Natasza i Janusz: Mamy imię dla syna

Niedawno obchodził 54. urodziny. Deklaruje, że gotów jest jeszcze raz zostać tatą, bo nie boi się dojrzałego ojcostwa. Tak samo jak innych wyzwań...

Natasza Urbańska i Janusz Józefowicz
Natasza Urbańska i Janusz JózefowiczPawel WrzecionMWMedia

Iwona Zgliczyńska: Artysta musi o siebie dbać, mówił pan niedawno. Jak pan to robi po pięćdziesiątce?

Janusz Józefowicz: - Muszę stale na siebie uważać. Dzień przed występem nie mogę na przykład krzyczeć, zdzierać gardła i przeziębić się.

A jeśli już pan zachoruje?

- W tym zawodzie się nie choruje. Chociaż niedawno pierwszy raz od dwudziestu lat zmogła mnie grypa. Wtedy trzeba natychmiast kłaść się do łóżka, by, jak to mówią, "wyleżeć chorobę".

Jak wygląda pana zwykły dzień?

- Zaczyna się o godzinie dwunastej.

Czyli lubi pan się wyspać?

- Muszę. Kiedy gram, potrzebuję ośmiu albo nawet dziewięciu godzin snu. Gdy nie gram, mogę chodzić niewyspany.

Kiedy pan ostatnio palił?

- Trzeciego lipca. To były moje urodziny. Ale paliłem nie papierosy, tylko cygara. Cały dzień, a następnego - zero.

Przecież deklarował pan, że rzucił palenie?

Rzuciłem. Kiedyś paliłem trzy paczki dziennie. Obłęd! Byłem nikotynistą. To nie miało wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem ani z przyjemnością palenia.

Co pan dostał na urodziny?

Owieczkę. I muszę jej teraz dokupić barana.

Dziś też widzę, że cały czas ktoś daje panu prezenty. Może rozpakujemy ten od koleżanki?

- Bardzo proszę, to książka "Mistrz i Małgorzata". Mam wszystkie polskie wydania. Czytałem dziesiątki razy. Nawet po rosyjsku, choć ciężko mi idzie

Niech zgadnę, będzie pan robił z tego musical?

- Chcę posłużyć się technologią, którą odkryłem przy okazji "Polity" i zrealizuję musical "Mistrz i Małgorzata". Mam już nawet libretto napisane przez Rosjan. Ale teraz myślami jestem ciągle przy rosyjskiej premierze "Polity", która szykuje się na grudzień. W tamtejszych mediach jest teraz niezłe zamieszanie, piszą, że z Moskwy do Petersburga nadciągają wielkie gwiazdy na casting do musicalu.

Wybrał pan aktorkę do głównej roli?

Jutro przyjeżdża do mnie jeszcze jedna aktorka rosyjska, tym razem z Paryża. Przyznam, że podczas castingów bardziej doceniłem żonę. Trudno znaleźć równie wszechstronną artystkę. Bo albo ktoś potrafi tańczyć, ale nie umie śpiewać, albo tylko śpiewa. Albo genialnie gra, ale nie potrafi się ruszać.

Lubi pan pracować w Rosji, prawda?

Tam jest tak, że kiedy już artyści zawierzą reżyserowi, traktują go jak cara. Mogą pracować od rana do nocy. Nie ma związków zawodowych jak w państwowych teatrach na Zachodzie. A moim zdaniem scena to nie jest miejsce, gdzie powinny panować demokracja i sprawiedliwość. Sztuka nie ma z tym nic wspólnego.

Jest pan wymagający.

Pamiętam, że na Broadwayu nagle w środku frazy ktoś wbiegał na scenę i zrywał aktorom mikrofony, bo jest "over time". A przecież my nie pracujemy w fabryce przy produkcji guzików. Proszę sobie tylko wyobrazić, że przychodzi wena, wszystko się układa i nagle ktoś mówi, że trzeba kończyć i iść na obiad. Ja tak nie pracuję.

Dlaczego Natasza nie lubi pracować w Rosji?

Bo to kraj kontrastów, w którym dyrektor pod teatr podjeżdża mercedesem klasy S, a w ubikacjach nie ma papieru toaletowego, tylko... gazeta. Kiedyś pracowaliśmy w sali baletowej, w której nie było okien. Po kilku godzinach ludzie mdleli. Kiedy powiedzieliśmy Rosjanom, że nam duszno, zrobili otwory w ścianach i wstawili okna tak nieudolnie, że dla odmiany było pieruńsko zimno (śmiech).

Jest pan pracoholikiem, ale chyba czasem pan odpoczywa. Chodzi pan wtedy do teatru?

Wie pani jak to jest, szewc bez butów chodzi.

Nie podgląda pan konkurencji?

Polskiej nie. W zeszłe wakacje byłem w Londynie i w Nowym Yorku. Nic ciekawego! Widziałem "Spider- Mana" na Broadwayu. Nie powaliło mnie.

Pan zawsze mówi to, co myśli. To przeszkadza czy pomaga w karierze?

- Mam opinię osoby trudnej we współpracy, ale proszę mi wierzyć, w tym zawodzie rzeczy, które przychodzą łatwo, bywają najczęściej czymś mało istotnym. Twórczość to konflikt, czasem także z samym sobą. Być może ten rodzaj szczerości, potrzebnej w naszej pracy, przenosi się nawet na życie prywatne...

Może jednak czasem warto ugryźć się w język?

- A może lepiej jednak nazywać rzeczy po imieniu? Może lepiej powiedzieć w danym momencie to, co się myśli, choć nawet nie ma się racji?

Ale przecież dziś najwięcej da się załatwić podlizywaniem się, a nie argumentami. (śmiech)

- Trzeba umieć bywać i chodzić. Ja parę razy poszedłem do urzędów w swoich sprawach i nie skończyło się to specjalnie dobrze.

Bombonierki pan nie brał?

- Nie brałem.

Słyszałam, że pana córka też ma silną osobowość.

- Jest trochę uparciuchem. Kalina wykazuje cechy przywódcze - to chyba ma po mnie. Ale po mamie odziedziczyła urodę - jest śliczna. I talent wokalny. Teraz od rana do wieczora śpiewa utwory z nowej płyty Nataszy. Zaczyna po angielsku, a potem kontynuuje w takim swoim "narzeczu". Ale czyściutko intonacyjnie. Tańczy też znakomicie. Więc cała mama!

Co u pana starszych dzieci?

- Kama robi kolejny projekt filmowy. Kuba kręci krótkie formy i reklamówki. Cały czas biega z kamerą.

Jest pan dumny?

- Czuję dumę, że moim dzieciakom skrystalizowały się pomysły na przyszłość. Bo ja pamiętam siebie z czasu, gdy byłem w ich wieku. Wtedy kompletnie nie wiedziałem, co ze mną będzie. W liceum patrzyłem na kwitnące kasztany za oknem sali matematycznej i miałem świadomość, że wszyscy już wiedzą, co chcą w życiu robić. Byłem bliski paniki.

Rozważał pan inny zawód?

Chciałem być policjantem. Zdawałem na prawo. Nie dostałem się. Wtedy obejrzałem musical "Hair" Miloŝa Formana i oszalałem. Na szczęście powstało studium wokalno teatralne w Koszęcinie, jak na moje zamówienie. Dokładnie w tym samym roku.

Życiem rządzi przypadek?

- Przypadek. Ale jeśli znamy mniej więcej kierunek swojej wędrówki, to mamy większą szansę na realizację marzeń. Bo przecież ślepy los nie będzie ciągle nam sprzyjał.

Co pan pomyślał sobie w swoje 54 urodziny?

- Czasem, kiedy patrzę na swoje artystyczne résumé, jestem przerażony. Szczerze! Siedemdziesiąt tytułów już zrobiłem.

Co czuje mężczyzna, kiedy w końcu trafi na odpowiednią kobietę?

- Że jest świetnie. Fajnie jak się ludzie uzupełniają.

Od razu wszystkie klocki do siebie pasują?

- Mnie się wydaje, że nie. Na początku to jest intuicja i chemia. A potem mamy razem iść przez życie i rozwiązywać jakieś sytuacje, czasem trudne. Ja lubię ten rodzaj partnerstwa, kiedy wiem, że można na siebie liczyć. Najważniejsze, by razem sobie stworzyć fajną rzeczywistość. Takie prozaiczne życiowe sprawy.

Jakie na przykład?

Ja jestem tu z panią i robimy wywiad. A Natasza teraz usypia dziecko. Cały dzień byłem poza domem. Pojechałem do Jajkowic, by sobie coś tam przemyśleć. I ona to rozumie. Nie suszy głowy. Wierzymy sobie. Kiedy ona dużo pracuje, ja staram się zająć i dzieckiem, i domem.

Skąd decyzja, że chcecie mieć więcej dzieci?

- Oj, Boże... No, właśnie. Tylko kiedy ostatecznie podjąć tę decyzję? Natasza jest teraz we wspaniałym momencie swojego życia. Jako kobieta i jako artystka. Z jednej strony ma fantastyczne możliwości zawodowe, a z drugiej perspektywę uroków macierzyństwa...

Boi się pan, że nie dacie rady?

- Oczywiście, że damy radę. Kłopot w tym, jak to wszystko zaplanować.

Może lepiej nie planować?

- Może? Właśnie! Dobry pomysł.

Pan nie czuje się za stary na dziecko?

- Wiek nie stanowi dla mnie specjalnego problemu. I chcę, żeby Natasza była szczęśliwa. A ona chce mieć syna. Jeremiego! Kiedy namawiałem Jeremiego Przyborę do napisania "Piotrusia Pana", jeździliśmy do niego oboje. Jeremi na Nataszy zrobił olbrzymie wrażenie swoim poczuciem humoru i kulturą osobistą. Najpierw miał być Jeremi, a jest Kalina. Ale może niedługo...

Czego panu teraz najbardziej potrzeba?

- W moim wieku? Zdrowia! A z resztą sobie jakoś poradzimy.

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas