak na sesję zdjęciową do kalendarza "Wielcy Małym"...
Warto pomagać i warto starać się być przyzwoitym, bo lepiej się człowiekowi wtedy robi. Poza tym po prostu - trzeba pomagać tym, którzy potrzebują, są słabsi, albo bezbronni, być może nie mają nawet siły o tę pomoc poprosić. Warto i trzeba pomagać - uważam to za obowiązek, bo tak zostałem wychowany. Nie trzeba tego tłumaczyć.

Marcin Dorociński przyznaje, że jest nieśmiały
MWMedia

Kiedy Sukienka sprawia panu najwięcej radości? Gdy wraca pan zmęczony do domu?
Trudno powiedzieć. Często są to chwile, gdy pojawia się właśnie wtedy, gdy potrzeba. Wychodzi spod łóżka i jest...

Jaką ma osobowość i temperament?
Jest bardzo żywiołowa, pomimo że ma już osiem albo dziewięć lat.

W jaki sposób trafiła w pana ręce?
Znalazłem ją na ulicy, mieli się nią zająć sąsiedzi. Okazało się, że nikt nie może jej wziąć, bo wszyscy dookoła mieli już po kilka zwierząt. Daliśmy ogłoszenia, ale nikt się nie zgłosił. Wybór był więc prosty - albo wypuszczamy ją z powrotem, albo bierzemy pod swój dach. W ten sposób została z nami.

Jest pan także miłośnikiem koni?
Nie jeżdżę do stadniny koni, ale uważam, że są to piękne zwierzęta. Nie obcuję z nimi, głównie dlatego, że nie mam na to czasu. Myślę, że można się zarazić tą pasją, ale warto pamiętać, że każde zwierzę jest wymagające. Jest to potwornie czasochłonne hobby - trzeba oporządzić konia, wyczyścić, być przy nim, a nie tylko traktować jak przedmiot. Mam zbyt wiele obowiązków.

Współpracuje pan na planie filmowym ze zwierzętami?
Zbyt często nie, ale miałem taką możliwość na przykład w "Pitbullu". Pies który tam grał był bardzo posłuszny. Mimo, że bardzo groźnie wyglądał, był grzeczny i słuchał ekipy filmowej. A na przykład w teatrze gra ze zwierzętami jest bardzo niebezpieczna. Ludzie zawsze będą patrzeć na to zwierzę a nie aktora, ponieważ jest bardziej nieprzewidywalne i ciekawsze od człowieka. Grać ze zwierzęciem na deskach to spore wyzwanie.

Rozmawiał Tomasz Piekarski

MWMedia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas