Nie chciałabym umrzeć przed kamerą

Najczęściej wyrzucana z TVP dziennikarka telewizyjna, która ma zaskakująco dużo wspólnego z pisaniem. O starzeniu się z godnością, czym zafascynował ją bursztyn, a czym urzekło radio i o tym czy łatwo być Polakiem.

Monika Richardson nie zamierza nikomu udowadniać, że nie jest niemądrą blondynką / fot. P. Wrzecion
Monika Richardson nie zamierza nikomu udowadniać, że nie jest niemądrą blondynką / fot. P. WrzecionMWMedia

A tak pani myśli? Że ma wizerunek kogoś, kto się skończył?
- Ludzie ciągle pytają mnie, kiedy wracam do telewizji. Istnieje takie przekonanie, że jak ktoś pracuje w radiu (Monika Richardson prowadzi poranne pasmo w Radiu Złote Przeboje - przyp. red.) to dlatego, że nie może pracować w TV.

Czyli plotki o pani medialnej "śmierci" są mocno przesadzone.
- Teraz śmieję się z tego. Ale dlatego, że nauczyłam się śmiać z takich historii. Jestem chyba najczęściej wyrzucaną osobą z TVP. Trudno, żebym się każdym wyrzuceniem tak samo emocjonowała. Człowiek ma jakąś wyporność...

Ale za pierwszym razem musiało zaboleć.
- Tak. Za pierwszym razem zabolało. Potem już było tak zwyczajnie.

Niedługo powinniśmy się spodziewać się zakładów bukmacherskich: "kiedy tym razem Monika Richardson wróci do telewizji?"
- Ale bym numer zrobiła gdybym się już nigdy w niej nie pojawiła (śmiech). Od momentu, kiedy zaczęłam prowadzić "Europę" było jasne, że kiedyś się to skończy, a telewizja zgodnie ze swoją niechlubną tradycją, wcześniej czy później, podziękuje mi za współpracę. W moim przypadku było wiadomo, że raczej wcześniej, bo jestem pyskata i raczej mówię, co myślę, również szefom. Dlatego szukałam innych sposobów, by dowiedziawszy się czegoś nowego, móc przekazać to innym, bo na tym polega dla mnie dziennikarstwo.

- Nie ma czegoś takiego jak dziennikarz telewizyjny. W tym fachu trzeba umieć poprowadzić program w TV, zrobić audycję radiową, napisać dłuższy czy krótszy tekst. Na szczęście coraz więcej moich koleżanek i kolegów to rozumie. Nie wykluczam współpracy z telewizją kiedyś w przyszłości. Co pewien czas zresztą dostaję takie propozycje. Ale od 2008 roku, czyli od momentu zejścia "Europy" telewizyjne występy nie są sensem mojej pracy.

"Europę" oglądało 7 milionów ludzi.
- Tak. To był szczyt, z którego można iść tylko w dół. Miałam świadomość tego, że zacznie się jakieś życie po. Dzisiaj zajmują mnie głównie pozatelewizyjne projekty. Ale faktem jest, że muszę się tłumaczyć ze swojej spadającej popularności, jak gdyby normalne życie musiało boleć...

Mimo wszystko jest pani osobą ewidentnie kojarzoną jako postać telewizyjna. Trochę radiową. A co z mediami "pisanymi"?
- Jednak przez prawie trzy lata byłam naczelną "Zwierciadła". To jest miesięcznik o specyficznej tożsamości, gdzie pozwala się na teksty długości 15 tysięcy znaków, co jest rzadko spotykane w dzisiejszej prasie. Trochę więc tam się nauczyłam (śmiech)... Z moich wywiadów w "Zwierciadle" powstała książka "Lubię być Polakiem", z której jestem bardzo dumna. Potem napisałam również "Moja Europa da się lubić", która była oczywiście dużo bardziej popularna.

Dlaczego?
- "Lubię być Polakiem" to był cykl dosyć trudnych wywiadów poświęconych polskiej tożsamości. Temu, że Polakiem czy Polką wcale nie jest łatwo być. W Polsce i za granicą. Ale to z "Polaka" jestem bardziej dumna. "Moja Europa da się lubić" to trochę autobiografia, taka książka, którą podobno każdy z nas ma w sobie i którą wystarczy z siebie wygadać, a i sam program był naprawdę pasmem przyjemności, przebywaniem w miłej atmosferze z przyjaciółmi. Nigdy nie czułam, że pracuję robiąc go.

- Napisałam też kiedyś coś, co wydał Znak, jako pracę zbiorową pod tytułem "Jestem mamą". Takie wspomnienia z wczesnego macierzyństwa. Kilkanaście dziennikarek opisywało swoje doświadczenia ciąży i porodu. Najciekawsze było chyba to, że doszłyśmy w tej książce do tych samych wniosków, choć całkiem innymi drogami.

Teraz powstaje książka - reportaż o pani wyprawie bursztynowym szlakiem.
- Tak. Właściwie kilka tygodni temu skończyłam ją pisać a zajęło mi to około sześć miesięcy. Moja czwarta książka. Napisana prostym, emocjonalnym językiem. Mnie się dobrze czyta, ale jako autorka nie jestem obiektywna (śmiech). To jest książka drogi. Dokumentuje wyprawę moją i Lidki Popiel bursztynowym szlakiem. Lidia jest poprzednią ambasadorką bursztynu, teraz bursztyn, z ramienia miasta Gdańsk, promuję między innymi ja (Prezydent Gdańska co dwa lata mianuje Ambasadorkę Bursztynu - przyp. red.). W ogóle bursztyn stał się troszkę moją obsesją.

Dlaczego?
- Bursztyn, podobnie jak ja, ma bardzo nieciekawy PR. Ma piętno babcinej, niemodnej biżuterii. Ciąży na nim PRL-owska cepeliada. Ja bym chciała zrobić z bursztynem to, co Marek Kondrat w Polsce zrobił z winami. Stąd moje zaangażowanie w akcję miasta Gdańsk i podróż bursztynowym szlakiem. W Polsce jest ogromna kultura pracy z bursztynem, o czym niewiele osób wie. Książka wyjdzie na jesieni i na razie nazywa się "Polki na bursztynowym szlaku".

Czy podczas wyprawy dowiedziała się pani trochę więcej tylko o bursztynie?
- To jest też książka o kobietach. Lidka jest fotografką z bardzo wyjątkowym spojrzeniem na rzeczywistość. Ja jestem wybitnie dziennikarskim ekstrawertycznym umysłem, chwytam pukiel rzeczy na raz. Lidia jest bardzo pochowana, obserwująca. Fascynująco się pracowało z osobą o tak różnej od mojej umysłowości.

MWMedia

Jakie pani wywiera wrażenie na ludziach?
- Zimnej profesjonalistki: "tak, tak, a jak nie, to do widzenia". Zwłaszcza na kobietach, które odstraszam wręcz. Ludzie za bardzo nie chcą doszukiwać się prawdziwej mnie. I wcale się im nie dziwię. Kiedy byłam takim klasycznym "ryjem" i jeździli za mną paparazzi, choćby w czasie "Tańca z gwiazdami", nawet sobie z tej skorupki korzystałam, bo to było wygodne. Wtedy miałam spokój. To nie znaczy z drugiej strony, że lubię robić wrażenie zimnej. Teraz bardziej dbam o relacje z kobietami. To ja zawracam głowę, zapraszam na kolacyjki, spotkania. Bardziej mi na tym zależy, niż kiedyś.

A fizjonomia i wygląd u pani. Nie przeszkadza pani, że ludzie widzą panią, jako piękną, ale niekoniecznie mądrą?
- Już nie. Miałam z tym problem do momentu urodzenia dzieci. Gdy zaczęłam pracę w telewizji, miałam długie blond włosy i byłam taką "lalą". Strasznie mnie to męczyło. Robiłam wszystko, żeby udowodnić, że mam mózg. Budowałam też dystans, stąd przekonanie, że jestem zimna. Nie chcę tego tak oceniać, że wtedy byłam głupia, a teraz jestem mądra. Takie było moje życie i nie zamierzam niczego żałować. Teraz nie mam już nikomu nic do udowodnienia, więc też i pustych gestów jest mniej.

Nawiązując do tytułu pani książki: lubi pani być Polakiem?
- Znowu zacytuję Marka Kondrata, przepraszam, ale przed chwilą go spotkałam, tutaj, w Agorze, i jeszcze o nim myślę. Rano na śniadanie nie jem rogala z okrzykiem "Polska!" na ustach, ale to nie znaczy, że nie lubię być Polakiem. Uważam też, że udawanie, że polskości można się wyzbyć bez konsekwencji zawsze do człowieka wraca bolesną czkawką. Wielu moich rozmówców mówiło mi, że do polskości dochodzi się w bólach. Na co dzień tego nie doceniamy, uważamy, że ta polskość jest nam dana.

Pani cztery lata spędziła na emigracji...
- Nie był to najbardziej ulubiony okres w moim życiu. Właśnie chyba dopiero na emigracji można dostrzec bardziej swoją tożsamość i może dlatego dzisiaj jestem przekonana, że Polakiem jest być warto. To niezwykły naród, dzielny i piękny, młody duchem i pełen energii, ambicji i woli walki. Po powrocie do Polski mój mąż powiedział do mnie: "dopiero odkąd mieszkamy w Polsce widzę, że w Anglii funkcjonowałaś tak na 40 proc. mocy". Emigracja coś takiego robi z człowiekiem.

- Polska ludzi wkurza i chcą się wyrwać i dopiero za granicą okazuje się, że czegoś im brakuje. Do końca nie wiadomo czego, bo przecież nie dróg. Agnieszka Holland opowiadała mi, że będąc we Francji nie reagowała zupełnie, kiedy Le Penn opowiadał bzdury mediom. Dopiero, kiedy przyjechała do Polski i usłyszała Giertycha, to ją szlag jasny trafił. Ta emigracyjna alienacja jest zabójcza.

Wygląd zwłaszcza dla kobiety, która występuje na wizji jest kluczowy. A moment starzenia może być bolesny. Jak chciałaby się pani zestarzeć?
- Jest w życiu kobiety taki moment moim zdaniem, kiedy zaczynamy czuć się niekomfortowo z własną twarzą. I myślę, że trzeba się wtedy schować przed światem i jeszcze raz sobie wszystko poukładać. Dlatego nie chciałabym umrzeć przed kamerą. Za to chciałabym się zestarzeć tak, jak Beata Tyszkiewicz czy jak Isabelle D'Ornano, z domu Potocka, założycielka marki Sisley.

- To jest kobieta z przepiękną twarzą pooraną zmarszczkami. Ona przecież mogłaby sobie pozwolić na napompowanie się botoksem, ale z jakiejś przyczyny tego nie robi. Jej oczy są niezwykle wyraziste, wyglądają jak prawdziwe zwierciadło duszy. Nic mnie tak nie rusza wśród plotek na mój temat, jak to, że wyglądam tak, jakbym była świeżo po botoksie.

Nie wstrzyknęłaby sobie pani botoksu?
- Przysięgłam sobie, że będę się starzeć z godnością. Owszem, być może będę musiała zdecydować się na jakieś zabiegi. Mam dosyć mocno opadające powieki, być może będzie konieczne, żebym je sobie chirurgicznie podniosła. Jeśli współczesna medycyna daje nam takie możliwości, to, czemu nie skorzystać?

- Jednak pomysł na posiadanie takiej samej twarzy, co wszystkie moje rówieśniczki, mnie przeraża. To, że nie chcę botoksu nie znaczy, że nie dbam o siebie. Regularnie chodzę do kosmetyczki, śledzę kosmetologiczne nowości. Jedno jest pewne: żadnych dobrowolnie wstrzykiwanych toksyn.

W polskiej telewizji nie ma starych kobiet...
- Bo u nas nie ceni się mądrości, która przychodzi z wiekiem i zmarszczek, które też z nim przychodzą. Wystarczy zajrzeć do brytyjskiej telewizji, żeby zobaczyć, że można inaczej. Tam nie wymienia się dziennikarek na coraz to młodsze modele. Może Grażyna Torbicka będzie to zmieniała. Ale ona świetnie wygląda, więc jest pytanie, czy dopóki będzie świetnie wyglądała, to będzie na wizji.

Czego nie wiemy o Monice Richardson?
- Ja zawsze mam takie wrażenie, że wszyscy wiedzą o mnie wszystko. Lepiej ode mnie samej. Ostatnio Kuba Wojewódzki napisał, że jako osoba bez gustu powinnam pracować w radiu. No to pracuję.

Rozmawiała: Anna Chodacka

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas