Śląski styl gry

Rozmowa z Krzysztofem Hanke jednym z najzabawniejszych ślązaków.

article cover
INTERIA.PL

Krzysztof Hanke: Jest to właśnie to, co żeśmy przed chwilą pokazali ze Zbigniewem Górnym. Postanowiliśmy zagrać w nietypowych jak na tenisistów strojach i wystąpiliśmy w szlafrokach. Zbyszek Górny jest bardzo doświadczonym zawodnikiem i świetnie gra, tak że bez trudu mnie rozłożył. Chociaż przyznał, że szlafrok jednak krępuje ruchy nie jest to więc zalecany strój na zawodach typu ATP.

A czy nie uważa pan, że tenis to jest taki trochę gorolski sport?

Krzysztof Hanke: Ja mam wrażenie, że to jest sport taki troszkę gejowski. Bo te skarpeteczki, te takie wszystkie gadżeciki. Mnie to trochę śmieszy, ale z wielką przyjemnością lubię się w to pobawić. Moi koledzy z kabaretu zapałali wielką miłością do tenisa i nie mam wyjścia. Jak jedziemy w trasy to zawsze bierzemy ze sobą rakiety. Wyglądamy jak wyglądamy, ale przynajmniej się człowiek troszeczkę porusza.

Cały kabaret RAK gra w tenisa?

Krzysztof Hanke: Koledzy według mnie to już są zawodowcy. Już trzy lata temu zaczęliśmy wszyscy uprawiać ten sport, ale Grzesiu Poloczek i Krzysztof Respondek grają naprawdę dobrze. Tu się nikt do tego nie przyznaje, ale oni tak z trenerami walczą, że to się w głowie nie mieści. Gdybym ja wydał tyle kasy na trenerów i na korty co oni, też bym był gdzieś między Federerem a Nadalem.

A jakie inne sporty pan lubi?

Krzysztof Hanke: Ja jestem żeglarzem i to takim dalekomorskim żeglarzem. Właśnie jesteśmy w przeddzień wypłynięcia dużą załogą. Razem ze Zbyszkiem Górnym wypływamy na Cyklady Zachodnie, do Grecji na 10 dni pożeglować na trzech jachtach. Płyną z nami kabareciarze z różnych innych kabaretów: z kabaretu Ciach, Jurki i z kabaretu DNO. Okazuje się, że dużo ludzi w tej branży żegluje. Zebrało się trzydzieści osób na trzy jachty.

Woli pan występować w kabarecie czy grać w serialu?

Krzysztof Hanke: Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przyjemność występowania w kabarecie jest taka, że występ trwa przez półtorej godziny. A kręcenie jednego odcinka Świętej wojny trwa osiem godzin. To naprawdę ciężka harówka i nie widać efektów tej pracy.

Nie widać efektów?

Krzysztof Hanke: Jeżeli się gra na scenie to od razu, poprzez reakcję publiczności, widzi się efekt tej swojej działalności artystycznej. Natomiast tutaj się kręci, kręci, kręci, a dopiero potem po zmontowaniu, po dodaniu muzyki i tak dalej widać efekt. Wolę w kabarecie grać.

Czy granie postaci Bercika jakoś pana zmienia?

Krzysztof Hanke: Mam nadzieję, że nie. Chociaż już moja mama, jak coś nie wyjdzie, albo coś zepsuję to mówi: - no prawdziwy Bercik, co tu dużo mówić. Bo Hubert Dworniok jest taką postacią, której za bardzo nic nie wychodzi. Do wszystkiego się zapala, ma bardzo wysoką samoocenę, uważa, że się zna na wszystkim łącznie z chirurgią naczyniową, ale potem efekty są takie, że za bardzo mu nie wychodzi. Ja też czasami miałem takie przypadki. Mieszkam w Brennej kupiłem sobie kosę i chciałem kosić łąkę. Naprawdę masakra. Krew się lała i to moja krew. Dopiero mi potem powiedział sąsiad, że najpierw kosę trzeba wyklepać, a dopiero potem kosić. Nie miałem o tym zielonego pojęcia, jechałem tak, aż sześć razy mi kosa weszła ziemię i pokaleczyłem sobie ręce. No ale jak na drugi raz sąsiad widział, że wychodzę z kosą to dzieci chował. Pozamykał je w domu żebym im krzywdy nie zrobił.

Ale lubi pan tę rolę...

Krzysztof Hanke: Oczywiście. Chociaż ludzie, zwłaszcza tutaj na Śląsku, różnie się odnoszą do tej postaci, to ja tą postać bardzo lubię, bo to jest taki nieszkodliwy świr.

Z Krzysztofem Hanke rozmawiała Izabela Grelowska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas