Kobiety są lepszą płcią

O książkach, listach oraz trudnych relacjach między kobietami i mężczyznami opowiada autor "Samotności w sieci" i współautor "Arytmii uczuć" Janusz L. Wiśniewski.

article cover
MWMedia

Janusz L. Wiśniewski: Myślę, że ja nie jestem już takim feministą. Feminista to osoba, która uważa, że dwie płcie: kobiety i mężczyźni są równi i powinni mieć identyczne prawa, że nie powinno być dyskryminacji w żadnym względzie, i że ze stereotypami matriarchatu i patriarchatu powinno się walczyć. A ja uważam, że nie. Ja jestem o jeden stopień wyżej. Uważam, że kobiety są o wiele lepszą płcią. Uważam, że w świecie zdominowanym przez kobiety, kreowanym przez kobiety, nie byłoby tyle agresji, nie byłoby tylu wojen. Kobiety są lepsze, wrażliwsze, spokojniejsze. Chociaż są przykłady ekstremalne - znamy zachowania kobiet nazistek. Piszę o tym w opowiadaniu "Noc poślubna", gdzie pokazuję przykład Magdy Goebbels, która truje 6 własnych dzieci dla idei. Kobiety też potrafią być okrutne, ale w swojej masie, są lepsze. Mężczyźni są bardziej narażeni na pokusy. Maja złą wewnętrzną chemię opartą głównie na adrenalinie, testosteronie. Mają bardzo mało wazopresyny i oksytocyny - dwóch substancji, które odpowiedzialne są za tak zwane więzi społeczne, między innymi za wierność.
A jak mężczyźni reagowali na książkę "Czy mężczyźni są światu potrzebni?" gdzie już sam tytuł jest prowokujący?



Janusz L. Wiśniewski: Trochę prowokacji w tym faktycznie było i zresztą celowej. Książka jest zbiorem felietonów lub esejów i "Czy mężczyźni są światu potrzebni?" jest tylko jednym z nich. Wydawnictwu Literackiemu wydawało się, że ten tytuł najbardziej odda treść tej książki. Ja sam pisząc ją miałem wątpliwość, czy mężczyźni są światu potrzebni. Jako mężczyzna oczywiście chciałbym być potrzebny przynajmniej kilku osobom na tym świecie. Patrząc jednak z drugiej strony - jako naukowiec - widzę genetyczną degradację mężczyzn i momentami absolutne niedostosowanie do świata, w którym kobieta uzyskała inną niż kiedyś pozycję społeczną.. Chromosom, który decyduje o tym, czy ktoś jest mężczyzną czy kobietą - chromosom Y - okazał się śmietniskiem mutacji. Zmniejsza się i za 150 000 pokoleń, jak szacują genetycy może w ogóle zaniknąć. To wcale nie znaczy, że w świecie zdominowanym tylko przez kobiety, tylko o chromosomach X, nie wytworzy się pewna grupa Alfa kobiet dominujących, które będą się zachowywać dokładnie tak samo jak mężczyźni. Tego nie wykluczam. Mężczyźni nie wyginą w ciągu miesiąca czy roku, ale w porównaniu do historii wszechświata i ewolucji 150 000 pokoleń to jest mało. Większość kobiet, które do mnie piszą skarży się, że mężczyźni są nieprzewidywalni, niespolegliwi, choć z drugiej strony pojawia się to zdanie: "ale bez nich byłoby nam źle".

INTERIA.PL

Janusz L. Wiśniewski: Też się nad tym zastanawiałem. U większości ludzi upada tradycja pisania pięknych, pachnących listów, których można dotknąć, schować pod poduszkę, albo nawet nosić ze sobą. Ludzie maja coraz mniej czasu. Ale uważam również, że najważniejsze są słowa, a nie to, czy te słowa przekazuje się elektronicznie czy pięknie kaligrafuje na wytwornej papeterii.. Jeśli nie są to skróty, czy znaczki emocjonalne, jeśli to jest ten sam tekst, tyle że wystukany, to mogę się z tym pogodzić. Wolałbym oczywiście żeby to był list pisany ręką tej osoby, a szczególnie taki osobisty list jak list miłosny. Ale nie jest to na tyle ważne żeby te listy miały dla mnie niższą rangę. Ciągle to będzie jednak wyznanie miłości.

Napisał pan książkę w postaci korespondencji e-mailowej z Małgorzatą Domagalik. Czy gdyby państwo pisali do siebie listy odręcznie czy ta korespondencja wyglądałaby inaczej?

Janusz L. Wiśniewski: Nie, nie sadzę. Jedynie czas powstania tej książki byłby znacznie dłuższy. Pisaliśmy te listy z różnych miejsc świata. Nie wiem jak długo z Malediw czy z Dubaju szły by listy do pani Domagalik, i jak długo wracałyby odpowiedzi. Internet powoduje, że informacje są przekazywane szybko, mogliśmy więc reagować lepiej na to, co się dynamicznie zmienia. My relacjonujemy w tej książce nie tylko nasze uczucia i myśli, ale również świat i wydarzenia. W listach nie można reagować tak szybko. Podobnie jest zresztą w mojej najbardziej popularnej książce, jaką jest "Samotność w Sieci". Teoretycznie mogę sobie wyobrazić "Samotność w Sieci", w której bohaterowie: Jakub i Ona pisaliby do siebie listy, a nawet mogę wyobrazić sobie, że te listy przywoziłby posłaniec dorożką. Ale w tym nie byłoby, bardzo ważnego dla ich relacji, elementu jednoczesności, jaki zapewnia Internet. Wymiana e-maili, z punktu widzenia technicznego, to maksymalnie kilka minut przy dobrze działających serwerach, a w większości korespondencja jest dostarczana w ciągu minuty.

Pisząc taką książkę nieustannie oddziaływują państwo na siebie...

Janusz L. Wiśniewski: Ta książka "188 dni i nocy" jest bardzo dla mnie ważna ze względu na to, że bardzo dużo się przy niej nauczyłem. To nie są relacje z tego co jest za oknem, ale dość szczegółowe, a może nawet puplarnonaukowe dywagacje na bardzo różne tematy. Czytelnicy również to docenili, bo sami mogą się z tej książki czegoś nauczyć. Ja też się cieszę jeżeli ktoś pójdzie za mnie do biblioteki i zdobędzie informacje, a ja później mogę o tym przeczytać. To jest coś genialnego i bardzo wygodnego - czytając książkę przy lampce wina, lub przy ciepłej herbacie dowiadują się tego, co on musiał zdobyć.

Czy jest osoba, z którą chciałby pan napisać jeszcze jedna taką książkę?

Janusz L. Wiśniewski: Powstaje akurat druga część "188 dni i nocy". Będzie miała pewnie inny tytuł, ale jesteśmy już mocno zaawansowani w pisanie drugiej części, którą wydawnictwo Prószyński i S-ka wyda jeszcze w tym roku. To nie jest nic wielkiego, po prostu postanowiliśmy po roku, czy po półtora roku przerwy powrócić do tej koncepcji. Oczywiście komunikowaliśmy się, ale inaczej się pisze wiedząc, że ktoś to będzie czytał. Są pewne granice otwarcia się, są tematy które trzeba dobierać do rozmowy.

A czy tą pierwszą część pisali państwo ze świadomością, że to będzie książka?

Janusz L. Wiśniewski: Na początku nie. Pisaliśmy do siebie po prostu jako osoby darzące się sympatią. Pani Domagalik - redaktor najlepszego miesięcznika kobiecego w Polsce, znana feministka i ja - autor literatury rzekomo kobiecej, prowadziliśmy rozmowy. Pani Domagalik w pewnym momencie wpadła na pomysł żeby te maile wydać w postaci książki. Zauważyła, że jest tam dużo wiedzy, informacji i przemyśleń, które mogą zainteresować także innych. Od tego momentu zaczęliśmy pisać trochę inaczej. Z jednej strony jest pewna prywatność, którą chce się zachować. Z drugiej - bardziej się skupiałem myśląc o tym, że pisze nie tylko do pani Domagalik, ale do szerokiego grona osób i to, co może nie interesować pani Domagalik może zainteresować innych czytelników. Byłem też bardziej uważny w prezentowaniu danych. Wiedziałem, że ta książka podlegać będzie ocenie specjalistów, a ja dużo piszę tam o nauce, o chemii, o fizyce, o biologii, o psychologii czy nawet o kosmologii.

Powiedział pan że pana książki są rzekomo kobiece, jak to rozumieć?

Janusz L. Wiśniewski: Tak o tym mówią media, że są to książki kobiece, czy też tzw. literatura kobieca. Określa się tak generalnie literaturę zajmującą się emocjami: miłością, tęsknotą, samotnością, opuszczeniem.To jest absolutną bzdurą, bo mężczyźni też się tym interesują, ale po prostu kobiety więcej czytają. 73 proc. klientów Empików i innych księgarni to kobiety.

Jest pan doskonale skomunikowany ze swoimi czytelniami ponieważ swój adres e-mailowy podaje pan na okładkach książek. Czy piszą do pana również mężczyźni, a jeżeli tak to o czym?

Janusz L. Wiśniewski: Byłem pierwszym autorem w Polsce, który w 2001 roku przy okazji wydania "Samotności w Sieci" podał swój adres e-mailowy. Wydawało mi się to uczciwe wobec tematu książki, którą napisałem, ponieważ bohaterowie też posługują się internetem. Nie wiedziałem co czynię. Nie spodziewałem się takiej popularności tej książki. Do dzisiaj nadeszło ponad 30 000 maili od czytelników. Nie tylko dotyczących książki "Samotność w Sieci". I 71 proc. osób, które do mnie piszą to kobiety, a niecałe 30 proc. to mężczyźni. O czym piszą mężczyźni? Podobnie jak kobiety - są wzruszeni książką, smutni. Pragną takich przeżyć tak samo jak kobiety. Czasami są oburzeni. Zarzucają mi, że w książce "Samotność w Sieci" przedstawiłem zbyt idealnego mężczyznę. Ja o tym wiem. Z premedytacją złożyłem go z kilku mężczyzn. Od jednego wziąłem mądrość, od drugiego wrażliwość, od innego czułość, czy wygląd. To wszystko złączyłem w postać mężczyzny, którym sam chciałbym być, ale którym trudno być. Są mężczyźni, którzy uważają, że oszukuję kobiety pokazując im takiego mężczyznę, skarżą się, że ich kobiety stawiają im po tej książce wymagania. Czasami piszą w brutalny sposób: "Ty stary wariacie, dlaczego piszesz takie książki, mojej starej poprzewracało się od tego w głowie". Zdarzają się też młodzi mężczyźni, którzy piszą: przeczytałem pana książkę i od dzisiaj chciałbym być taki jak Jakub. Te listy są bardziej sceptyczne niż kobiece, wyrażone w nich uczucia są także bardziej zamaskowane. Mężczyźni bardzo rzadko na przykład przyznają się, że płakali czytając tę książkę.

Wiele kobiet twierdzi, że pokazał pan idealnego mężczyznę, ale nie powiedział pan jak go znaleźć...

Janusz L. Wiśniewski: To jest jeden z zarzutów. Dostaję wiele takich listów: niech pan mi powie, gdzie znaleźć takiego Jakuba.

Dwa miesiące temu wyszła "Samotność w Sieci" w języku angielskim...

Janusz L. Wiśniewski: Jestem z tego w pewnym sensie bardzo dumny. To jest nieprawdopodobnym ewenementem na księgarskim rynku polskim. Jestem wdzięczny wydawnictwu Prószyński i S-ka za to, że zdecydowali się zrobić taki eksperyment. Polski autor wydany po angielsku w Polsce i sprzedawany w polskich sklepach. Zdecydowano, że jest to książka na tyle popularna, a rynek anglojęzyczny wystarczająco duży. Około 2 mln ludzi wyjechało z Polski, głównie do krajów anglojęzycznych. Za granicą mieszkają również dwupokoleniowe rodziny - rodzice czytają wprawdzie po polsku, ale dzieci już nie. Sam jestem tego przykładem mieszkam w Niemczech od 20 lat. Jedna z moich córek się tam urodziła, a druga przyjechała jak miała 4 lata. One świetnie mówią po polsku, ale z czytaniem mają problemy.

Czytały pana książkę?

Janusz L. Wiśniewski: Nie czytały. Nawet nie chciałem żeby czytały, bo były za małe, gdy ta książka pojawiła się w księgarniach. "Samotność" porusza tematy, o których nie powinno się czytać gdy jest się dorastającym dzieckiem. Takie jest moje zdanie. Później miały problem z czytaniem, ale wysłuchały książki z płyty. Poza tym przez wszystkie te wzmianki o erotyce - trudno jest czytać o emocjach i to tak intymnych autora, który jest ojcem. Córkom się przeważnie wydaje, że ich rodzice nie mają życia seksualnego, a jeśli mieli to za pierwszym razem urodziłam się ja a za ostatnim moja młodsza siostra (śmiech). Trudno jest spojrzeć na ojca z tej strony.

Wzoruje pan swoich bohaterów na autentycznych postaciach. Czy ci ludzie wiedzą o tym? Czy zdarza się, że mają pretensje z tego powodu?

Janusz L. Wiśniewski: Z tym jest bardzo różnie. Niektóre osoby wiedzą o tym, ale większość nie wie. Ja to robię w sprytny sposób i nawet jeśli zachowuję imiona to przenoszę ich w inne czasy, do innych krajów, w inne relacje, wprowadzam coś takiego, co na pewno im się nie zdarzyło. Jeśli się zamanipuluje czasem, miejscem i okolicznościami, to można zachować prywatność tych ludzi. Na przykład osoba, która jest pierwowzorem bohaterki "Samotności w Sieci" wie o tym, była też na filmie, ale nikt nie wie kim ona jest i nikt się o tym nie dowie.

A jak ona reaguje na tą powieść?

Janusz L. Wiśniewski: Z nieprawdopodobnym wzruszeniem. I podejrzewam, że korci ją czasami powiedzieć: to jest moja historia, ja jestem pierwowzorem. Ale akurat ona wiedziała o tym, że ja to napiszę, więc to nie była nieuczciwość.

Myśli pan, że ona kiedyś się zdecyduje i powie, że jest bohaterką?

Janusz L. Wiśniewski: Być może się kiedyś ujawni.

W pana książkach pojawia się pewnego rodzaju napięcie pomiędzy tym co biologicznie uwarunkowane a miłością romantyczną...

Janusz L. Wiśniewski: Jestem po pierwsze naukowcem więc zajmuję się nauką zawodowo. Zawsze mnie interesowało czy to, co ja czuję nie jest związane z pewnymi reakcjami chemicznymi. Mam przygotowanie zawodowe więc mogę to zgłębić i zrozumieć. Czasami patrzę na uczucia jako poeta, a czasami jako laborant. Uważam, że wielu parom przydałoby się takie spojrzenie na emocje, które są związane dla większości ludzi z przeżyciami wyłącznie metafizycznymi, duchowymi. Uświadomienie sobie, że za tą metafizyką i duchowością kryją się określone reakcje (bio)chemiczne. To, że mężczyznom spada pożądanie wobec własnych żon nie jest związane z tym, że mężczyzna przestał tą kobietę kochać, albo że zaczyna się od niej oddalać. To proces naturalny wynikający z tego, że stężenie pewnych substancji chemicznych w jego organizmie w obecności tej kobiety spada, a w obecności innej wzrasta. Gdyby się o tym wiedziało, to może byłoby mniej tragedii.

Nad jakimi jeszcze książkami pan teraz pracuje?

Janusz L. Wiśniewski: Piszę książkę związaną z grzechami. Być może będzie to książka , w której pojawi się dużo grzechu. Choć wcale nie zmierzam pisać tylko o szóstym i dziewiątym przykazaniu, to znaczy nie cudzołóż i nie pożądaj żony bliźniego swego. Chcę pisać również o pysze, czy obżarstwie. O grzechu rozumianym jako łamanie pewnych reguł.

Kręci mnie też inny projekt nad którym pracuję - chcę napisać bajkę. To jest nieprawopodobne wyzwanie dla każdego autora. Zazdroszczę osobom, które piszą bajki i które mają sukces polegający na tym, że dzieci chcą te bajki czytać. To jest nieprawdopodobnie trudne przekonać tak absolutnie obiektywnego czytelnika jak dziecko.Ja chcę napisać bajkę naukowa. Chcę dzieciom spróbować opowiedzieć wszechświat. Ta bajka mnie tak kreci, że ostatnio zasypiam i budzę się z myślami o supernowych i czarnych dziurach (śmiech).

Z Januszem Leonem Wiśniewskim rozmawiała Izabela Grelowska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas