Kiedy siedzę, to się męczę

Farciarz, który lubi swoją pracę. Nie boi się mówić ostro o show-biznesie i kolegach z branży. Choć dziś jest szczęśliwym ojcem i mężem, jak ognia unika tematów prywatnych.

Marcin Prokop wykorzystał swoja szansę
Marcin Prokop wykorzystał swoja szansęfot. A. SzilagyiMWMedia

Nie piszesz o dietach ani o mięśniach. Dyskutujesz o Bogu. To temat mało medialny. Zwariowałeś?
- Według mnie bardzo medialny, tylko że media najczęściej zajmują się nim w sposób naskórkowy i stereotypowy, sprowadzając temat Boga do Palikota, Nergala, ojca Rydzyka oraz walki o krzyż w Sejmie. Chcieliśmy z Szymonem pokazać, że można inaczej. Zresztą to książka nie tylko o religii. Poruszamy w niej to wszystko, co porusza nas. Nawet temat Lady Gagi. Choć rozmowę o kartonach, w których zginęła Hanka Mostowiak oraz nowym chłopaku Dody jednak sobie odpuściliśmy.

Szymon przekonał ciebie, agnostyka, do katolickich racji?
- Nie chodziło o to, żeby po napisaniu książki jeden z nas nagle klęknął na zimnym kościelnym marmurze, wzniósł oczy do nieba i wyszeptał w natchnieniu: "Wierzę", a drugi zaczął słuchać death metalu oraz czytać komiksy. Szukaliśmy raczej odpowiedzi na pytanie, czy religia i popkultura mają ze sobą coś wspólnego.

Nergal w religijno-celebryckim kontekście budzi w tobie emocje?
- Co najwyżej politowanie wobec tych, którzy dali się złowić na jego wędkę i potraktowali pseudosatanistyczne dyrdymały na serio. Przecież to oczywiste, że facet jest świadomym prowokatorem, który wykorzystuje religię do autopromocji. Zresztą, jak na inteligentnego człowieka, robi to w rozczarowująco nieoryginalny sposób.

Darski został celebrytą, korzystając z takich środków jak darcie Biblii...
- ...co dziesiątki artystów robiło na długo przed nim. Wszystko, co ma do zaoferowania Nergal, to powtórka z przeszłości. Już w latach 70. zespół Kiss malował twarze na biało, Alice Cooper pluł sztuczną krwią, a Ozzy Osbourne udawał na scenie, że odgryza głowy gołębiom. Nawet na naszym podwórku mieliśmy zespół KAT, który w wielu względach był znacznie bardziej radykalny niż Nergal. No cóż, najwyraźniej mamy takiego dyżurnego "satanistę", na jakiego zasłużyliśmy. Jako juror "The Voice of Poland", mówiący o muzyce, Nergal był dla mnie znacznie bardziej kompetentny niż kontestator religii.

Jedni chodzą do klubów, inni skaczą ze spadochronem. A ja nakręcam się pracą.

Czy Szymon Hołownia naprawdę odchodzi z "Mam talent"?
- Jego należy spytać. Osobiście wolałbym, żeby został. "Mam talent" bez niego byłby jak Trubadurzy bez Krzysztofa Krawczyka. Niby grają dalej, ale to już nie to samo.

Lubisz swój teleturniej "Milion w minutę"?
- Dla mnie ten program to przede wszystkim opowieść o ludziach. Zadania, jakie przed nimi stawiam, są na drugim planie. Stanowią pretekst, żeby opowiedzieć historie uczestników.

Jacy są ci ludzie?
- Autentyczni, spontaniczni, nieupozowani, w przeciwieństwie do wypudrowanych i sezonowych celebrytów, których spotykam w swojej pracy. Świat ludzi z teleturnieju jest mi znacznie bliższy niż wykreowana, nadęta rzeczywistość naszego "szołbizu".

Z Szymonem Hołownia tworza zgrany team nie tylko na scenie
 fot. P. WrzecionMWMedia

Jak się czujesz jako świeżo poślubiony małżonek?
- Nie gorzej niż przed ślubem. Ale opowieści rodzinnej treści zostawmy na prywatną rozmowę.

Kiedyś tak się nie pilnowałeś. Zdarzyło ci się wystąpić z rodziną na okładkach magazynów.
- Widocznie potrzebowałem czasu, żeby zmądrzeć. Publiczne opowiadanie o intymnych sprawach najczęściej nie służy niczemu, poza zaspokajaniem własnej próżności i niezdrowej ciekawości plotkarzy. Nie mam ochoty tego robić.

Jakie masz dziś marzenia?
- Banalne. Chciałabym tylko, żeby moi bliscy byli zdrowi. "O mnie się nie martw, ja sobie radę dam".

Masz poczucie, że wszystko możesz?
- Pilotem Wroną już raczej nie zostanę, mistrzem świata w kulturystyce też chyba nie. Ale staram się zamieniać marzenia w projekty do zrealizowania. Nie siedzę i nie czekam, tylko biorę się do roboty.

Pracoholik?
- Jestem farciarzem, bo robię to, co mnie kręci. Nigdy nie miałem poczucia, że zmuszam się do wysiłku, by wstać i odbębnić wachtę na zakładzie.

Ale działasz na wysokich obrotach. Przecież odpisujesz na maile w środku nocy.
- Jedni chodzą do klubów, skaczą ze spadochronem albo biorą kokainę, a ja nakręcam się pracą. Czerpię energię z działania. Kiedy siedzę, to się męczę.

Ludzie, którzy pracują na wizji, mówią, że schodzą z obrotów przez wiele godzin, by móc uczestniczyć w domowym życiu. Ty też tak masz?
- Widocznie te osoby zbyt poważnie podchodzą do siebie i do tego, co robią. Na szczęście prawdziwe życie nie miesza mi się z showbiznesową fikcją.

10 lat w telewizji, 13 w mediach?
- Wesołe jest życie staruszka...

Wstydzisz się występowania na imprezach zamkniętych?
- Przeciwnie. To poligon dla doskonalenia warsztatu. Jeśli nauczysz się panowania nad przypadkowym tłumem i jego emocjami, żadna telewizyjna sytuacja cię nie zaskoczy. Ale żeby nie było, że dorabiam ideologię do zarabiania pieniędzy - tak, ten element też jest istotny. Na ZUS raczej nie można liczyć, więc podobnie jak 99 procent kolegów z branży, pracuję na bezstresową emeryturę.

Byłeś showmanem już w dzieciństwie?
- Jako dziecko maskowałem nieśmiałość poprzez wyrywanie się do przodu. Nigdy nie byłem najlepszy w sporcie, w nauce ani w podrywaniu dziewczyn. Budowałem pozycję w grupie, zakładając kostium błazna. Pyskowałem nauczycielom i robiłem zadymy, a dzięki alibi osoby nie do końca poczytalnej, unikałem odpowiedzialności za wyskoki. Takie jak pływanie z kolegą po Wiśle na tratwie z drzwi, wykradzionych z pensjonatu podczas wycieczki szkolnej... (śmiech).

Jesteś bardziej pracusiem, szczęściarzem czy ryzykantem?
- Każdym po trochu. Parę razy znalazłem się we właściwym czasie i miejscu - jak wtedy, gdy przyszedłem do telewizji na rozmowę o pracę w marketingu i okazało się, że jest casting na prezentera. Wszedłem, namówiony przez kolegę... i wygrałem. Musiałem z dnia na dzień podjąć decyzję, czy wywrócić do góry nogami poukładane, zawodowe życie. Rozmaite szanse pukają do każdego z nas, ale większość ludzi zatrzaskuje im drzwi przed nosem. Najczęściej ze strachu, że sobie nie poradzą. A to jest jak z pociągiem, wjeżdżającym na peron. Jak za długo myślisz, czy do niego wsiąść, to odjedzie bez ciebie. Czasem warto zaryzykować.

Iwona Zgliczyńska

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas