Razem prowadzimy biznes, który nazywa się „rodzina”

Związek wysokiego ryzyka - oboje piękni i popularni, przyciągają spojrzenia, budzą namiętności. Uchodzą jednak za małżeństwo idealne. Jak im się to udaje?

Ewa i Marek Bukowscy
Ewa i Marek BukowscyMWMedia

Poznali się na studiach, pobrali po miesiącu znajomości, są razem od 22 lat. Nie tylko w domu, często też na planie filmowym. I to w rozmaitych rolach. Marek, doktor Gawryło z serialu "Na dobre i na złe", Andrzej z "Hotelu 52" czy Tomek z "Na krawędzi" jest również reżyserem, scenarzystą i producentem. Ewa, Edyta z "M jak miłość" czy Laura z "Galerii", również ma za sobą reżyserski debiut, jest autorką scenariuszy i filozoficznych bajek dla dzieci. Są ze sobą już długo, ale razem nigdy się nie nudzą, czuje się, że temperatura w tym związku jest wysoka.

Beata Biały: Ewa, wyobrażasz sobie, że Marek wyjeżdża na misję do Afganistanu?

Ewa Bukowska: - Nie, nie! Musielibyśmy pojechać razem.

Marek Bukowski: - Oboje nie najlepiej znosimy rozstania.

Zrobiłaś niedawno krótkometrażowy film "Powrót", opowiadający o żołnierzu, wracającym z Afganistanu do domu. Tyle, że ten dom w międzyczasie się rozsypał.

E.B.: - Zawsze zastanawiałam się, co czują żony żołnierzy, którzy wyjeżdżają na wojnę. Ten film miał być dla mnie egzaminem na reżysera, przepustką do filmu fabularnego, który niebawem będę robić. Piszę scenariusz na podstawie książki Grażyny Jagielskiej "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym". To zaszczyt i wielka odpowiedzialność, bo z wielu możliwości pani Grażyna zdecydowała właśnie mnie powierzyć prawa do scenariusza.

W "Powrocie" gra Agata Buzek i Marek Bukowski. Wybór męża był oczywisty?

E.B.: - Ani oczywisty, ani prosty.

M.B.: - Po prostu byłem pod ręką, a w dodatku za darmo (śmiech).

Lubicie pracę razem?

M.B.: - Z Ewą jest zawsze ciekawie, intensywnie. Czasem jest między nami duże napięcie, ale na końcu okazuje się, że zawsze coś sensownego z tego wynika.

E.B.: - Pracujemy razem od bardzo dawna, ale po raz pierwszy to ja byłam reżyserem. Marek jest aktorem idealnym: posłuszny, nie wcina się, nie wymądrza, tylko robi to, czego się od niego oczekuje. Kiedy zobaczył, jak bardzo jestem skupiona na pracy, jak się temu oddaję, po prostu mi zaufał.

M.B.: - Nie zawsze jestem taki posłuszny (śmiech).

Opisane w twoim filmie rozstanie to ciężka próba dla związku. Można ją przetrwać?

E.B.: - Kiedy grałam w "Galerii" i wciąż jeździłam do Wrocławia, Marek też źle to znosił.

Był zazdrosny?

E.B.: - To pewnie też, ale narzekał, że pusto mu w domu.

M.B.: - Wiele było takich momentów i zawsze okazywało się, że lepiej nam razem niż osobno.

Film zadedykowałaś: "dla M.B."

E.B.: - Potem pomyślałam, że to może trochę pretensjonalne.

M.B.: - Ale właściwie nie wiadomo, kto się kryje za tym M.B. Może to nie takie oczywiste?

Robicie sobie sceny zazdrości?

E.B.: - Powiedzmy, że sprzeczamy się twórczo i bardzo intensywnie.

M.B.: - Myślę, że zazdrość jest uczuciem niedocenianym. Ma właściwości stymulujące. Nie Niestety toksyczne również - nie wiem, co przeważa.

Widziałam w internecie wasze zdjęcia zrobione przez paparazzi, gdy jedliście obiad w restauracji. Wyglądacie na bardzo zakochanych.

E.B.:- Bo wciąż na siebie działamy.

Wierność jest trudna?

M.B.: - Podchwytliwe pytanie...

E.B.: - Żeby dochować wierności, przede wszystkim muszą spotkać się monogamiści. Ale wszystko zależy od tego, jakie masz priorytety w życiu. Wierność jest niezmiernie ważna. Nikt nie lubi być zdradzany - nie tylko w kontekście związku kobiety i mężczyzny.

Zdradę można wybaczyć?

M.B.: - Pewnie można, ale tak zwany "niesmak" zawsze pozostanie...

A jeżeli kobieta zdradza, bo pragnie, by ktoś znów zobaczył w niej kobietę?

E.B.: - Ja na szczęście nigdy nie miałam tego problemu. Marek potrafi sprawdzić, że czuję się dowartościowana jako kobieta.

Co robicie, że między wami wciąż jest taki żar?

M.B.:-  Ewa jest czarownicą.

E.B.: - Podaję Markowi do śniadania taką specjalną miksturę.

M.B.: - Wiedziałem, że musisz mi czegoś dosypywać!

E.B.: - A może jestem jak Lilith? Znasz historię o Adamie i Lilith? Pismo Święte wspomina o niej tylko raz, to pierwsza kobieta zamieszkująca wraz z Adamem biblijny raj. Była też pierwszą buntowniczką, odeszła od niego, bo wciąż się kłócili. Adam bardzo za nią tęsknił. I myślę, że każdy facet tęskni za Lilith. Nie za Ewą, żoną i matką, tylko za Lilith: kobietą, za którą wciąż trzeba gonić. Kobieta dla mężczyzny powinna być pokusą.

M.B.:-  I tajemnicą. Ewa wciąż jest dla mnie tajemnicą, niespodzianką. Zaskakuje mnie i inspiruje. Dzięki niej nie przysypiam.

Ewa i Marek Bukowscy
Ewa i Marek Bukowscy Jaroslaw AntoniakMWMedia

Wasze małżeństwo było kiedyś wystawione na próbę czy od 22 lat idzie gładko?

E.B.: - Ależ skąd! Właściwie cudem przetrwaliśmy. Małżeństwo to trudna sprawa i ciężka praca od rana do nocy.

M.B.: - A nawet po północy! (śmiech)

E.B.: - Wydaje mi się, że aby przetrwać, trzeba umieć zająć się samym sobą. Być kimś innym niż tylko żoną. Nie można zawiesić się na mężczyźnie, kobieta musi mieć swoje życie, swoje własne pasje. Mężczyzna nie może być dla niej całym jej światem, bo wtedy ona staje się dla niego mało interesująca.

M.B.: - Ewa wciąż mnie zaciekawia. Kiedy ja zmierzam w kierunku azjatyckiego spokoju, jej życiowe ADHD mobilizuje mnie intelektualnie, pobudza moją kreatywność, bo muszę nadążyć za jej pomysłami.

Kłócicie się?

E.B.:- Namiętnie i nieustannie. Oboje jesteśmy nieprawdopodobnie porywczy.

M.B. - Właściwie to jesteśmy w ciągłym sporze.

E.B.: - Gdyby nie nasze dzieci, pewnie dawno byśmy się pozabijali. "Spokojnie, spokojnie" - mówią, gdy widzą, że robi się zbyt gorąco.

Lecą rodowe zastawy?

E.B.: - Wszystko.

M.B.: - Leci to, co akurat mamy pod ręką. 

O co kłócicie się najczęściej?

E.B.: - Zawsze kłócimy się o sprawy zasadnicze.

M.B.: - Głównie o jakieś pierdoły. Czasem nawet nie wiemy potem, o co poszło.

Były momenty, że myśleliście: "To już koniec. Dalej nie dam rady"? Chcieliście spakować walizki i trzasnąć drzwiami?

M.B.:- Jasne, że tak.

Co was powstrzymało przed taką ostateczną decyzją?

E.B.: - Nie miałam dokąd pójść.

M.B.: - Twoja szczerość jest rozbrajająca (śmiech). No, ale przynajmniej znam już przyczynę. Mnie natomiast wciąż się zdarza trzasnąć drzwiami podczas kłótni i wrócić, jak ochłonę. Czasem trwa to jakiś czas.

E.B.: - A tak poważnie, Marek sprawdził się w najtrudniejszych momentach życia. Jest z pewnością moim najlepszym przyjacielem. A w związku najważniejsza jest przyjaźń.

M.B.: - Ważne, żeby mieć o czym pogadać. I żeby lubić ze sobą przebywać.

Może łatwiej byłoby zacząć życie z kimś, z kim byłoby... trochę spokojniej?

E.B.: - No, nie... Chyba wolałabym być sama!

M.B.:-  I tu wyjątkowo się z tobą zgodzę.

Konto macie wspólne czy osobne?

E.B.: - Wspólne. Ja nie mam głowy do pieniędzy. Nie płacę rachunków, nie chodzę do banku, do urzędów. Tym zajmuje się Marek, ja nawet nie wiem, ile mamy na koncie.

M.B.: - Ewa nie przejmuje się pieniędzmi ani też ich brakiem. Ja, gdy boleśnie ubywa na koncie, wpadam w lekki dygot, ona ma w tej kwestii kompletny luz.

Dziś co drugie małżeństwo się rozpada, a wy coraz bardziej razem, na przekór modzie. Jak wam się udaje?

M.B.: - Nie interesuję się modą... (śmiech)

E.B.: - Może to przeznaczenie?

Ewa i Marek Bukowscy
Ewa i Marek BukowscyPawel WrzecionMWMedia

Lepiej dobrać się na zasadzie podobieństw czy przeciwieństw?

E.B.:- My jesteśmy podobni, ale też chyba jednak bardzo różni. Na początku dopasowały się nasze temperamenty, nie było rozmów o wspólnych celach czypriorytetach. Nigdy nie przypuszczałam, że nasze małżeństwo przetrwa dłużej niż rok.

M.B.: - Pobraliśmy z wielkiej namiętności, pod wpływem chwili. Zakochałem się. No i chciałem zrobić Ewie przyjemność.

E.B.: - Po miesiącu znajomości Marek zapytał: "Może byśmy się pobrali?". No to wzięliśmy ślub cywilny...

M.B.: -To było trochę jak happening, w przerwie między zajęciami. Byliśmy tylko my, żadnych gości.

Nie nosicie obrączek?

M.B.: - Ewa schowała je zaraz po ślubie. Nie przywiązujemy wagi do takich symboli.

Podobno dla niego przeniosłaś się z łódzkiej Filmówki do krakowskiej PWST.

E.B.: - Skąd, Marek wymyślił tę historię. Tak naprawdę przeniosłam się, bo miałam dość brudnej, przygnębiającej Łodzi. To była zupełnie spontaniczna decyzja. Był listopad, właśnie miałam wrócić do Łodzi, stałam na dworcu. I nagle podjechał pociąg do Krakowa. "A może tam pojadę? To takie piękne miasto" - pomyślałam i zrobiłam to! Od razu z dworca poszłam do Edwarda Lubaszenki, który był wtedy dziekanem krakowskiej PWST, zgodził się, żebym się przeniosła. A potem poznałam Marka...

M.B.: - A ja poleciałem na jej mieszkanie! Miała w Warszawie własne 18 m kwadratowych plus dzicy lokatorzy w postaci... tysięcy karaluchów.

Oboje mieliście za sobą udane debiuty, wydawało się, że będziecie przebierać w propozycjach. A wy zniknęliście prawie na 10 lat.

M.B.: - Zrobiliśmy wtedy dwa własne filmy: "Sukces" i "blok. pl". Razem pisaliśmy scenariusze, reżyserowaliśmy. Założyliśmy własny biznes. Dzięki temu mamy zajęcie na drugą część życia, nie jesteśmy uzależnieni tylko od aktorstwa.

Ewa pisze również bajki filozoficzne dla dzieci.

E.B.: - Zainspirował mnie komiks "Kot Rabin". Zainteresowałam się filozofią żydowską, historią cadyków, to sprawa unikalna na skalę światową. I tak przyszedł pomysł na bajki filozoficzne.

Razem w domu, razem w pracy. Nie jesteście czasem sobą zmęczeni?

E.B.: - Czasem wykończeni. Wtedy uciekam do mojej siostry.

M.B.: - Albo zamyka się w łazience (śmiech).

E.B.: - Marek czasem wyjeżdża na kilka dni, mam wtedy spokój (śmiech).

M.B.: - My przede wszystkim prowadzimy razem biznes, który się nazywa "rodzina", a w nim cztery buzie do wykarmienia. Nie ma czasu na zmęczenie sobą. Rano muszę młodszego syna odprowadzić do szkoły, a ze starszym pogadać o "życiu".

Widać, że jesteś troskliwym tatą. A ty, Ewa, jaką jesteś matką?

E.B.: - Przyjacielem. Nim chłopcy przyszli na świat, wiedziałam, że chcę dać swoim dzieciom to, czego sama nigdy nie miałam. Chodzi o każdy moment - o wspólny obiad, o to, że siedzimy razem na kanapie i rozmawiamy. Ja nie miałam domu, do którego chce się wracać.

Wasz starszy syn Marcin miał zaledwie 14 lat, gdy wysłaliście go do szkoły tenisa do Hiszpanii. Nie baliście się takiej decyzji?

M.B.: - To nie było przecież tak, że nagle wysłaliśmy nasze dziecko na rok na koniec świata. Najpierw pojechał na dwa tygodnie, potem na miesiąc, byliśmy przy nim, oswajał się powoli. Poza tym w każdej chwili miał możliwość powrotu. A jednak nie wracał. Dziś jest dorosłym, fajnym facetem, otwartym na świat i ludzi, zna biegle dwa języki (przeklinać umie w dziesięciu!), studiuje, pracuje. Ma 20 lat i jest niezależny. W dodatku robi to, co lubi - jest trenerem. Co potwierdza, że nasza rodzicielska decyzja sprzed lat była słuszna.

E.B.: - Ja sama miałam 14 lat, gdy wyprowadziłam się z domu. Pojechałam do szkoły baletowej do Poznania. Tyle, że ja szukałam powodu, żeby się wyprowadzić. Mój dom nie był domem stworzonym dla dzieci, moi rodzice rozstawali się wiele razy, zanim na dobre się rozstali, a ja żyłam w tym kotle. Marcin przeciwnie, był dzieckiem chowanym trochę pod kloszem. Uznaliśmy z Markiem, że aby wyrósł na prawdziwego faceta, musi się usamodzielnić. Ale nie było łatwo. Często był płacz w słuchawkę, z obu stron.

Kiedy się wychodzi z takiego domu, to jaki samemu chce się stworzyć?

E.B.: - Instynktownie zawsze miałam wielką potrzebę domu. Już jako dzieciak, gdy szłam ulicą, zaglądałam ludziom w okna, szukałam ciepłej, dobrej atmosfery. Mam wielką zachłanność na miłość i czułość. Przytulam się i całuję na powitanie, chcę obdarzyć uczuciem i ufam, że sama też zostanę nim obdarzona. Taki syndrom porzuconego dziecka wciąż we mnie tkwi.

M.B.: - Oboje jesteśmy bardzo rodzinni.

Wytrwacie ze sobą do końca życia? Macie taki plan?

E.B.: - U nas nic nie dzieje się według planu.

M.B.:-  Nie chcemy być ze sobą, bo dzieci, bo wspólne mieszkanie, bo tyle lat razem. Będziemy ze sobą do momentu, kiedy oboje będziemy tego chcieć.

Świat kobiety
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas