Supertata na ekranie i w życiu

Wieczny chłopiec! Ale przy tym gwiazda polskiej komedii, a od niedawna dyrektor własnego teatru! Mężczyźni mu zazdroszczą, kobiety za nim szaleją, a on wpatrzony jest tylko w jedną - trzyletnią Lenkę.

Córkę Lenkę najbardziej lubu rozpieszczać / fot. J. Antoniak
Córkę Lenkę najbardziej lubu rozpieszczać / fot. J. AntoniakMWMedia

Rok temu zaskoczył fanów otwierając teatr IMKA. To jego oczko w głowie, zaraz na drugim miejscu po trzyletniej Lence. Aktor nie ukrywa, że córeczka kompletnie go zawojowała. Choć z jej mamą, aktorką i modelką Violą Kołakowską nie są już razem, przyjaźnią się i wspólnie zajmują małą. Co środę będziemy mogli oglądać go w nowym serialu TVP2 "Rodzinka.pl". W filmie z Małgorzatą Kożuchowską są rodzicami trzech niesfornych chłopców.

Jak się panu gra tatę trzech synków?
Tomasz Karolak: - Równie ciężko, jak grało się policjanta czy szalonego rokendrolowca. Choć może jednak trochę trudniej, bo praca z dzieciakami wymaga niezwykłej cierpliwości. Musimy działać tak, żeby chłopcy dobrze się czuli w sztucznym świecie filmowego planu. Ja na szczęście mam wiele czułości do dzieci. No i nie ukrywam, że dla mnie to dodatkowa okazja, by ćwiczyć się w swojej życiowej roli: świetnego ojca, którym staram się być dla mojej córki.

- A co do serialu - podoba mi się, że można w nim wyczuć klimat autentycznej rodziny. Wiele sytuacji w scenariuszu jest podpatrzonych, wziętych z codziennego życia, a nie wymyślonych.

Jaki jest zatem pana bohater Ludwik Boski?
- Leniwy (śmiech). Taki ma styl. Jest z zawodu architektem i pracuje w domu, dlatego spędza więcej czasu z dzieciakami niż grana przez Małgosię Kożuchowską matka. To ona trzyma w garści całe towarzystwo, on jest wyrozumiały, opanowany. To tata niemal idealny, który jednak ma swoje słabości i potrafi tupnąć nogą.

Jak się wam pracowało z Małgosią Kożuchowską?
- Małgosia to piękna, atrakcyjna kobieta, tak w życiu, jak i w serialu. Jej bohaterka jest bardzo dobrze zorganizowana, nie boi się mówić jasno i wyraźnie tego, co myśli. Praca z nią to rewelacja. To jedna z partnerek, z którymi pracuje się z czystą przyjemnością. Serialowa Natalia Boska pełni funkcję szefowej wydawnictwa pism kobiecych, poświęca swojej pracy bardzo dużo czasu, ale stara się dla swoich trzech synów być wzorową matką. Zawsze służy im radą i pomocą.

- Mój bohater jest w niej zakochany po uszy. Ma też jedno skryte marzenie: chciałby porwać swoją piękną żonę i uciec z nią gdzieś daleko - tam, gdzie nie znalazłyby ich dzieciaki. Razem tworzymy parę współczesnych trzydziestoparolatków, którzy muszą sobie poradzić z wychowaniem synów, co nie zawsze jest łatwe, ale bywa też zabawne.

A jakim pan jest ojcem poza planem filmowym?
- Ja jestem ojcem bezwzględnie rozpieszczającym, dla mojej córuni zrobię wszystko. Prawda jest taka, że ona mnie po prostu rozwala, wzbudza we mnie uczucia, których dotąd w ogóle nie znałem. Na szczęście Lenkę dyscyplinuje mama, Viola Kołakowska. Ja, kiedy tylko widzę fajną zabawkę, natychmiast ją kupuję. Na przykład nowy samochodzik, bo moja córka bardzo lubi bawić się samochodzikami...

Nie mieszkacie pod jednym dachem, często się widujecie?
- Kiedy tylko nadarza się okazja, bo mam dwa, trzy dni wolnego, natychmiast gdzieś wyjeżdżamy, na przykład do Białowieży czy w góry. Przy natężeniu i tempie pracy, które zresztą sam sobie narzuciłem, nie mam za wiele czasu, ale staram się jak najczęściej kłaść Lenkę spać i czytać jej bajki, bo to rozwija wyobraźnię.

Ojcostwo pana zmieniło?
- Oczywiście! Dziecko to ktoś, kto nas bezwarunkowo kocha, doświadczenia takiej miłości nie da się zastąpić niczym innym. No i oczywiście pojawia się poczucie odpowiedzialności, co dla mnie okazało się bardzo rozwijające. A na co dzień jestem najzwyczajniej dumny, kiedy idę z Lenką po ulicy i trzymam ją za rękę. Pewnego dnia pomyślałem też, że jeżeli mój teatr przetrwa, to marzyłbym, żeby kiedyś zarządzała nim moja córka. Zrozumiałem, że chciałbym po sobie zostawić coś, co ona mogłaby kontynuować.

Chciałby pan mieć więcej dzieci?
-Tak, najlepiej jeszcze dwójkę. Sam wychowałem się w męskim towarzystwie, było nas trzech facetów: ja, brat i ojciec. Może dlatego nie dostrzegam u siebie takiej presji, instynktu, żeby koniecznie mieć syna. Ta moja córa jest taka fantastyczna!

Ostatnio byliśmy z nią na spektaklu teatralnym dla dzieci i choć ma tylko trzy lata, była zafascynowana. Byliśmy z Violą w szoku, bo wcale się nie przestraszyła, choć to była "Królowa Śniegu". Widać, że teatr ją wciąga, ostatnio powiedziała, że chce być taka jak tatuś i z nim pracować. Rzeczywiście dzieci aktorów często wychowują się na planie i za kulisami. Nie widzę w tym nic złego, jeżeli Lenka będzie chciała zostać aktorką, to ja na pewno będę kibicował jej poczynaniom. Na razie biega sobie po moim teatrze.

Pewnie będzie pan zazdrosny, kiedy przyprowadzi do domu pierwszego chłopaka?
- Jestem pewny, że Lenka będzie po swojej mamie piękną kobietą. A już moja w tym głowa, żeby ją tak wychować, żeby ten, którego przyprowadzi do domu, był jakimś fajnym gościem.

Pamięta pan jeszcze czasy, jak sam przyprowadzał dziewczyny do domu? Rodzice byli tolerancyjni?
- Zasada była prosta: jeśli u mnie akurat było gorzej z nauką, to mówili, że moja wybranka jest brzydka i żebym sobie nie zawracał nią głowy. A kiedy ze szkołą nie było problemów, to oczywiście mówili, że dziewczyna jest piękna i interesująca.

- Dzisiaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej, zupełnie inaczej wychowuje się dzieci, one mają dostęp do informacji, dużo szybciej dojrzewają. Moim światem był świat książek i wyobraźni, którą te książki budowały. Dzisiaj świat dzieciaków to internet i ogólnie pojęte media. To zresztą widać też w naszym serialu, bo rodzina, którą gramy, to jest właśnie model nowoczesnej rodziny.

Nie przeraża pana ten postęp?
- Przeraża mnie. Ale wierzę w intelekt. Inteligentny człowiek wie, którą pójść drogą. Mam oczywiście nadzieję, że moja córka Lena taka będzie. Oczywiście ja nie będę wybierał tego, co ona ma robić w życiu, ale chciałbym, żeby jak najwięcej uczyła się, studiowała, poznawała świat. Z własnej perspektywy wiem, że to największy kapitał.

- Nie uważam się za jakiegoś wybitnego aktora, ale dystans do siebie mam dzięki temu, że przed szkołą teatralną skończyłem inne studia. Byłem na uniwersytecie, poznałem tam ludzi, którzy tak naprawdę wykuli mój charakter, profesorów, którzy uczyli mnie psychologii, filozofii, metodologii, logiki. Dopiero z tego otoczenia wskoczyłem w inny, artystyczny świat. Po latach okazało się, że te rzeczy procentują i przydają się w najmniej oczekiwanych momentach. Dlatego młodym ludziom, przede wszystkim facetom, którzy chcieliby zostać aktorami, mówię, żeby wcześniej jeszcze coś ze sobą zrobili, czegoś się pouczyli, złapali szerszy horyzont. Tyle, że teraz jest ten straszny pęd do kariery. Aktorów to nie omija, wszyscy marzą o roli w serialu.

Łatwo panu mówić: pan ma na koncie superrolę w "39 i pół", która sprawiła, że dziś jest pan w czołówce.
- To była absolutnie genialna przygoda! Nie oczekiwaliśmy wiele od tego serialu, a nagle okazało się, że stał się kultowy. Do dziś spotykam się z naprawdę fantastycznymi reakcjami, ludzie podchodzą do mnie na ulicy i mówią, że to był film o nich, o ich życiu. Może się okazać, że ta przygoda nie jest jeszcze zupełnie zamknięta, bo kiedy kończyliśmy ostatnią serię, zresztą w samym szczycie popularności, rzuciłem pomysł, że może warto byłoby pokazać kiedyś dalsze losy naszych bohaterów, np. za 10-15 lat, kiedy będą już po pięćdziesiątce.

Nie ciążyła panu metka niedojrzałego faceta po tym filmie?
- Odpowiem bardzo uczciwie: ja dojrzewam powoli i nie zamierzam udawać kogoś, kim nie jestem. Co do łatek, to przyklejono mi ich już kilka w związku z granymi rolami, więc nie bardzo się tym przejmuję. Po prostu takie są konsekwencje zawodu aktora, który wykonuję. Na to się zdecydowałem. Ale prawda jest też taka, że rzeczywiście jestem trochę jak te wszystkie postaci, które gram, bo przecież każdej daję coś z siebie.

Co pan zrobi, jeśli kolejnej roli nie będzie?
- To wtedy z pewnością zajmę się czymś innym. Mógłbym np. zostać kierowcą zawodowym albo ochroniarzem, co już zresztą robiłem wcześniej. Wcale nie muszę koniecznie być aktorem.

To chyba panu nie grozi. Od niemal roku jest pan dyrektorem własnego teatru. IMKA to spełnienie marzeń?
- Jasne! Teatr jest dla mnie i nowym doświadczeniem, i biznesem. No i wyzwaniem, bo chciałbym, żeby był jednym z najlepszych teatrów w Polsce, a może nawet w Europie. Wiem, że mam trochę chore ambicje, ale naprawdę czuję tu wielki potencjał. W ciągu 10 miesięcy wystawiliśmy 4 premiery, z których każda miała świetną prasę. Widzom też się podoba, choć to rozrywka wyższego rzędu, nie bulwarowa.

Czuje pan już swoją czterdziestkę na karku?
- Nie za bardzo. Razem z Piotrem Adamczykiem jesteśmy ambasadorami mistrzostw Europy w triathlonie "Herbalife Susz Triathlon". Przygotowujemy się pod okiem trenera kadry narodowej, żeby wystartować w tych zawodach. Oczywiście jako amatorzy, na krótszym dystansie, ale w wieku czterdziestu lat będzie to i tak prawdziwy wyczyn. Trenujemy już od kilku miesięcy: pływanie, jazdę na rowerze, bieganie. Ja już o siódmej rano byłem na basenie, zdrowo się odżywiam.

Oczywiście muszę utrzymywać pewną wagę, by nie stracić warunków potrzebnych do roli, ale zapewniam, że zaraz po serialu mój wizerunek się zmieni. Bo prawda jest taka, że czuję się teraz genialnie: klata mi rośnie, brzuch spada. I żeby nie wiem co - wystartujemy w tych zawodach i ukończymy je, nieważne na którym miejscu.

A gdzie się pan widzi za dwadzieścia lat?
- Mam nadzieję, że w dobrej kondycji wystartuję w kolejnych mistrzostwach w triathlonie (śmiech). A tak naprawdę myślę, że na wszystko w życiu przychodzi czas, więc trzeba chwytać dzień na gorąco. I za dużo się nie zastanawiać!

rozmawiał Bartłomiej Indyka

Świat kobiety
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas