Iza Miko: myślę o polityce

Gra w Hollywood i otwarcie mówi: Polska to chyba dla mnie za mało. A jednak zrobiła wyjątek i wystąpiła w filmie Kochaj i tańcz.

Iza Miko fot. Andras Szilagyi
Iza Miko fot. Andras SzilagyiMWMedia

W błękitnej walizce przywiozła 14 par butów. Nie była pewna, w których wystąpi na premierze komedii Kochaj i tańcz. W Hollywood przejście po czerwonym dywanie to dla Izy Miko rutyna. W Polsce przeżycie. Tym bardziej że po raz pierwszy zagrała u nas główną rolę. - To wspaniała, ale raczej jednorazowa przygoda - mówi z uśmiechem. Za oceanem, dokąd wyjechała jako Iza Mikołajczak, spędziła całe dorosłe życie. Dla kariery w Hollywood skróciła nazwisko. Wie, że jeśli nie ma jej w Los Angeles, coś może ją ominąć. Dlatego zaraz wraca. Zagrała już w kilkunastu dobrych filmach. Czyta setkę scenariuszy miesięcznie, chodzi na castingi. Ostatnio trafiła na zdjęcia razem z Alem Pacino i Robertem De Niro. Przyznaje, Polska to dla niej za mało. Chce pokazać światu, na co ją stać.

Twój STYL: Jaki paszport nosisz w torebce?

Iza Miko: Dwa. Jeden polski, drugi z napisem Uni­ted States of America. Kilka tygodni temu po 13 latach starań wystąpiłam o amerykańskie obywatelstwo. Wreszcie mogę głosować!

Czym uwiodła Cię Ameryka?

Tym, że każdemu daje szansę. Masz talent, harujesz i nie poddajesz się, wygrywasz marzenia. Jestem podręcznikowym przypadkiem American Dream. Dziewczyna z Polski wynajmująca klitkę trafia na billboardy zakrywające całą elewację budynku.

I gra w kasowych przebojach.

13 lat temu pojechałam do Stanów, żeby tańczyć i pokazać, na co mnie stać, nauczycielkom z warszawskiej szkoły baletowej. Miałam 15 lat, za sobą upokorzenia ze szkoły w Polsce i nadzieję, że prawdziwą sztukę odkryję w Nowym Jorku. Nie myślałam o Hollywood i filmach. Wychowana przez rodziców aktorów na przedstawieniach i planach filmowych, uważałam aktorstwo za coś banalnego. Zdałam do szkoły baletowej. Podczas warsztatów tańca w Poznaniu nowojorski choreograf zaproponował: "Przyjedź na stypendium na Broadway. Jesteś dobra". Spakowałam puenty, odbitą na ksero mapę Nowego Jorku. Wcześniej modliłam się o wizę.

Puściłabyś córkę w tym wieku za ocean?

Rodzice wiedzieli, że dla mnie liczy się wyłącznie taniec. To był obłęd.

Nie hodowali Cię przypadkiem na gwiazdę?

Absolutnie nie! Nawet próbowali zniechęcić. Jako trzyletnia dziewczynka zakochałam się w pozytywce z figurką tancerki. "Będę baletnicą", zakomunikowałam. Mama, żeby pokazać, jakie to trudne zajęcie, zabrała mnie na Jezioro łabędzie. "Wiesz, ile trzeba ćwiczyć, żeby zrobić szpagat?". Wcale się nie zniechęciłam. W szkole baletowej, żeby być najlepszą, walczyć o wymarzoną rolę Giselle, ćwiczyłam dwa razy więcej od koleżanek, więc kiedy padła propozycja wyjazdu na Broadway, rodzice nie protestowali. Zresztą jacy rodzice zabierają dziecku marzenia? Ojciec bał się bardziej. Pamiętam, jak znalazł moje zakrwawione puenty. Nie robił wymówek, wiedział, że baletu nie odpuszczę. Mama pożyczyła pieniądze i kupiła dwa bilety do Nowego Jorku, dla mnie i dla siebie. Rodzice wierzyli w moje marzenia i to był najpiękniejszy prezent, jaki mi dali. Rodzina, blada z przerażenia, odwiozła nas na lotnisko. Ja byłam szczęśliwa za nas wszystkich.

Pamiętasz pierwsze chwile w Nowym Jorku?

Były tragikomiczne. Żeby zaoszczędzić, zabrałyśmy z mamą worek mandarynek, szynkę. Na lotnisku przetrzepano nam bagaż, a za próbę wwiezienia jedzenia wlepiono mandat - 200 dolarów. Jeszcze tego dnia ktoś ukradł mi torbę z baletkami. Głodne i obrabowane wprowadziłyśmy się do kamienicy w Haarlemie. Tuż po naszym przyjeździe piętro wyżej zamordowano kobietę. Ale ja byłam w euforii, zachwycona miastem, szkołą. Mama przyjechała tylko na chwilę, bo nie stać nas było na pobyt dwóch osób. Zobaczyła szkołę, pomogła udomowić moją klitkę, namierzyłyśmy sklep i tani bar, po czym spokojna wróciła do Polski.

Wiedziała, jak sprytnie walczyłaś o przetrwanie? Podobno chodziłaś na spotkania Anonimowych Alkoholików?

Tak. Bo tam było darmowe mleko i ciastka. W niedzielę zaliczałam też kilka mszy, po których organizowano poczęstunek dla wiernych. Pieniądze od mamy starczały na tydzień, a nie na miesiąc, co tydzień musiałam kupować nową parę puent po 60 dolarów, więc zatrudniłam się w sklepie z elektroniką. Sprzedawałam baterie przy Times Square, sprzątałam studia taneczne w zamian za darmowe lekcje.

Nie pękłaś? Nigdy nie chciałaś wrócić, bo było za ciężko, bo byłaś samotna?

Nie chciałam. Ale wróciłam. Po dwóch latach sukcesów w balecie straciłam kontrolę nad ciałem. "Katujesz swój kręgosłup, nie wytrzyma tego - usłyszałam wyrok lekarza. - Za kilka lat będziesz kaleką na wózku". Depresja. Był rok 1999, nie miałam żadnego pomysłu na siebie. Trzy miesiące później znowu siedziałam w samolocie do Nowego Jorku. Postanowiłam zostać aktorką.

Przecież to nudne zajęcie.

Ale zapełniło pustkę po tańcu. Po powrocie do Polski znajomy rodziców zaproponował mi niewielką rolę w filmie. Poczułam, że takie same emocje jak na scenie mogę przeżyć przed kamerą. "Jadę do Instytutu Teatralnego Lee Strasberga, super- szkoły aktorskiej", zakomunikowałam rodzicom. Żeby na nią zarobić, zostałam modelką.

Ile lat czekałaś na pierwszy spacer po czerwonym dywanie?

Dwa. W pożyczonej sukni Diora i najdroższych butach, jakie miałam kiedykolwiek na nogach, wchodziłam na premierę Wygranych marzeń (oryginalny tytuł Coyote Ugly). "Nie opuszczaj kącików ust", myślałam, choć wargi drżały ze strachu. Pamiętam fotografów krzyczących: "Iza! Popatrz tu! Iza! Na mnie!", a potem setkę reporterów ubiegających się o wywiad. Dopuszczono tylko dwudziestu. Wiem, że miałam szczęście, bo wcześniej zwrócił na mnie uwagę agent hollywoodzkich gwiazd. Na początek zostałam tylko tzw. klientem kieszonkowym.

Drugiej kategorii?

Nick, mój "przedstawiciel", miał mnie w pamięci, choć nie wpisał do oficjalnej stajni klientów. Obiecał: Rozejrzę się.

Dotrzymał słowa?

Załatwił casting do filmu Wygrane marzenia, od razu duża produkcja. Trzy razy wzywano mnie na przesłuchania w Los Angeles. Pamiętam, jak po kolejnym spotkaniu z producentem upychałam bagaż w schowku w samolocie do Nowego Jorku. Telefon od agenta. "Masz tę rolę", usłyszałam. "No Mikołajczak, nieźle, od dziewczynki z zapałkami w Panu Kleksie do tańca na barze obok Tyry Banks". Byłam wśród czterech głównych bohaterek Wygranych marzeń. Parę godzin później dramat. "Nie masz pozwolenia na pracę", gorączkował się Nick. Wizy o symbolu "01" przyznaje się osobom o szczególnym znaczeniu dla kultury narodowej, a o mnie trudno było zebrać jakiekolwiek wycinki prasowe. W końcu Nick poprosił o wsparcie zaprzyjaźnione gwiazdy, Sharon Stone i Petera Gabriela. Ich podpisy w sprawie "Miko" pomogły załatwić formalności.

Ruszyła machina, zobaczyłaś swoją twarz na billboardach, poczułaś smak sławy...

Szybko nadeszła lekcja pokory. Raz wisisz na ścianie, raz jesteś pod ścianą i czekasz. Po Wygranych marzeniach telefon się nie rozdzwonił. Przeniosłam się z Nowego Jorku do Los Angeles, żeby być w centrum wydarzeń. Niewiele pomogło. Agenci milczeli. Albo dzwonili z propozycjami nie do przyjęcia. Bywało, że zarabiałam 65 dolarów na dzień, co starczało na benzynę i jedzenie. Policzyłam kiedyś. Wygrywam jeden na dziewięćdziesiąt castingów. Ale George Clooney czekał na swoją szansę 12 lat, więc ja też się nie poddaję. Gram w coraz lepszych filmach, ostatnio u boku Vala Kilmera w thrillerze Fałszywa tożsamość.

Znasz już wzór na sukces w Hollywood?

40 procent to talent. Reszta to praca, inwestowanie w siebie, ciągłe doskonalenie. I ekipa wspierająca. Agent, menedżer, stylista, prawnik, księgowy.

A tupet się przydaje?

Czasem. Bywa, że dostaję informację: w tym projekcie nie masz szans. A ja i tak wysyłam demo. Albo zjawiam się na przesłuchaniu w peruce, z zębami pomalowanymi węglem, cokolwiek, by - oczywiście w ramach konwencji - przekonać ich do siebie. Obieram cel i nie odpuszczam. Zawsze wierzę: uda się.

Jednak 89 na 90 razy słyszysz: "Pani dziękujemy". Skąd w Tobie tyle samozaparcia?

To żadna trauma w porównaniu z upokorzeniami w szkole baletowej w Polsce: "Mikołajczak, wyglądasz jak ratlerek z powyłamywanymi nogami. Stań lepiej z boku", wyśmiewała mnie pani profesor. Szkoła śni mi się do dziś przed każdym ważnym spotkaniem. Słyszę w nocy śmiech nauczycieli: "To co, że przychodzisz w soboty, żeby ćwiczyć. I tak nie zatańczysz głównej roli". Kiedy błyskawicznie mam się rozpłakać na planie, myślę: "ulica Moliera, drążek, ból kręgosłupa, pot, upokorzenie". Nie złamały mnie nauczycielki, nie złamią odmowy filmowców: "Dziękuję, ma pani zbyt okrągłą buzię, za małe piersi, nie wygląda pani jak dziewczyna z sąsiedztwa".

A jednak dzwonisz do mamy z płaczem, kiedy nie dostaniesz roli.

Przeżywam wtedy żałobę. Przechodzę przez kolejne etapy, pokonuję 200 aktorek i przegrywam z 201. Kiedyś, becząc dwa dni, obwieszałam dom żółtymi karteczkami z afirmacjami z poradników psychologicznych. Teraz dzwonię do mamy, żeby pochlipać, a potem idę po endorfiny na siłownię. I znowu jestem fighterem. Zresztą od tego, czy dostanę rolę, nie zależy nic. Tata aktor powtarzał: prawdziwe życie jest poza sceną. Granie nie jest najważniejsze.

Co się naprawdę liczy?

Wiesz, dlaczego chcę być sławna? Żeby mój głos był słyszany. Mam świra na punkcie ekologii. Potrafię w luksusowym hotelu pytać, czy segregują śmieci. Jak nie, wybieram inny. Nie życzę sobie ulotek pod drzwiami, nie czytam scenariuszy wydrukowanych jednostronnie, nie zostawiam nigdy urządzenia w stanie czuwania. Niebawem powstanie strona "Eko Miko", chcę organizować kampanie na rzecz ochrony środowiska. Nie potrafię myśleć tylko o sobie. Po kolacji z przyjaciółmi w Święto Dziękczynienia zostały trzy napoczęte indyki. Podzieliłam na porcje, dodałam purée ziemniaczane, zapakowałam w jednorazowe opakowania i zawiozłam do ubogiej dzielnicy. Mama powtarzała: jesteś tyle warta, ile dasz z siebie innym. Pamiętam, jak w dzieciństwie mówiła: "Masz już tydzień tę lalę, oddaj ją innemu dziecku". W Polsce co roku w Wigilię jeździmy razem do bezdomnych w kanałach przy elektrowni na Żeraniu. Pukamy w klapę: "Halo, proszę państwa, przywiozłyśmy szynkę i makowiec". Mnie też kiedyś brakowało na jedzenie.

Teraz kupujesz dom w modnej dzielnicy Los Angeles. To przywilej gwiazdy?

Raczej doskonała inwestycja, poza tym czas na dom. Pierwszy w życiu, dość wynajmowania. Już upatrzyłam sobie coś na wzgórzach Hollywood.

A jak teraz wygląda Twoje miejsce? Dużo tam polskości?

Mam mieszkanie w hiszpańskim stylu. Ale pachnie w nim tak jak w domu w Polsce. Rano parzę kawę inkę od mamy, jem marchewki kupione na bazarze pod Warszawą i przysłane w lodzie, bo amerykańskie są do niczego. W zamrażalniku mam trzysta pierogów z polskiej mąki. Garnki, obrusy, pościel - wszystko made in Poland. Nawet proszek do prania ściągam z kraju. Bo amerykańskie pachną inaczej. Fajnie, że można ekspresem przysłać marchewkę, domowe ciasto. Mogę zrobić sobie nawet polskie śniadanie. Gdybym jeszcze mogła zjeść je z mamą, tatą, rodzeństwem.

Jesteś zaprawiona w wirtualnych związkach. Randki z ukochanym, śniadanie z rodziną, imprezy ze znajomymi - naprawdę da się być ze sobą dzięki internetowi?

Mam bliskich w komputerze. Czasem mama prosi: "Nie wyłączaj Skype´a, tylko sobie na ciebie popatrzę". A po chwili: "Ubierz się cieplej. - Mamo, tu jest 30 stopni!". Tak zjedliśmy kolację w moje urodziny, bo nie mogłam polecieć do Polski. Bywa, że proszę Kubę, mojego brata: "Postaw laptopa w pokoju Zosi i Stasia, pobawię się z dzieciakami". Dwa lata temu w Wielkanoc, która w Los Angeles wygląda jak dzień roboczy, żaliłam się: "Nie dam rady, strasznie tęsknię". Mama pocieszała: "Obiecuję, że podzielimy się jajkiem". Dwa dni później dzwonek do drzwi. Na schodach wielki żółty kurczak z czerwonym dziobem i jajkiem w ręce. Mama wysłała do mnie Kubę. Ciepły, opiekuńczy. Kuba to ukochany brat.

Znalazłaś bliskich ludzi w Hollywood?

Mikołajczakowie są bezkonkurencyjni. Mam tyle osób do kochania. Mama, brat, jego żona i dzieci, nowa rodzina ojca i przyrodnie rodzeństwo. Choć rodzice się rozwiedli, gdy miałam siedem lat, jesteśmy blisko. Mama to przyjaciółka gotowa na wszystko. Nie zapomnę, jak kilkanaście lat temu w Egipcie poprosiłam, żeby śledziła chłopaka, który mi się podobał. Wspinała się po gzymsie, żeby zajrzeć do jego pokoju w hotelu i sprawdzić, czy przyjechał z dziewczyną. Rozmawiamy trzy razy dziennie. O seksie, książkach, przepisie na tort, cellulicie...

Od czerwca po raz pierwszy jesteś singielką. Miałaś narzeczonego w Polsce. Udało Ci się wypełnić po nim pustkę?

Sklejam serce - to był poważny związek. Zbyt wiele miejsc w Polsce, sytuacji, drobiazgów przypomina o tej miłości. To kolejny powód, dla którego wolę żyć w Stanach.

Imprezujesz, żeby nie czuć się samotna?

Rzadko, kiepsko toleruję alkohol. Boję się narkotyków. W urodziny zabrałam znajomych na tor gokartowy. Popołudniowa impreza bez alkoholu. Myślałam: nikt nie przyjdzie. Było czterdzieści osób. Ścigaliśmy się, graliśmy w piłkarzyki, jedliśmy pizzę i dwa torty, które upiekłam według przepisu babci.

Odpuściłaś randki?

Na razie wolę być sama. Nic na siłę. W Los Angeles trudno o romantycznych mężczyzn. Randki koleżanek przypominają odcinki Seksu w wielkim mieście. Facet "po" mówi: "Zadzwonię kiedyś. Może gdzieś na siebie wpadniemy". Wolę wyznania: "Nie mogę bez ciebie żyć! Chcę być przy tobie!". Ale to nie jest wpisane w miłosną etykietę Hollywood. Dotąd związana byłam z Europejczykami. Przyzwyczaili mnie do niespodzianek, na przykład stu liścików miłosnych w stu pączkach róż. Ja z kolei nagrałam dla ukochanego płytę 101 powodów, dla których cię kocham - zdjęcia i domowe filmiki z naszych podróży, życia. Uważam, że miłość oznacza lekką, kontrolowaną obsesję na punkcie drugiej osoby.

Wierzysz, że znowu się zakochasz?

Wiem, że szukam mężczyzny, który nie będzie się śmiał z moich ideałów. Nie wiem, czy za dziesięć lat będę aktorką, Hollywood nie lubi dojrzałych kobiet. A ja chcę być nadal słyszana: mam świra na punkcie ochrony środowiska i spraw społecznych. Myślę o polityce. Może dołączę do demokratów, może wystartuję w wyborach z ramienia zielonych. Chcę wykorzystać nazwisko do walki o to, żeby nikomu nie zabrakło wody, albo zapobiegać molestowaniu kobiet. Więc muszę być z mężczyzną, który mnie fascynuje i rozumie to, co dla mnie ważne. Mamy mieć wspólny pomysł na życie. Oprócz dziecka, domu, planów na wakacje. Nasz świat nie może sprowadzić się do mnie i do niego. Związek ma stworzyć coś dla innych. Skoro są lekarze bez granic, może założę instytucję Aktorzy bez granic?

Wygrałaś swoje marzenia?

Jeszcze nie. Chciałabym w życiu usłyszeć trzy komplementy. Zawodowy: Nie poznałem cię w tej roli. Prywatny: Jesteś najwspanialszą mamą. I ludzki: Zmieniasz świat.

Rozmawiała Marta Bednarska

Iza Miko

fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
+8
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas