Marcin Prokop: „Dobry” policjant

Wysoki, inteligentny i dowcipny. Dziennikarz i prowadzący w programie Dzień Dobry TVN z EksMagazynem rozmawia o sztuce konwersacji, wyciąganiu prawdy z polityków i żartach w kinie

Marcin Prokop
Marcin ProkopMWMedia

EksMagazyn: Pamięta pan swojego najtrudniejszego rozmówcę?

Marcin Prokop: - Nie zapraszamy do studia ludzi, którzy mogliby, w tej sytuacji, w której się znajdują, nie okazywać należytego szacunku. Nie zapraszamy ich również po to, żeby się z nimi boksować. To nie jest telewizja, w której ma się wydarzyć mecz gladiatorów, jak to bywa w innych programach, gdzie chodzi o spektakularną kłótnię i różnicę poglądów.

- U nas ma być miło, sympatycznie, przyjemnie, a czasami również trudno i pod górkę, bo niektórzy rozmówcy chcą się spowiadać z rzeczy niewdzięcznych. Na przykład Janusz Palikot, który mówił o spadających notowaniach i posłach odchodzących z jego partii. Kiedy ma najgorszy moment w swoim życiu politycznym, to wiadomo, że nie będzie to lekka rozmowa. Nigdy nie przekraczamy nawiasu szacunku do gościa i liczymy na wzajemność. Są natomiast rozmówcy, z których trudno jest wydobyć odpowiedź na pytanie, taką jakiej spodziewalibyśmy się w ciągu trzy minutowej rozmowy.

To zazwyczaj ludzie, którzy mają coś do powiedzenia?

- Na przykład Beata Tyszkiewicz, która ma swoją narrację. Odpowiada na pytanie, które sama sobie zadaje, zazwyczaj ignorując to, co pada z drugiej strony. Jest damą, więc jej wolno i nie wypada jej przerywać. Zwykle opowiada o rzeczach, które nie mają związku z głównym tematem rozmowy. To jest w niej bardzo urocze i szalenie to lubię. Natomiast, jeśli pani Beata przychodzi z konkretnym zadaniem wypowiedzenia się na dany temat, to bywa to trochę irytujące i nie do końca wiadomo jak, będąc dżentelmenem, powiedzieć wielkiej damie, że chcielibyśmy jednak wrócić na tor, który porzuciliśmy piętnaście minut temu.

A politycy?

- Nie jest łatwo, bo zawodowo kłamią. Jeżeli już mamy takich ludzi w studiu, uwielbiam obserwować, jak zamiast odpowiadać na pytania, wejść w jakąś szczerą relację z dziennikarzami, którzy nie chcą im zrobić krzywdy, tylko dowiedzieć się prawdy, budują swój PR. Jak tworzą czary z mleka. Jak się wiją i pełzają, żeby tylko nie dać się złapać w szczypce prawdy, że się tak wyrażę.

Ma pan jakieś sposoby na zdarcie tych masek? Mamy autopromocję na najwyższym poziomie w telewizji śniadaniowej, która jest miła i niekoniecznie ma pan do dyspozycji takie narzędzia, jak dziennikarze programów publicystycznych.

- Ja jestem fanem asertywnej uprzejmości. Jeśli widzę, że ktoś ewidentnie łże, to nie użyję tego sformułowania wobec gościa, ale powiem, że według mojej wiedzy mija się z prawdą. To jest bardziej kwestia formy naszych wypowiedzi, a nie treści, bo treść powinna być zdecydowana i jednoznaczna. Mając trudnych rozmówców, wiedząc, że będą chcieli jakoś wybrnąć z sytuacji, w której się znaleźli, nie odpuszczamy, ale robimy to z Dorotą na dwa sposoby. Ona ma raczej charakter tarana, który prze przed siebie i nie zważając na przeszkody wali z byka, a ja jestem tym, który stara się znajdywać subtelności, niuanse i wtrąca zdania typu "Ale z drugiej strony" itd.

Jest pan dyplomatą i tym "dobrym"?

- Bardziej tym, który wierzy, że rzeczywistość nie jest zero-jedynkowa, zdecydowanie nie czarno-biała. Staram się znajdować półtony, więc w tej kwestii dość dobrze się uzupełniamy. Nigdy się na rolę "złego" i "dobrego" policjanta nie umawialiśmy, tak po prostu wyszło.

Jakim cudem takie dwie silne osobowości się dogadują?

- Myślę, że kluczem jest prywatna sympatia, którą się darzymy i która została zbudowana po dość długim okresie nieufności. Na początku, kiedy się poznaliśmy, mieliśmy wobec siebie różnego rodzaju uprzedzenia. Dorota uważała mnie za kogucika, który paraduje z głową zadartą wysoko, a ja ją miałem za taką osobę, która jak pyta o godzinę, to zanim ktoś zdąży wyjąć zegarek, już daje mu z dynki, czyli kogoś kto w bardzo agresywny sposób reaguje na rozmówców. Pierwsze zdanie, jakie do mnie powiedziała brzmiało: "Gdzie się pchasz?", bo wszedłem przez pomyłkę do jej pokoju, zamiast do swojego. I tak się poznaliśmy. A potem już było coraz lepiej.

Może to kwestia podobnego poczucia humoru? Naukowcy twierdzą, że to czynnik niezwykle silnie wpływający na trwałość małżeństw.

- Myślę, że to podstawowy budulec każdej relacji. Poczucie humoru odróżnia nas od zwierząt. Tak samo jak inteligencja i samoświadomość. Dla mnie poczucie humoru jest funkcją inteligencji. Jeśli spotykam kogoś, kto na podobne rzeczy reaguje podobnie jak ja i śmieje się w kinie w tych samych momentach, czyli nie tam, gdzie reszta sali, to już widzę, że jest to bratnia dusza.

- Z Dorotą nie zgadzamy się w różnych kwestiach światopoglądowych, mamy różne sympatie polityczne, różne książki i płyty na półkach, w wielu sytuacjach jesteśmy kompletnie różni, ale po pierwsze mamy wspólne poczucie humoru, a po drugie szanujemy się nawzajem. To jest moim zdaniem podstawowy klucz do tego, żeby czuć się komfortowo ze sobą, a po drugie stworzyć widzowi wrażenie, że zaprasza do domu kogoś, kto jest mu życzliwy, miły i chętnie się go ogląda przy stole, a nie jest w telewizji za karę.

Rozmówca marzeń?

- Bardzo chętnie spotkałbym się z Stephenem Hawkingiem, uważam, że jest to jeden z genialniejszych mózgów współczesności. Rzeczy bardzo skomplikowane potrafi przybliżyć w sposób zrozumiały dla wszystkich. Bardzo chętnie spotkałbym się z Philiphem Rothem, słynnym pisarzem, który moim zdaniem jest w tej chwili największą, żyjącą postacią literatury amerykańskiej. Chętnie spotkałbym się z jakąś uroczą, przemiłą, niegłupią damą, czyli na przykład Scarlett Johansson, bo wydaje mi się, że oprócz seksownych ust, ma również coś pod czaszką.

Rozmawiała Joanna Jałowiec

Marcin Prokop
Marcin ProkopMWMedia
Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas