Maria i mężczyźni

Mała, piegowata, w okularach, od dzieciństwie czuła się wyjątkowa. Dzięki ojcu, który nauczył ją, co to znaczy kobieca duma. Pozwalała się wielbić mężczyznom i zawsze dyktowała warunki. O tym, co dziś znaczy dla niej być kobietą, o wstydzie, bezwstydzie i namiętnościach Maria Peszek opowiada Magdzie Jaros.

fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej SzilagyiTwój Styl

Maria Peszek: Jestem pod tym względem niespójna. Uwielbiam chodzić nago po domu, lesie, plaży i nie mam też oporów, żeby rozebrać się, prowokować na scenie. W pracy potrafię być ekshibicjonistką i bezwstydnicą. Mój wstyd wywołuje jednak wszystko to, co jest związane z biologią. Nie uczestniczę w rozmowach o ciążach, menstruacjach, chorobach. Nie jestem w stanie oglądać reklam tamponów albo podpasek. Dla mnie naruszają jakąś tajemnicę. W ogóle udaję, że fizjologia mnie nie dotyczy, więc kiedy czasem bierze górę, jestem wściekła. Na przykład jeśli mam sesję fotograficzną i budzę się z opryszczką, podkrążonymi oczami, mam poczucie winy. Jak to, ja nad czymś nie potrafiłam zapanować?!

A w relacji z partnerem wstyd istnieje?

Z Edkiem, moim narzeczonym, jesteśmy od szesnastu lat. I nawet z nim sfery, o których mówiłam, wymagają delikatności. Ale skala czułości i zaufania między nami jest tak wielka, że Edward to jedyna osoba, która może sobie pozwolić, by być naprawdę blisko. Chociaż myślę, że jest dobrze, jeśli ludzie po wielu latach się siebie wstydzą. Pewnych rzeczy przy moim mężczyźnie nie zrobiłabym na pewno, nawet jeśli teraz nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy.

Pamiętasz moment, w którym poczułaś się kobietą?

Jeszcze się nią nie czuję. Pewnie ze względu na mój charakter i typ urody. W środku mam dużo z chłopca, chuligana. Dlatego stereotypowe pojmowanie kobiecości mnie śmieszy. Lubię swoją płeć, ale mam problem z odnajdywaniem się w stricte damskim świecie. Źle znoszę tak zwane babskie tematy. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnej przyjaciółki, nawet bliskiej koleżanki.

Lepiej ci wśród mężczyzn?

Zdecydowanie. To oni mnie inspirują, fascynują. Ale jako współpracownicy, kumple, a nie potencjalne ofiary. Nie mam zmysłu uwodzenia. Najczęściej to mężczyźni mnie zdobywali. W dodatku nie zauważałam tego, bo zawsze byłam czymś zajęta, dokądś biegłam. Więc jak się orientowałam, o co chodzi, byłam zazwyczaj totalnie zaskoczona.

Jakie były Twoje miłości?

Fantastyczne! Nigdy nie byłam nieszczęśliwie zakochana, choć mam za sobą trudne związki. Mój pierwszy chłopak okazał się schizofrenikiem, co o mały włos nie skończyło się dla mnie tragicznie. Rozstawaliśmy się w dramatyczny sposób. Potem był Brian, Amerykanin, którego poznałam, gdy po maturze pojechałam na rok na Alaskę. Przeżyliśmy nieprawdopodobny i szalony czas i choć to ja zadecydowałam o końcu naszej historii, długo nie potrafiłam poradzić sobie ze smutkiem po tamtym rozstaniu. Potem poznałam Edwarda. Wydawał się mroczny, naszpikowany problemami. Długo nie mogli go zaakceptować rodzice ani starszy brat. Po drodze przeżyłam też mnóstwo fascynacji i zauroczeń. Mam taką przypadłość, że szybko się zakochuję, na przykład w muzykach, z którymi pracuję. Wystarczy kilka dźwięków i już po mnie. Ale fakt, nikt nie złamał mi serca. Miałam szczęście do cudownych mężczyzn, którzy mnie uwielbiali. A wszystko zaczęło się od ojca.

Pomógł Ci wejść w rolę? Przygotował do kobiecości?

Jako dziecko patrzyłam, jak traktował mamę. Bo dla niego kobieta jest istotą niezwykłą, stworzoną do uwielbienia. Mnie rozpieszczał, obsypywał prezentami, mieliśmy i do dziś mamy wspólne tajemnice. Kiedy byłam nastolatką, decydował, w co powinnam się ubrać. No i zawsze kupował mi perfumy, zresztą tak zostało do dziś. Najczęściej trafia z zapachem, a jeśli rozminie się z moim gustem, i tak ich używam. Tata był też osobą, która uświadomiła mnie w sprawach antykoncepcji. Moja mama miała dziewięć lat, kiedy straciła własną mamę, pewnie dlatego wysłała ojca. Tata posadził mnie na kanapie i przeprowadził poważną pogadankę.

Kiedy odkryłaś własną seksualność?

W przedszkolu w kąciku dla lalek bawiłyśmy się z dziewczynkami w uprowadzenie Liny. Ona była wymyśloną postacią, która kąpała się w wannie, a wtedy ktoś ją porywał. To było tak zmysłowe, że każda dziewczynka chciała być Liną. Chociaż tak naprawdę nie wiem, o co w tym chodziło. Były piski i jakaś podniecająca aura tajemnicy. Potem w podstawówce miałam koleżankę, z którą zamykałyśmy się w szafie. Nic się nie działo, tylko siedziałyśmy blisko siebie ściśnięte i czasem się całowałyśmy. Kiedy mieszkaliśmy w Łodzi, miałam nianię, babcię Janeczkę, i ona wywoziła mnie i brata na wieś. No i ja się tam szlajałam, inaczej nie da się tego nazwać, z chłopaczyskami z sąsiednich wsi. Mieliśmy dwie bandy, które staczały ze sobą całkiem poważne bitwy, bo w ruch szły gwoździe albo kamienie. Ja byłam jedyną dziewczyną. Podczas któregoś ze starć szef przeciwnej bandy, lat dziewięć, postanowił mnie ostatecznie pogrążyć: przewrócił na trawę i zaczął całować po całym ciele. To miało być karą, ale ja, ośmiolatka, po raz pierwszy odczułam paraseksualne doznanie, które było miłe, wyzwalające, a cała akcja miała cudowny finał, ze śmiechem i tarzaniem się po trawie na golasa. Na tym wojna się skończyła. Nie bardzo umieliśmy potem spojrzeć sobie w oczy. Udawaliśmy, że nic się nie stało, ale tamto zdarzenie musiało być ważne, skoro dobrze je pamiętam. No i do dzisiaj uwielbiam tarzać się na golasa. Na przykład po trawie...

Słyszałaś w dzieciństwie komplementy: "jesteś najładniejsza, najmądrzejsza"?

Nie, bo jako dziecko byłam zaprzeczeniem urody, która wzbudza ogólny zachwyt: mała, piegowata, w okularach. Ale rodzice z mojej inności zrobili atut. Podkreślali, że jestem fantastyczna, bo się wyróżniam. Dali mi niesamowite poczucie wartości. Myślałam: taka jest reguła. Dopiero kiedy poszłam w świat, odkryłam, że poczucie wartości wyniesione z domu nie jest oczywiste i że płynie z tego ogromna siła.

W czasie, kiedy dorastałam, ważną osobą był Błażej, starszy o trzy lata brat. Miał dziewczyny, obserwowałam jego miłości. Na jego osiemnastkę pierwszy raz w życiu włożyłam szpilki. Rodzice kładli mu do głowy, że powinien się mną opiekować i nigdy nie wolno mnie uderzyć, bo jestem kobietą. I ja to w bezwzględny sposób wykorzystywałam: prowokowałam, kłóciłam się, działałam mu na nerwy, a Błażej nic nie mógł zrobić.

A jak czułaś się, kiedy twoje ciało zaczęło się rozwijać?

Niezbyt dobrze, bo byłam wtedy w szkole baletowej. W szkole baletowej jak coś ci wyrasta, to jest problem. Poza tym byłam przerażająco wstydliwa, więc kiedy pojawiły się pierwsze włoski tu i tam, musiałam je ukrywać. Zresztą ja długo byłam "opóźniona". Wszystkie moje koleżanki miały piersi, a ja nie. Więc koledzy krzyczeli za mną: "Pan Bóg stworzył cię dla hecy, z tyłu plecy, z przodu plecy". I nagle podczas jednych wakacji w Grecji wszystko się zmieniło. Wróciłam z biustem, więc koledzy padli trupem.

Ostatnio też bardzo się zmieniłaś.

Idealna figura nigdy nie była dla mnie priorytetem, ale nie znoszę, kiedy moje ciało jest ograniczeniem. Moje ciało to mój instrument. Ma być posłuszne i nie może przeszkadzać w wyrażaniu emocji. Podczas koncertów miasto manii biegam po scenie, robię gwiazdy, mostki, szpagaty. I nagle w apogeum trasy koncertowej, kiedy dużo z zespołem podróżowaliśmy, odżywialiśmy się pizzą i piwem, zorientowałam się, że coś mi przeszkadza. Nagle zrobiło się mnie zdecydowanie za dużo. Do tego Ulan, perkusista, dość bezpośrednio zauważył, że skacząc i śpiewając, dyszę... Poczułam się zakłopotana, ale nie mogłam nie przyznać mu racji. Siłowni czy biegania nie lubię, ale zaczęłam chodzić kilka kilometrów dziennie. W specyficzny sposób, intensywnie, z wymachami rąk, co początkowo budziło rozbawienie przechodniów. Potem odkryłam, że moje chodzenie pomaga mi dodatkowo w wymyślaniu słów, a jeśli chodzę dostatecznie długo, potrafię w końcu przestać myśleć, co dla kogoś, kto regularnie myśli za dużo, jest zbawienne! I tak chodząc, schudłam szesnaście kilogramów i stałam się znacznie mniejszą osobą.

W którym wcieleniu czujesz się bardziej atrakcyjna?

Brakuje mi biustu, który zawsze był moją dumą. Teraz mam malutkie cycuszki, co też jest urokliwe, ale jednak to nie to samo. Cóż, lubiłam też moją dawną krągłą pupę...

Ale pewnie słyszysz więcej komplementów?

Wszyscy mi gratulują, że zeszczuplałam, co wydaje mi się nieeleganckie. Bo ludziom generalnie się wydaje, że chudnie się po to, żeby bardziej się podobać, i nikt nie zadaje sobie pytania, czy za smukłą sylwetką nie stoi na przykład stres. Ostatni rok, kiedy pracowałam nad płytą maria awaria, był wyczerpujący. Mam poczucie, że mój organizm pożarł wszystkie zapasy odłożone na czarną godzinę. Może następny rok będzie spokojny i wrócę do obfitości?

Jak powstawała ta płyta?

Wiedziałam, o czym ma być, chodziłam z pomysłem przez kilka miesięcy. A potem pojechaliśmy z Edkiem do naszej zapadłej wsi na Krecie, do której jeździmy od lat, i zaczęłam pisać teksty. Tam też powstały zdjęcia do książki Bezwstydnik, która ukazuje się równolegle z płytą. Fotografował mnie Edward, bez grama pudru, żadnych upiększaczy, retuszu czy dodatkowych świateł. Więc to jestem ja prawdziwa, uchwycona w intymnych sytuacjach przez mężczyznę, którego kocham i z którym żyję. Na bezwstydnie. Te zdjęcia są dopełnieniem tego, o czym śpiewam.

Śpiewasz o miłości, ale szorstko, mocno, na granicy wulgarności. Jak dużo jest ciebie w tekstach marii awarii?

Myślę, że ja, Maria Peszek, mogę się podpisać pod każdym słowem, nie zapominając, że sztukę trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ludzie w najintymniejszych chwilach wyrażają się często bardzo radykalnie, co nie znaczy, że te mocne słowa pozbawione są czułości. Zastanawiałam się, dlaczego potem artyści przekładają język czułości na powierzchowne, nic nieznaczące teksty. Ja chciałam spróbować uchwycić radykalność i intymność bez wstydu i kulturowych ograniczeń.

Śpiewasz: "są kobiety pistolety i kobiety jak rakiety, chude, długie, bezzmarszczkowe, z wydepilowanym krokiem". Wyśmiewasz się z nich, współczujesz, a może chciałabyś być jedną z nich?

Pewnie wszystko po trochu. Ten tekst jest dla mnie protestem przeciwko obowiązującym kanonom urody. Ja całe życie musiałam się z nimi zmagać i często przegrywałam. Przez lata byłam bliska grania dużych, fantastycznych ról kinowych. Najlepiej wypadałam na zdjęciach próbnych, a potem w ostatniej chwili reżyserzy wybierali inne aktorki. Nie rozumiałam tego, więc wiele takich przegranych bitew było dla mnie dramatycznych. Gdybym nie miała mojej samoakceptacji, mogłoby być naprawdę krucho. Ale ta piosenka to też trochę protest przeciw wszelkim obowiązującym nakazom, konwencjom, wymogom, nie tylko urodowym, ale przede wszystkim mentalnym i kulturowym. To taki mój mały manifest inności w ogóle. Myślę, że fantastycznie jest być takim kawałkiem "dziko rosnącego nieba" jak ja, chociaż wcale nie jest to łatwe.

Dla równowagi jest też tekst Rosół: "lubię być kurą domową, do pralki wrzucić problem wraz z głową, pralka pierze, ja nie wierzę w nic". Naprawdę potrafisz być kurą domową?

Ten tekst powstał w tak zwanym dniu prania, kiedy przez kilka godzin stoję na Krecie przy balii. Wydaje mi się, że prace domowe trzymają mnie w równowadze i nie pozwalają odlecieć, a bycie kurą domową to moje drugie ja. Wczoraj nie pracowałam, więc siadłam z kawą i zrobiłam listę zakupów. Mam swoje miejsca w Warszawie, dokąd jeżdżę po najlepsze ryby, inne, w których są najświeższe sery, owoce. Dziś rano wstałam wcześniej, żeby zrobić śniadanie: dla Edka to, co on lubi, dla mnie zupełnie coś innego. Zamarynowałam też indyka, żeby skruszał do obiadu. Gotowanie to ważny punkt dnia. Tak jak jedzenie, to jedna z ważniejszych rzeczy w życiu. Pamiętam, jak razem z tatą pracowaliśmy nad spektaklem. Obydwoje byliśmy zagonieni, wykończeni, ale między jedną próbą a drugą wpadaliśmy do domu, żeby przygotować obiad i razem go zjeść. Do głowy nam nie przyszło, żeby pójść do knajpy. Kocham też sprzątać łazienkę, nadużywając piany i przemakając do suchej nitki. A jeśli piorę, to totalnie, wszystko mam posegregowane na kolory. No i w moim domu o każdej porze roku muszą być cięte kwiaty. Mogę być bardzo zajęta, ale wstanę rano, żeby pojechać na giełdę i wykłócić się z konkretnym panem o świeżość kwiatów, które sprzedaje.

A mówi się, że aktorka musi być egocentryczką...

Jestem nią, bezwzględnie. Myślę, że ze mną trudno żyć i pracować. Bo ja po pierwsze chcę, żeby było po mojemu, i nie dopuszczam innego rozwiązania. A po drugie oczekuję, że wszyscy będą oddani pracy tak jak ja. Producentem marii awarii jest Andrzej Smolik, człowiek niezmiernie zajęty, który w tym samym czasie miał inne projekty. I to był dramat, że on nie jest tylko dla mnie, nie może tej płycie poświęcić się bez reszty, nieodwołalnie i totalnie... Także jestem egocentrykiem potwornym. Nawet z tatą trudno mi się pracuje, bo on identycznie podchodzi do zawodu.

Czy artystce Marii Peszek kobiecość czasem przeszkadza?

W trudnych momentach bywam nadwrażliwa, histeryczna, wyolbrzymiam problemy, popadam w urojone choroby, bo jestem hipochondryczką. Potrafię nawet stracić przytomność ze strachu albo zmęczenia. Ale to raczej moje osobnicze cechy niż kobiece wyróżniki. Nad tekstami do miasto manii pracowałam razem z moim przyjacielem, poetą Piotrem Lachmanem. Bardzo go cenię, świetnie się rozumiemy, więc myślałam, że marię awarię też zrobimy wspólnie. Ale nie mogliśmy się dogadać, więc po kolejnej burzliwej kłótni powiedziałam: dobrze, napiszę teksty sama. Oskarżył mnie, że jestem jak Napoleon, równie niewielkiego wzrostu i równie despotyczna.

Kto w takich chwilach studzi emocje?

Edward. Ma niewdzięczną rolę, bo jest człowiekiem cienia. Ale to on jest moim najbliższym współpracownikiem i współtwórcą wszystkich projektów. Dzięki niemu funkcjonuję. Przez dwadzieścia cztery godziny jest moim przyjacielem, masażystą, psychoterapeutą oraz kimś, kto nieustannie mnie inspiruje. Edward to pierwsza osoba, której czytam teksty, a on wykreśla nadmiar słów. Ma inną wyobraźnię, bardziej konkretną, ścisłą. Wymyśla też, w co mam się ubrać i jakie powinno być światło na koncertach. Obawiam się, że bez Edwarda, jego miłości, wyrozumiałości byłoby ze mną źle.

Czym on się zajmuje?

Jego pracą jest Maria Peszek.

Czy Edward zgłasza reklamacje pod adresem Marii?

Nie, bo my jesteśmy niespotykanym konkubinatem, w którym od tylu lat udaje się zachować harmonię, pewnie dlatego, że zachowaliśmy dla siebie dużo czułości. Obydwoje mamy potrzebę wolności, przestrzeni i staramy je sobie dawać: pracujemy w oddzielnych pokojach, mamy osobne sypialnie, osobne sny i sporą ilość indywidualnych marzeń.

Swoją płytę zatytułowałaś maria awaria. Nie strzelasz sobie w ten sposób samobója?

Nie jestem śliczna i nie mogę mieć ślicznych tytułów. maria awaria bardzo do mnie pasuję. To moje alter ego. Bo kiedy śpiewam: "tak, jestem sobie winna, jestem inna niż powinnam, poza normę wystrzelona, wykolejona", śpiewam o sobie. Tak samo jak: "ja ocean niespokojny, w mojej głowie gwiezdne wojny".

Premiera zaplanowana, a czy potem planujesz życie. Myślisz o dziecku, rodzinie?

Mam 35 lat, od szesnastu żyję w konkubinacie i absolutnie nie zamierzam tego zmieniać. Nie wiem też, czy chcę mieć dziecko. I wydaje mi się, że mam prawo nie wiedzieć. To tajemnica, którą każdy powinien mieć prawo odkryć sam dla siebie, bez osądów, nacisku i przede wszystkim bez strachu.

A kiedy jako kobieta czujesz się najbardziej pociągająca?

Jak to kiedy? Tarzając się na golasa po trawie...

Rozmawiała Magda Jaros

Maria Peszek

fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
fot. Andrzej Szilagyi
+3
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas