Dolce jest vita

Nadpobudliwy. Kocha za mocno, żyje za szybko. W Polsce musi hamować swój apetyt na emocje. Tu w Rzymie, pędząc na skuterze wokół Koloseum, jest sobą. Dużym chłopcem, który jak mało kto umie się cieszyć życiem.

Borys Szyc/fot. Andrzej Szilagyi
Borys Szyc/fot. Andrzej SzilagyiMWMedia

Za co kochasz Rzym?
Borys Szyc: Chyba w poprzednim wcieleniu byłem Włochem. Osiem lat temu przyjechałem tu po raz pierwszy. Nie zapomnę zapachu tysiącletniej posiadłości, w której się zatrzymaliśmy, domowego wina, jagnięciny na kolację, którą podano pośród metrowych krzewów bazylii. Przed dyplomem na Akademii Teatralnej nasz rok zaproszono do szkoły w Reggio di Calabria. Studencka wymiana. Carmello, syn właściciela szkoły, to do dziś mój przyjaciel. Włosi zafascynowani Grotowskim pokazywali nam zajęcia z tańca, pantomimy. My śpiewaliśmy góralskie pieśni Moniuszki Hej, Janicku, Na szkle malowane. Wieczorami, pijając wino w bazyliowym ogrodzie z przyjacielem Andrzejem Andrzejewskim, mówiłem: "Czasem czuję się jak kolorowy ptak wśród wróbli. Ja się chyba urodziłem w Polsce przez pomyłkę. Jestem podobny do tych Włochów wokół. Cieszą się, jak jest za gorąco i jak leje deszcz. Polskie marudzenie mnie dobija".

Z Kalabrii pojechałeś do Rzymu?

Kilka dni później, przeciskając się przez tłum o czwartej rano nad Tybrem, poczułem: Mógłbym tu zostać - grać za paręnaście euro, być ulicznym artystą. To był środek tygodnia, a ludzie szaleli jak w weekend. Dla Włochów doba jest za krótka. Oni chcą przeżyć trzy dni w jeden, siedem żyć w jednym życiu. Ja też kładę się spać z myślą: "Eee, może coś bym jeszcze zmajstrował". Podoba mi się, że tu nic nie jest przewidywalne. Poddajesz się strumieniowi, nie wiesz, jaką drogą pójdziesz. Jak dziś: może wylądujemy w lokalnej knajpce, gdzie jeszcze jako kardynał jadał Jan Paweł II, żeby chwilę później trafić do nabitego klubu Gilda, ulubionego miejsca VIP-ów; bywa tu Robert De Niro, Kate Moss, a w końcu do klubu jazzowego Big Mamma. Ten rytm, nieprzewidywalność mi odpowiadają. Także to, że Rzymianie nie chcą dorastać. Wiedzą, że życie ma smak, jeśli patrzysz na nie oczami dziecka - ono owszem popełnia błędy, ale także się zachwyca. Nie odczuwa frustracji, depresji, rutyny.

W samo południe. Droga pod Koloseum. Trwa sesja fotograficzna. Borys pędzi na skuterze wokół amfiteatru Flawiusza po łuku Piazza del Colosseo. - Wolniej! - krzyczymy. Razem z fotografem w taksówce próbujemy jechać równolegle, żeby zrobić "poruszone" zdjęcie. Na przednim siedzeniu Alessandro, bratanek słynnego reżysera Sergio Leone, prywatnie drugi z włoskich przyjaciół Borysa, tłumaczy kierowcy: "Proszę jeździć wokół monumentu do skutku". Po jedenastym okrążeniu, odpuszczamy. Borys zatrzymuje się i proponuje: "Wskakuj". Przesiadam się na skuter. Funduje mi jazdę jak w wesołym miasteczku, dodaje gazu, gwałtownie hamuje. Mały chłopiec i jego pojazd. Cała akcja jest nielegalna, bo przecież w lutym Borysowi odebrano prawo jazdy. Ale tu w Rzymie liczy się frajda. Przed Schodami Hiszpańskimi udaje amerykańskiego, potem rosyjskiego turystę. Wieczny popis, dopóki jest widownia. Fellini zakochany w Rzymie mawiał: "Chcę być pośrodku rzeczy. Muszę wiedzieć wszystko o każdym, kochać wszystko wokół mnie". Borys też.

Masz ADHD?

Ja się chyba urodziłem na głodzie. Potrzebuję dwa razy więcej bodźców niż przeciętny człowiek. Muszę pójść, muszę zrobić. Jak jestem z ludźmi mówię, zagaduję, nakręcam. Kiedy zostaję sam, też nie usiedzę. Wykonuję siedemnaście telefonów, sprawdzam maile, czytam cztery książki naraz i oglądam Eurosport. Potrzebuję emocji 24 godziny na dobę. Dlatego tak dobrze czuję się w Rzymie. Tu nie ma szansy na nudę.

Tu jest sex, drugs and rock´n´roll ?

Ojej, dziennikarze lubią wsadzać mnie do tej szuflady. Kocham się zabawić, ale żeby od razu: "chuligan, pijak, wysłać go na odwyk". Balansowanie na krawędzi to kuszące doświadczenie, Witkacy tak pięknie pisze o narkotykach w Niemytych duszach. Ale nie czekaj na wyznania heroinisty, takich doświadczeń nie mam.

Straciłeś prawo jazdy za jazdę po alkoholu.

Mam nauczkę, przez dwa lata będę jeździć taksówkami i wynajmować kierowcę. Słabość do alkoholu to przypadłość ludzi pobudliwych, kiedyś Joanna Szczepkowska, która otwarcie mówi o ADHD, groziła mi palcem: Borys, uważaj, uważaj.

Inne wpadki?

Zdemolowałem raz odrobinę pokój w hotelu. Może mi się zdawało, że jestem Mickiem Jaggerem? U podstaw tego pozornie imprezowego życia leży moja filozofia: rozbawić, zadowolić ludzi wokół. Choć kiedy w Rosji zadano mi pytanie: "Czy ty nie zaśmiecasz sobie duszy w ten sposób?", zastanowiłem się. Może, trochę?

Klaun i błazen - w roli głównej Borys Szyc?

No sieriozny nie umiem i nie chcę być. Jak ktoś jest poważny, to znaczy, że nie ma dystansu do siebie ani świata. Rzymianie są cudownie wyluzowani. U nich za moment znaczy za godzinę, kilometr znaczy dwa, uśmiech nie jest jak u nas podejrzanym gestem. Hmm, uśmiecha się, pewnie ma w tym interes. Gdyby ludzie nie byli tacy spięci, może byłoby mniej wojen, mniej psychopatycznych polityków? Żart to mój pancerz, inaczej załamałbym się najbliższym serwisem na TVN24

Wesołek, ale słyszałam, że zdarza Ci się płakać. Nawet tu widziałam wzruszenie, kiedy w kościele, do którego wpadliśmy na chwilę, organista zagrał Ave Maria.

BS: Muzyka tak działa. Włączam Michaela Buble, Damiena Rice´a i oczy mi mgłą zachodzą. A jak se zaśpiwam z górolomi piosnke, to łzy murowane.

To wzruszenia, a co Cię prawdziwie zasmuca?

BS: Trudno zobaczyć załamanego Szyca, choć bywam nostalgiczny. Smuci mnie przemijanie. Tak długo chciałbym się cieszyć córką, jeść mule, czytać książki, jeździć konno. Mam poczucie, że czas mija. Ale smutek jest niezbędny dla równowagi. Podobnie jak ład w niepoukładanym życiu. W domu stałem się maniakiem porządku. Drażnią mnie klucze nieschowane do szuflady, otwarty karton mleka zostawiony na stole. Lubię środy wieczorem, po wizycie pani Ani, która wszystko chowa, posprząta. "Ojej, jak dobrze", wzdycham i zapadam się na kanapie wśród równo ułożonych poduszek. Jedyną osobą, która może bałaganić do woli, jest moja córka.

Godzina 16. Campo di Fiori. Zabytkowy rynek z XV wieku otoczony jest barami i restauracjami. Kelnerzy podnoszą żaluzje, nakrywają stoliki po popołudniowej sjeście. W dzień to miejsce jest targiem. W nocy łatwo się zgubić w tłumie okupującym bary i kafejki. To jeden z ulubionych punktów spotkań mieszkańców Rzymu i turystów. Kiedy trafiamy z Borysem na Campo di Fiori, na placu wśród resztek warzyw i owoców dzieci grają w piłkę. Borys dołącza się, zagaduje po włosku. Koniec meczu, podano obiad. Dzieciaki siadają do stołu w małej knajpce. Przyglądamy się, jak wygląda włoska rodzina w komplecie: troje rozkrzyczanych dzieci, rodzice, dziadkowie; panowie w kapeluszach panama, szykowne starsze panie podszczypują wnuki. Gwar, śmiech. Bliskość.

Tęsknisz za tradycyjną rodziną?

Mamma mia! Uwielbiam włoski matriarchat. Tu mamma jest najważniejsza, troszczy się, poucza, a jaką gotuje pastę, a jak przytula! Nic dziwnego, że faceci nie chcą się wyprowadzać. Mój przyjaciel Carmello ma na karku 44 lata, a pranie nadal robi mu mamusia. Ja też wychowałem się w matriarchalnym domu. Rodzice rozstali się, kiedy byłem mały. Mama to silna kobieta, podobnie jak moja babcia.

Jesteście nadal blisko?

Bardzo. Mama jest architektem wnętrz, z wielkim wyczuciem smaku, wiedzą. Kiedy wyjeżdżałem, aż westchnęła z zazdrości: "Ucałuj ode mnie Rzym i uliczkę koło Piazza Venezia, i kafejkę w dzielnicy Trastevere". Jak pisał Gałczyński: "ona pierwsza pokazała mi księżyc". Kobiety są potrzebne mężczyznom, żeby wprowadzać ich w inne światy. Mama, próbując okiełznać moją nadpobudliwość, zapisała mnie na konie, przez trzynaście lat trenowałem skoki. Ale to okazało się za mało, więc był jeszcze tenis, angielski, zespół tańca ludowego Harnam, gdzie tańczyłem oberki, polonezy. Mama nie miała ze mną łatwo: a to się biłem, a to obciąłem kawałek palca, bawiąc się scyzorykiem. Cierpliwie podpisywała uwagi w dzienniczku: "Borys przyniósł do szkoły finkę i groził kolegom". Albo: "Borys wyrwał koledze pęk włosów na świetlicy". Kochała, ale nie potrafiła utrzymać mnie w ryzach.

Dziadkowie pomagali Cię wychowywać?

Babci Eugenii nie pamiętam, ale wiem od mamy, że była niezwykłą kobietą. Najpiękniejszą w całej Łodzi - blond loki, niebieskie oczy, mówiono o niej królowa Litzmannstadt; tak nazywała się Łódź podczas okupacji. Uroda uratowała jej życie. W czasie wojny trafiła na łapankę, wylądowała w transporcie do Majdanka. Pewien Niemiec zobaczył ją w tłumie na peronie, pociągnął za rękę i wypchnął poza szpaler hitlerowców. Dziadek zakochał się w babci Eugenii od pierwszego wejrzenia. Wpadł na nią podczas okupacji w słynnej restauracji Esplanada na Piotrkowskiej. Dla niej zmienił niemieckie nazwisko Schutz na polskie. Byli pięknym małżeństwem, choć się różnili. Babcia - wulkan, rozstawiała rodzinę po kątach. Dziadek wyglądał jak Flip, czyli Stan Laurel. Mama opowiadała, że kiedy w towarzystwie zaczynał się zgrywać, panie wpadały w amok. Poza tym dziadek Józef był uczuciowy i opiekuńczy. Dobrze pamiętam, jak masował mi godzinami nogi, kiedy płakałem z bólu, bo za szybko rosłem. Dziś tak samo masuję nóżki Soni, kiedy mówi: "Tata, bolą mnie kolanka".

Przed chwilą w sklepie dla dzieci wydałeś majątek. Jesteś spełnionym tatą?

Spełniony ojciec to taki, który co dzień patrzy jak córka zasypia i się budzi. Po rozstaniu z mamą Soni dzielimy się opieką. Dziecko ma dwa domy, urządziłem dla niej pokój, spędzamy dużo czasu razem. Widuję ją regularnie, choć nie cały czas. To najczęstszy powód mojego smutku. Z Anią, jej mamą, jesteśmy lepszymi rodzicami niż partnerami. Ja obawiałem się ojcostwa, a dziś to córka jest dla mnie najważniejsza. Wczoraj dostałem sms-a od Ani: "Jesteś w telewizji, Sonia stoi przed ekranem i głaszcze cię po głowie". Trzy i pół roku temu nie miałem pojęcia, że można kogoś kochać tak bezwarunkowo. Zabiłbym, gdyby ktoś skrzywdził moją córkę.

Sonia jest do Ciebie podobna?

Ona chyba też powinna urodzić się Włoszką. Jest tak samo otwarta i radosna jak dzieciaki, z którymi przed chwilą się bawiłem. Podchodzi do obcych i się przedstawia: "Jestem Sonia Szyc, jestem aktorką". Zdolniacha. Czy ty wiesz, jak ona rysuje? Mistrzostwo. W naszej ulubionej restauracji na Saskiej Kępie córka zamawia ten sam zestaw: "Dla mnie pierożki z cielęciną i kredki". Żadne brawa ani nagrody nie napawają mnie taką dumą, jak Sonia, która mimo lęku przed wodą właśnie nauczyła się pływać i teraz nie wypuszcza mnie godzinami z basenu. Albo Sonia, która jedzie konno. Nad morzem kilka tygodni temu galopowaliśmy po plaży. Ja na własnym koniu, ona pod opieką trenera. Mam już upatrzonego kucyka dla Soni. Ja też dostałem konia. Mama sprzedała kiedyś obraz Kossaka, rodzinną pamiątkę, żeby kupić mi kobyłkę z Litwy.

Kolacja w jednej z ulubionych restauracji aktora. W Zamku Świętego Anioła z ekipą i przyjaciółmi Borysa zajmujemy stół z widokiem na most Sant Angelo. Wiadomo, co zamawiamy: cozze i vongole, czyli większe i mniejsze małże, które Borys mógłby jeść cały dzień. Na przystawkę wołowina w sosie z tuńczyka. Espresso na deser i w miasto. Idąc za dźwiękiem akordeonu, trafiamy na dancing. W czerwonym świetle pary tańczą tango. Borys wyciąga rękę do kelnerki i daje show. To preludium do całonocnej zabawy. Po chwili jesteśmy na Tybrem. Rozsiadamy się w shisha barze. - Bellini, czyli szampan z sokiem brzoskwiniowym, dla wszystkich - decyduje Borys. Zmieniamy kluby, idąc wzdłuż promenady. "Nie dam rady iść w szpilkach po kocich łbach", skarży się nasza stylistka. Borys bierze Monikę na barana. Attanzione! Pozor! - przeciskają się przez tłum.

Lubisz opiekować się kobietami?

Moje nazwisko pochodzi od słowa "schutzen", co po niemiecku znaczy: opiekować się. Lubię dbać o ludzi, a kobietami zajmować się jest szczególnie pięknie. Już w podstawówce okazywałem im atencję. Głaskałem koleżanki po włosach, nosiłem teczkę, a jak trzeba było, to się o nie biłem. Tak mi zostało, ale nie będę się przechwalać.

"Wariat, strasznie romantyczny, zgaduje pragnienia kobiet, zanim je wypowiedzą", taką opinię masz wśród koleżanek. Jedna opowiedziała mi, jak bawiłeś się na przyjęciu z okazji 30. rocznicy ślubu zaprzyjaźnionej scenografki. Powiedziałeś: "Ja też poproszę takie małżeństwo". Co ci nie pozwala zrealizować tego marzenia?

All You Need is Love (Borys śpiewa zachrypniętym głosem). Chyba miłość to jedyna rzecz, której nie da się zaplanować. Nie spieszy mi się do ślubu, tyle par pochopnie się wiąże. Poza tym nikt mi się nie oświadczył (śmiech).

A gdybyś miał zamieścić ogłoszenie matrymonialne. Co byś napisał?

"Oczytany, wrażliwy, wciąż młody, elokwentny pozna wyrozumiałą i cierpliwą jak Matka Teresa, piękną jak Robin Wright Penn, namiętną jak Scarlett Johansson, inteligentną jak Meryl Streep...". Wiesz co, mogę opowiedzieć ci o ulubionych książkach o miłości albo filmach, reszta to prywatność. Wciąż wracam do Porozmawiaj z nią, dla mnie to najpiękniejsza historia o wszystkich kolorach kochania. A kiedy mam chandrę, włączam To właśnie miłość. Oglądam i myślę: "Wszyscy mamy te same problemy". Od razu mi lepiej. Jest tam scena, kiedy Emma Thompson dowiaduje się, że mąż ją zdradza. Połyka łzy, zaciska pięści, jest dzielna, wszystko będzie dobrze... Jezu, jak ja to czuję.

Tobie ktoś złamał serce, czy to wyłącznie Twoja domena. Plotkarskie portale piszą: "Szyc znudził się swoją partnerką". Lista jest długa.

BS: Plotek czy kobiet? Czytanie tych bzdur mi uwłacza. Nie walczę w sądzie o przeprosiny, odszkodowania. Wchodząc w dyskusję, stajesz się partnerem. Popularność tabloidalna na tym polega - najpierw jesteś supermanem, potem mieszają cię z błotem. Ostatnio panowie z obiektywami wdarli się do mojego ogrodu. Trafili na ekipę remontową złożoną z górali. Doszło do rękoczynów. W takich chwilach żałuję, że nie obowiązuje w Polsce restrykcyjne prawo jak w USA. "No tresspassing". Mogę cię zabić za to, że wedrzesz się na moje terytorium.

Masz ochronę?

Mam kierowcę i pewnego rosłego mężczyznę z Persji, z blizną na twarzy. Zabieram go na duże imprezy, żeby żaden za przeproszeniem fotograf mnie nie napastował. Jest taki jeden paparazzo, komandos. Zalazł mi za skórę tak bardzo, że kiedyś na plaży w Juracie dostał z pięści. Teraz chroni mnie Pers. Pytałaś o kobiety. Przecież nie da się kochać, gdy za rogiem czają się paparazzi. Zostaje mi amor clandestino, miłość w tajemnicy. Na przykład w Rzymie. Amore mio! (Borys zaczepia brunetkę). O Matko, to chyba transwestyta! Za to kocham Rzym, wieczne niespodzianki. Idźmy za nim, on na pewno wie, gdzie jest najlepsza zabawa w mieście.

Następnego ranka, czyli około południa. Studio filmowe Augustus pod Rzymem. Tu powstaje 90 procent włoskich produkcji. Borys jedzie porozmawiać o "włoskiej robocie", czyli nowym filmie. To dramat o miłości Pierwsza księżycowa noc. Zatrzymujemy się na parkingu pod głównym budynkiem. - Jezu - Borys jęczy z zachwytu na widok maserati, obok którego parkujemy. Siedzenia z owczej skóry, licznik z limitem 360 km/godz. Reżyser filmu Massimo Giuliani nie może uwierzyć, że jedna z największych gwiazd polskiego kina na spotkanie przyjechała fordem ka. W sześć osób! Dla Borysa to żaden kłopot, choć otwarcie przyznaje: "Chyba nigdzie aktorzy nie zarabiają tak marnie jak w Polsce".

Twoja dobra passa trwa. W tym roku wystąpiłeś u Feliksa Falka, Janusza Morgensterna, w Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną Xawerego Żuławskiego. Na Ukrainie zagrałeś w czarnej komedii Serce na dłoni Krzysztofa Zanussiego. Przybył kolejny zły charakter do Twojego resume?

Powiedzmy, że mam niejednoznaczne intencje. Gram prawnika cynika, prawą rękę głównego bohatera. To oligarcha ze Środkowej Europy, człowiek bez skrupułów, bez tytułowego serca. Ja też taki jestem, wręczam czeki bez pokrycia, planuję stworzenie organizacji terrorystycznej. Z Maćkiem Zakościelnym, który też gra w Sercu..., myślimy nawet o zagładzie świata. Z tej perspektywy naprawdę jestem zły.

Jest rola, o której marzysz, postać, którą zagrałbyś za darmo?

BS: Jakakolwiek, byle u boku Anthony´ego Hopkinsa. Jeszcze bym dopłacił.

Stanisław Mikulski, aktor jednej roli, przyznał w wywiadzie: "Musiałem się zeszmacić, żeby przeżyć". Wstydzisz się jakiegoś projektu?

Każda postać to moje dziecko. Kocha się generalnie wszystkie dzieci. Udało mi się ominąć występy w wokalnych i tanecznych show, w których musiałbym nosić świecące trykoty. Familiady też bym nie poprowadził. Ale grywam w reklamach. Chciałbym jak Pierce Brosnan czy Brad Pitt wybierać te luksusowe, samochody, zegarki, whisky, cygara. A zdarza się propozycja: "Czy podłoży pan głos robaka w reklamie preparatu do toalet?".

Do przyjęcia?

BS: Nie. Oczywiście chciałbym żyć tylko ze sztuki przez duże S, ale myślę o przyszłości, o służbie zdrowia w naszym kraju, muszę też zadbać o mamę, córkę. Na razie mogę robaka odrzucić.

Niedawno otworzyłeś knajpkę Kompas Port w Giżycku. Będziesz teraz biznesmenem?

Chciałem spróbować czegoś nowego, ale dziś wiem, że firma, faktury, przychody, obliczanie VAT-u mnie przerastają. Jestem dobrym menedżerem wyłącznie, jeśli chodzi o zarządzanie własnym talentem, ciałem, głosem. Restauracja nie jest alternatywą dla aktorstwa.

A co jest?

Czegoś o mnie jeszcze nie wiecie (Borys zawiesza głos) - ja czuję, że jestem Bono, tylko jakiś Irlandczyk podebrał mi ksywkę i podszywa się pode mnie. Spełniłem marzenie - nagrałem płytę. Kilka coverów, sporo piosenek po polsku. Styl: funky. Mógłbym zostawić aktorstwo dla muzyki. Grać na Wembley, panować nad tłumem. Koleguję się z Grzegorzem Markowskim. Kiedyś na jego koncercie mieliśmy za kulisami drobne przyjęcie. Nagle Grzesiek wpada: "Chodź na scenę". Zaśpiewałem chórki w Autobiografii i przekonałem się, jak to jest, kiedy "Tysięczny tłum spija słowa z mych ust". Jedna osoba wysyła ze sceny energię, która wraca po tysiąckroć mocniejsza. Wylatujesz wtedy w kosmos. Przed kamerą to się nie zdarza.

Epilog

"Pasażer Boris Sic proszony jest pilnie do stanowiska odpraw". Lotnisko Leonarda da Vinci w Rzymie. Rejs do Warszawy. Borys spóźnia się, bo robił zakupy. Biegnie z torbami. Wewnątrz skarby: amarone, brunello di Montalcino. Kosztowne wina. Kilka dni wcześniej w Rzymie mówił: "Za amarone oddałbym życie, ale 250 euro za butelkę to skandal". Kupił je przed chwilą. - Zrobiłem sobie prezent - uśmiecha się. - W końcu za kilka dni moje trzydzieste urodziny.

W jakim punkcie życia jest prawie 30-letni Borys Szyc?

Wciąż na głodzie przeżyć, ról, miłości, wina. Rzym tego nie zaspokoił. Zabawne, ale zbliżając się do trzydziestki myślę o śmierci. Co by było...? Moja największa siła napędowa to chyba lęk przed śmiercią. Jeszcze nie obsesja jak w "teatrze śmierci" Kantora, ale chroniczny niepokój. Tym większy czuję apetyt na "więcej, mocniej". Mam nadzieję, że do półmetka jeszcze daleko.

Rozmawiała Marta Bednarska

Borys Szyc

fot. Marek Ulatowski
fot. Andrzej Szilagyi
+9
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas