Krzyk młodego pokolenia

Warszawskie Spotkania Teatralne - Marek Kościółek, twórca Teatru Krzyk, bierze udział w projekcie Warszawski Obóz Teatralny.

article cover
Morele

Marek Kościółek: A jak myślisz? Nie jest łatwo, ale przynosi to niesamowitą satysfakcję, kiedy się udaje, kiedy są pierwsze efekty, kiedy po iluś latach patrzy się już na to, jak na własne dziecko, na część swojego życia.

Robisz teatr małej miejscowości Maszewo, gdzie teatru nigdy nie było.

Ma to swoją specyfikę. Mieliśmy problemy, ale dziś jest już pewien constans. Zależy mi na tym, aby wchodzić w społeczność lokalną, by łączyć biznes, środowisko nauczycielskie i różne organizacje. Nie robię tylko teatru - zaglądam do dusz młodych ludzi, próbuję do nich dotrzeć. To jest chyba najważniejsze. Nie jest łatwo, bo dorośli, którzy często stają nam na drodze, nie rozumieją tego, co robimy. Często utrudniają nam pracę.

W Krośnie mieliście kiedyś problemy z powodu wulgaryzmów padających ze sceny.

Tak. Tam było dosyć ostro. Jedna z gazet dała artykuł na pierwszej stronie - "Nauczyciele oburzeni wulgaryzmami na scenie." A chodziło o jednego nauczyciela, który okazał się też radnym.

Co sądzisz o wojujących nauczycielach, którzy za wszelką cenę starają się ingerować w repertuar i treść spektakli, dlatego, aby nie padały ze sceny brzydkie słowa, by nie deprawować młodzieży.

Czasami może szlag człowieka trafić. Ja z nauczycielami mam trochę na pieńku, choć też mam wśród nich serdecznych kolegów, wkładających całe serce w nauczanie. Uważam, że to jeden z najważniejszych zawodów, zwłaszcza nauczanie języka polskiego. Bardzo często w małych miejscowościach, jak Maszewo, nauczyciel staje się jedynym przewodnikiem, swego rodzaju oknem na świat, wyrabiającym wrażliwość u młodych ludzi. A niestety jest tak - nie boję się użyć tego stwierdzenia - że większość nauczycieli to nieudacznicy, ciecie, którzy pracują z przymusu i zwyczajnie krzywdzą swoich podopiecznych. Na szczęście zdarzają się tacy, którzy mają pasję - każdy z nas czasem takich ludzi spotyka i takim należy się wielki szacunek, wspomina się ich po latach. Jednak większość nauczycieli to po prostu patałachy. I właśnie tacy niekiedy starają się wciskać nos w nie swoje sprawy.

Myślisz, że dla swojej młodzieży z Teatru Krzyk jesteś nauczycielem?

Jestem dla nich partnerem, wychowawcą, człowiekiem, który potrafi słuchać. I to jest nasza siła. Wsłuchuję się w nich, w ich potrzeby i dzięki temu udaje nam się coś zrobić. Bardzo ważne jest jakich ludzi się spotyka. Teatr można robić wszędzie, ale najważniejsi są ludzie - czy się rozumiemy, czy się sobą zarazimy. Jeśli to się udaje, to tworzy się pewna konstelacja, grupa, z którą można "coś" zrobić.

To widać na scenie podczas waszych spektakli. W całym kraju, jak Polska długa i szeroka, są one odbierane jako niezwykle autentyczne, bardzo mocne, mówiące ustami młodych ludzi o problemach młodzieży. Czy takie wyznania, bo przecież twoi aktorzy mówią o sobie i swoich własnych przeżyciach, rodzą się w bólach? Łatwo jest im wyrzucić to z siebie?

To długa droga, swego rodzaju proces. Pracuję obecnie z trzema grupami - z najstarszą zrobiliśmy "Głosy", ze średnią "Szepty", a najmłodsza dopiero się tworzy. Powiedziałem im, że najważniejszy jest proces, wspólnota, konsolidacja grupy - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To nie jest łatwe. Jest i płacz, i radość, czasem nakładają się to na ich bolesne doświadczenia, bo osoby, z którymi pracuję wywodzą się z różnych środowisk. Nie każdy to wytrzymuje. Ze mną, zresztą, nie jest łatwo.

Narzekają na Ciebie?

Jasne. Ale pewnego rodzaju więź musiała się stworzyć. Czasami o tym rozmawiamy. Próbuję im przedstawić swoją filozofię. Sam też się ciągle uczę - także od nich.

Włodzimierz Staniewski z Gardzienicami przez trzydzieści lat zrobił siedem spektakli, wy przez prawie siedem lat zrobiliście dwa przedstawienia. Wychodzi na to, że proces grupowy nie domaga się szybkiego, bezpośredniego przełożenia na scenę.

Coś w tym jest. Doświadczenie Gardzienic jest zjawiskiem i to nie tylko w skali ogólnopolskiej. Kończyłem Akademię Praktyk Teatralnych w Gardzienicach, więc coś o tym wiem. A proces grupowy w tego typu formacjach jest chyba najważniejszy. Każdy lider, jeśli chce stworzyć jakąś wypowiedź, musi mieć do tego zespół, musi poddać się pewnemu procesowi i dopiero to powoduje, że efekt jest prawdziwy, bardziej nasz. Oczywiście, nie wszystkie decyzje spotykają się z aprobatą, niektóre są po prostu nietrafione. Niekiedy proces grupowy jest ważniejszy od działań scenicznych.

A propos teatrów awangardowych. Gardzienice są formacją zamkniętą, która wypracowała własny język wypowiedzi. Podobnie Teatr Ósmego Dnia, czy wcześniej Teatr 13 Rzędów i Teatr Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Czy to nie jest tak, że Teatr Krzyk jest teatrem ludzi młodych, powiedzmy, nastolatków - ich głosem jest młodość. I starsi naturalnie poszukują dalej, bo ten język szybko się wyczerpuje.

Dzisiaj faktycznie młodość jest jednym z najważniejszych słów w tym teatrze. To wypowiedź młodego pokolenia, które mi jest bliskie, dlatego staram się w nie wsłuchiwać. Młodzi, którzy są u mnie, mogą pójść w różne strony. W najstarszej grupie jest kilka osób, które mają 21-23 lata i sam jestem ciekaw, czy nam się uda coś zrobić, pokonać wspólnie różne przeszkody. Gdybym mógł robić tylko teatr, to wszystko byłoby inaczej, szybciej, łatwiej, a tak musimy robić bardzo wiele, żeby przetrwać. Ale to też jest dla nas pewna próba wytrzymałościowa - czy przetrwamy, jak ten zespół będzie funkcjonował w przyszłości, czy nam się uda. Wytrzymywać z sobą tyle czasu naprawdę nie jest łatwo. Bardzo wysoko cenię grupy, którym się to udaje. Jest to już pewnego rodzaju świadectwo, bo nic samo się nie stworzyło. A czy nam się uda, czy też będziemy tkwić tylko przy młodości - czas pokaże.

Powiedziałeś, że gdybyście mogli robić tylko teatr, mielibyście sytuację komfortową. Co robicie poza teatrem?

Różne projekty. Kilka miesięcy temu założyliśmy własne stowarzyszenie. Nie mamy dotacji, poza niewielkim wsparciem gminy Maszewo. Mamy tylko swoją kotłownię, która jest miejscem naszych spotkań i prób. Organizujemy festiwal "Maszewska Biesiada Teatralna", na który zapraszamy kilkanaście grup teatralnych i organizujemy koncerty. Animujemy środowisko lokalne. Robimy mecz piłki nożnej: Reprezentacja Maszewa - Artyści Biesiady. Ten festiwal to największa akcja promocyjna tego małego, ale ślicznego trzy i pół tysięcznego miasteczka. Dajemy przykład innym. Zaczynają się tworzyć organizacje pozarządowe. Coś się ruszyło, ale są to działania non profit. Dlatego wytrwają tylko nieliczni. Ci, którzy będą chcieli tworzyć teatr na prowincji. Bo to nie jest Warszawa, Kraków, czy Łódź, a często młodzi ludzie myślą tyko o tym, aby zdawać do szkół teatralnych, by zagrać w serialu i być sławnym.

Spotykasz się z takim myśleniem w swoim zespole?

Bardzo rzadko. Oni od początku wiedzą jaka jest moja filozofia. Nie jestem przeciwko zdawaniu do szkół teatralnych. Jeśli ktoś ma osobowość i chce iść tą drogą, szukać szczęścia w teatrach nie awangardowych, to jestem w stanie pomóc, przygotować, podpowiedzieć parę rzeczy. Natomiast jeśli chodzi tylko o serial, czy reklamę w telewizji, to nie. No, ale o czym my mówimy, skoro rektor krakowskiej PWST, Jerzy Stuhr, sam zrobił reklamę? I jeszcze mówi, że zrobił to dlatego, bo wierzy w ten bank. To ja się pytam, gdzie jest misja szkół teatralnych, gdzie jest czas na tworzenie osobowości? Swoim ludziom powtarzam - jeśli chcecie się zajmować teatrem, to musicie mieć osobowość, musicie mieć coś do powiedzenia. Nie możecie się sprzedawać i kurwić na każdym kroku, bo będziecie wtedy robić wszystko i nic. To też jest kwestia spotykanych ludzi. Jeśli w szkole teatralnej spotyka się mistrza, wielki autorytet, który o tym mówi, są zajęcia z etyki zawodu, to już się nie boję. Ciężko jest w tym komercyjnym świecie...

Radykalnie stawiasz siebie po stronie offu i awangardy w opozycji do teatrów instytucjonalnych, które uprawiają "teatralną prostytucję"?

Off i awangarda są mi bardzo bliskie, ale nie jestem przeciwny klasycznemu teatrowi zawodowemu. Mamy dzisiaj kilka ciekawych nazwisk w polskim teatrze - Klata, Zadara. Kleczewska, Augustynowicz, którą bardzo cenię, nie mówiąc już o Lupie. Są też takie teatry (Teatr Współczesny w Szczecinie, bardzo zespołowy), są takie grupy zawodowe, są też aktorzy, którzy po szkołach zakładają własne formacje, jak Porywacze Ciał z Poznania, i idą własną drogą. Niezależnie od tego czy wybierze się off, awangardę, czy teatr klasyczny to nasze wypowiedzi sceniczne tworzą to, kim jesteśmy.

Byłeś aktorem w Teatrze Brama, grałeś w spektaklu dyplomowym w Gardzienicach. Nie masz poczucia, że animacja kultury w Maszewie jest wspaniałą sprawą, ale chciałbyś jednak występować na scenie?

Oczywiście, że taka perspektywa kusi. To moja pasja. Ja od aktorstwa się nie odżegnuję i na pewno jeszcze będę grał na scenie. Czy tutaj w Krzyku, czy w Bramie, z którą mam dobre relacje. To nie umarło i cały czas we mnie siedzi.

Rozmawiał Łukasz Rudziński

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas