Patrzę na życie z radością

Młody, zdolny, ambitny. Zakochany bez pamięci w teatrze. Kacper Kuszewski opowiada o swojej pracy, patencie na udany związek oraz planach na najbliższą przyszłość.

Kacper Kuszewski/fot. Marek Ulatowski
Kacper Kuszewski/fot. Marek UlatowskiMWMedia

Gdy miałem 13 lat zagrałem pierwszą dużą rolę w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w musicalu pt. Nędznicy (Les Miserables) w reżyserii Jerzego Gruzy. Teatr był zatem bardzo mocno obecny w moim młodzieńczym życiu. Ale... była w nim również obecna muzyka. Przez 12 lat uczyłem się w szkole muzycznej i przyznam, że decyzja, czy po maturze wybrać Akademię Muzyczną, czy szkołę teatralną była jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Długo się nad tym zastanawiałem, rozmawiałem o tym z rodzicami. Ciągnął mnie teatr, ale ciężko było mi po tylu latach zrezygnować z muzyki.

Czy ktoś zachęcał cię do wyboru zawodu aktora?
Nikt nie musiał mnie zachęcać, teatr zawsze mnie fascynował, bawiłem się w teatr w domu, w szkole i z kolegami na podwórku. Znajomi i krewni moich rodziców ciągle powtarzali: " O ten, to na pewno będzie aktorem!". Rodzice byli bardziej powściągliwi. Bardzo dobrze znali blaski i cienie aktorstwa. Wiedzieli, że to trudny zawód, że często bywa niewdzięczny więc trudno zachęcać dziecko, by wybrało właśnie taką profesję. Moja mama marzyła chyba, żebym został wielkim pianistą, ewentualnie lekarzem albo prawnikiem. Ale sama została aktorką wbrew woli swojego ojca. Miała być architektem, jednak w tajemnicy pojechała na egzaminy wstępne do szkoły teatralnej w Krakowie.

Przysłała ojcu list, że została przyjęta i pojawiła się w domu dopiero po pół roku. Dziadek był wstrząśnięty. Należał do pokolenia, które uważało, że aktorki to kobiety upadłe. Mój ojciec, kiedy poprosiłem go o pomoc w podjęciu decyzji poradził mi, żebym wybrał sobie zawód, który będzie moją pasją, bo tylko wtedy będę miał szansę osiągnąć sukces i być naprawdę szczęśliwy. Krótko mówiąc radził mi, żebym poszedł za głosem serca. I tak zrobiłem.

Kocham muzykę i do dzisiaj jest mi ona bliska, ale na pewno nie zostałbym wybitnym muzykiem. Aktorstwo to była namiętność. Pociągało mnie również dlatego, że daje wiele możliwości. Można pracować w teatrze, telewizji, filmie, radiu, dubbingu...

No właśnie. Twoim aktorskim debiutem był film Krzysztofa Langa "Strefa ciszy". Później pojawiłeś się na planie "Karol. Człowiek, który został papieżem", kilka lat grałeś w kabarecie Olgi Lipińskiej. Największą popularność przyniósł ci serial "M jak Miłość" i rola Marka Mostowiaka... Film, teatr, serial... Która z tych płaszczyzn jest Ci najbliższa?
W aktorstwie podoba mi się właśnie ta różnorodność. Zawsze chciałem móc się sprawdzić we wszystkich tych dziedzinach. I udało mi się! Pracuję w filmie i w serialu, w teatrze, radiu i dubbingu, przez kilka lat byłem też asystentem Anny Seniuk w Akademii Teatralnej. Na pewno jednak teatr z tego wszystkiego jest dla mnie najważniejszy. To miejsce spotkania z żywą publicznością, doświadczenia jej obecności w tym samym czasie i przestrzeni. Teatr jest również miejscem, gdzie aktor ma szansę rozwijać swój warsztat. Próby trwają kilka lub kilkanaście tygodni, potem gra się tę rolę kilkadziesiąt razy i każdy spektakl jest inny.

Dzięki temu aktor ma szansę uczenia się nowych rzeczy, odnajdywania w sobie nowych światów i nowych środków, by te światy pokazać. To się zdarza również przy realizacji artystycznego, autorskiego kina. Natomiast w telewizji czy dubbingu wymaga się od aktora, żeby przyszedł i wykonał zadanie. Nie ma czasu na długie próby i szukanie w sobie postaci, trzeba w kilka minut coś zaproponować. Na ogół jest to więc praca rzemieślnicza, co nie znaczy, że mniej interesująca.

Patrząc na filmy, nie tylko polskie, ale także i zagraniczne, który z reżyserów ma wyobraźnię najbardziej zbliżoną do twojej? U kogo chciałbyś zagrać?
Nie mam chyba jakiegoś ulubionego reżysera. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach chodzi się do kina bardziej dla aktorów albo na tytuły, które zostały wypromowane na festiwalach. Mało jest prawdziwego kina autorskiego, dużo mniej niż w latach 60-tych i 70-tych. Są oczywiście tacy reżyserzy, na których filmy czekam z niecierpliwością , np. Ang Lee, Wong Kar-Wai, Gus Van Sant czy Woodie Allen.

Wymieniłeś tych czterech reżyserów, ale czy koniecznie chciałbyś u nich zagrać?
Byłoby fajnie. Przede wszystkim jednak w ogóle chciałbym zagrać w jakimś filmie fabularnym, bo odkąd serial "M jak Miłość" odniósł taki sukces, nie miałem żadnych propozycji, poza epizodem we wspomnianym wcześniej "Karol. Człowiek, który ?". Tak naprawdę interesuje mnie praca z interesującymi ludźmi. Niekoniecznie musi to być ten, czy inny reżyser, ważne jest, żeby chciał i potrafił pracować z aktorem.

Żeby istniało między nami głębokie porozumienie. Żeby pomógł mi odnaleźć w sobie rzeczy, których istnienia się nie domyślam. Grając w filmie chciałbym mieć poczucie, że uczestniczę w czymś ważnym dla wszystkich, którzy ten film robią. Jeżeli urodziłby się drugi Bergman, na pewno chciałabym u niego zagrać!

O jakiej roli marzysz?
Nigdy nie marzyłem o konkretnej roli. Dla mnie ważne jest z kim i jak pracuję. W tej chwili jestem związany z Teatrem Pieśń Kozła z Wrocławia. To jedna z najlepszych niezależnych grup teatralnych w Polsce a może i w Europie. Poznałem ich kilka lat temu i zachwyciłem się. To było dokładnie to, czego zawsze szukałem w teatrze! Moim wielkim marzeniem było, żeby móc z nimi pracować. I po kilku latach starań to marzenie się spełniło! To, co robię we Wrocławiu, jest dla mnie bardzo cenne. I wcale nie dlatego, że pracuję z ludźmi, którzy są sławni (bardziej jednak zagranicą, niż w Polsce). Dla mnie nie ma to znaczenia, podobnie jak fakt, jaką rolę zagram. Nasz teatr to praca zespołowa w pełnym tego słowa znaczeniu, tu nie ma indywidualnych kreacji.

Najważniejsze jest jednak to, że praca ta ma szczególny wymiar, przekracza granice zawodu aktora, jest elementem mojego osobistego rozwoju jako człowieka. Pracuję przy tym ze wspaniałym ludźmi, których kocham. Czy można marzyć o czymś więcej? Jeżeli zaś chodzi o kino, to chętnie zagrałbym w filmie kostiumowym. Miałbym też wielką ochotę zagrać w komedii. Wiele osób mówi, że mam nie wykorzystany talent komiczny.

Cate Blanchett powiedziała niedawno w wywiadzie, że w jej pracy najbardziej pociąga ją badanie i zgłębianie granej postaci. A jak jest w twoim przypadku? Analizujesz graną postać, czy raczej się w niej zanurzasz, kierujesz się intuicją?
W teatrze, w którym teraz pracuję, niemal zupełnie rezygnujemy z racjonalnej analizy postaci. Zamiast tego zawierzamy podświadomości, emocjom, intuicji, instynktowi. Z tego rodzą się rzeczy prawdziwe, głęboko dotykające nas i widza. Chociaż odrobina intelektualnej analizy i racjonalizmu jest też potrzebna. Zawsze szuka się jakiejś równowagi pomiędzy tymi dwoma elementami.

Co jest więc najważniejsze w pracy aktora, umysł czy instynkt?
Zależy to w głównej mierze od tego, nad czym się pracuje. Ważna jest równowaga pomiędzy umysłem a instynktem. Jednak dla mnie, najważniejsze jest serce i intuicja.

Wróćmy jeszcze na chwilę do serialu "M jak Miłość". Lubisz postać Marka Mostowiaka?
Jesteśmy już razem tak długo, że pojawiła się między mną a Markiem pewna zażyłość. Lubię w tej postaci to, że ona ciągle się zmienia. To jest dość typowe dla naszego serialu, że postacie przechodzą metamorfozy, dokonują zadziwiających życiowych zwrotów. To jest ciekawe, bo za tymi zmianami idą zawsze jakieś nowe okoliczności, pojawiają się nowi bohaterowie, nowe relacje i dzięki temu serialem nie można się znudzić.

Jak myślisz, na czym polega fenomen tego serialu?
Tego chyba nikt dokładnie nie wie. Serial pojawił się w 2000 roku, 11 lat od rozpoczęcia przemian ustrojowych w Polsce. Myślę, że był to moment, kiedy ludzie poczuli skutki tych przemian. Nagle wszyscy zaczęli gonić za pracą, karierą, za pieniędzmi, taka była nowa rzeczywistość. Jednocześnie gwałtownie zanikały więzi rodzinne.

Ludzie byli tak bardzo pochłonięci pracą, że nie było już czasu dla rodziny ani przyjaciół. I nagle pojawiła się opowieść o prawie idealnej polskiej rodzinie, która mieszka w małym domku na wsi, ma swoje wielkie problemy i dramaty, ale która dzięki miłości przezwycięża wszystko. Było tu dużo polskich wiejskich krajobrazów, tradycyjna rodzina, wszystko to wydawało się znajome i upragnione, trochę jak powrót do szczęśliwego dzieciństwa. Nasz serial to taka bajka dla dorosłych. Wszyscy lubimy bajki, niezależnie od wieku. Poza tym producenci zdecydowali się zaangażować bardzo dobrych aktorów. Myślę, że w dużej mierze to dzięki aktorom widzowie pokochali ten serial. No bo jak można nie kochać Teresy Lipowskiej i Witolda Pyrkosza?!

Pożegnanie się z prywatnością to część twojej profesji. Lubisz być pod ostrzałem mediów?
Nie uważam, że rezygnacja z prywatności to część zawodu aktora. Moim zdaniem to kwestia wyboru. Znam wielu wybitnych aktorów, którzy w ogóle nie mówią o swoim życiu prywatnym. Inni prowadzą z mediami swoistą grę, w której stawką jest popularność, kariera i pieniądze.

To jest wybór aktora, czy udziela wywiadów, czy chodzi na bankiety i pozuje do zdjęć, czy też wchodzi i wychodzi dyskretnie. Ja zdecydowałem, że moje życie jest tylko i wyłącznie moje, chcę mieć je tylko dla siebie a nie dzielić się nim z milionami ludzi. W związku z tym unikam bankietów, rzadko udzielam wywiadów i zawsze zastrzegam, że mówię w tych wywiadach tylko o sprawach zawodowych. Staram się maksymalnie studzić zainteresowanie mediów moją osobą.

Co sądzisz na temat polskiego show-biznesu?
Tak naprawdę to niewiele o nim wiem. W ogóle nie oglądam telewizji, nie czytam kolorowych czasopism, nie bywam na branżowych imprezach. Ten świat wydaje mi się obcy i trochę nierealny. Oczywiście, znam wiele tak zwanych gwiazd, ale dla mnie to są po prostu koledzy i koleżanki z pracy, np. Gosia Kożuchowska. Lubię z nią usiąść na trawie w przerwach między zdjęciami i pogadać. A kiedy spotykamy się na bankiecie, to nie ma czasu na fajną rozmowę, bo trzeba "się pokazywać". Nie krytykuję tego. Jest wiele osób, które miło spędza czas na tych bankietach, spotyka znajomych, bawi się. Mnie osobiście te imprezy nudzą. Wolę kolacje u mnie w domu z moimi przyjaciółmi.

Jaki jesteś prywatnie?
Różny. Czasem cichy i spokojny, czasem żywiołowy i spontaniczny. Lubię spędzać całe dnie domu czytając książki i słuchając muzyki i lubię szalone imprezy, niezaplanowane eskapady, dalekie podróże, poznawanie nowych miejsc i nowych ludzi. Kocham przyrodę, spacery z psem po lesie, wyjazdy nad morze, trekking w górach. Nie lubię luksusowych hoteli, modnych kurortów i masowych imprez. Uwielbiam dobrą kuchnię, dobre wino, dobrą szkocką whisky, muzykę klasyczną i spokojny jazz.

Jesteś przystojny, popularny, uwielbiany przez kobiety, wykształcony (m.in. studia Master of Arts in Acting Uniwersytetu w Manchesterze). Masz w ogóle jakieś wady?
Każdy ma wady. Bywam bardzo roztargniony. Wciąż gubię okulary, portfele, parasole. Jestem też niecierpliwy i powierzchowny więc często brakuje mi czasu, żeby się nad czymś zastanowić, czemuś się przyjrzeć. Mam tendencję do spóźniania. Na ogół przychodzę na ostatnią chwilę lub spóźniam się kilka minut. Bywam także złośnikiem. Tracę czasami panowanie nad sobą i wybucham. Mam też niedobry nawyk odkładania ważnych spraw na później, a zwłaszcza odpisywania na listy i maile. Mógłbym jeszcze długo wymieniać.

Jako życiową porażkę wymieniasz podobno dwukrotną, nieudaną próbę nauki jazdy na nartach...?
Musiałem znaleźć jakąś odpowiedź na pytanie o życiowe porażki, które często pojawia się w wywiadach. Ja nie prowadzę tabelki porażek i sukcesów, w ogóle nie myślę w takich "rankingowych" kategoriach. Więc wybrałem te narty, bo w sporcie faktycznie zawsze byłem kiepski.

Niestety, ta "porażka" już jest nieaktualna. W tym roku moi przyjaciele za Szczyrku namówili mnie, żebym spróbował jeszcze raz z tymi nartami, polecili mi znakomitą instruktorkę, która w dwa dni nauczyła mnie podstaw i... spodobało mi się. I nawet nieźle mi szło! W przyszłym roku wybieram się już na prawdziwe trasy zjazdowe. Będę więc musiał znaleźć jakąś inną porażkę na potrzebę wywiadów...

Porozmawiajmy o kobietach. Co najbardziej pociąga cię u płci przeciwnej?
Lubię kobiety inteligentne, z poczuciem humoru. Lubię naturalność i wdzięk. Lubię kobiety otwarte, optymistyczne, uśmiechnięte, z odrobiną melancholii i tajemniczości.

Na czym,według ciebie, powinien opierać się prawdziwy związek?
Nie ma recepty na szczęśliwy związek. Każdy związek jest inny, każdy człowiek jest inny. Najważniejsza jest prawdziwa, mądra miłość. A więc nie tylko czułe słowa i kolacja przy świecach, ale też pragnienie, żeby drugi człowiek był szczęśliwy, żeby dzięki naszej miłości rozkwitał, rozwijał się duchowo. To nie stanie się samo, wymaga ciągłej pracy. Często zdarzają się w życiu jakieś nieprzewidziane sytuacje, doświadczenia, o których nigdy byśmy nie pomyśleli, że przyjdą. Sztuką jest to, by przejść razem przez te trudne chwile. Sztuką jest to, czego się nauczymy w takich momentach. Gdy nam się uda, będziemy kochać się jeszcze bardziej. Ważne, by patrzeć razem na życie z radością i nadzieją.

Plany na najbliższą przyszłość?
Gram Macbeth'a Szekspira z Teatrem Pieśń Kozła. Spektakl dostał zaproszenia na wiele zagranicznych festiwali. A zatem czekają mnie liczne wyjazdy za granicę z tym przedstawieniem. Oprócz tego chciałabym zrealizować swój, zupełnie inny, autorski spektakl. Już w Warszawie.

Przymierzam się do niego od dawna, ale ciągle brakuje mi na to czasu. Mam nadzieję, że może w tym roku uda się. Poza tym idzie lato, wakacje, na które czekam z utęsknieniem. Jestem właśnie na etapie planowania, gdzie, kiedy, z kim je spędzę. Wśród planów jest piesza wyprawa w góry do Szkocji.

Rozmawiała: Ilona Adamska

IDmedia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas